Artykuły

Lód, co ogień wyzwala

"Turandot" w reż. Mariusza Trelińskiego w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Adam Suprynowicz w Przekroju.

Fantastyczną "Turandot" Mariusz Treliński przerywa złą passę Opery Narodowej.

Owacjom po premierze w Teatrze Wielkim towarzyszyło buczenie. Niezadowoleni byli ci, którzy chcieli zobaczyć histerię okrutnej chińskiej księżniczki w ujęciu, do jakiego przyzwyczaili nas inscenizatorzy dzieła Pucciniego. Tymczasem Mariusz Treliński przypomniał, jak oryginalnie czyta klasyczne opery. "Turandot" to rzecz na miarę jego największych osiągnięć. Treliński przenosi akcję opery do podświadomości bohaterów: w prologu Turandot zrywa związek z Kalafem. Potem mężczyzna przechodzi przez kolejne etapy lęków, rozpaczy i walki o kobietę. Bez pseudochińskiej cepelii i bajkowego sztafażu. Dlaczego Turandot jest tak okrutna? Formowanie się jej osobowości - a także alter ego: kobiety modliszki, niewolnicy Liu - pokazuje Treliński w cyklu retrospekcji w stylu Davida Lyncha. Liu to symbol miłości romantycznej.

Jej śmierć w finale staje się koniecznością, aby Turandot bez lęku mogła odnaleźć się w relacji z mężczyzną. Psychologiczna interpretacja opery Pucciniego u nas ciągle brzmi świeżo. Przesuwając tekst w sferę symboliczną, Treliński ze scenografem Borisem Kudlićką znów wyczarowują na scenie świat celebrytów. Uważny widz znajdzie tu odniesienia do współczesnej popkultury, ale i do Bergmanowskiej "Persony" (zachwycająca scena śmierci Liu). Puccini w każdym akcie zawarł efektowne kulminacje, akcja sceniczna dodaje nowych atrakcji. Tym większy sukces reżysera, że zachował żelazną spójność. Nawet historyczne pęknięcie dzieła, dokończonego po śmierci kompozytora przez dużo słabszego Francesca Alfano, gra na korzyść całości. Treliński wygrywa też tym, że nie stawia śpiewakom zadań aktorskich, których nie mogą udźwignąć. Bułgarski tenor Kamen Chanev (Kalaf) i Koreanka Lilia Lee (Turandot) zapewnili premierze bardzo solidny poziom muzyczny. Tytułowa bohaterka wydała się nieco krzykliwa, ale taka podobno jest koncepcja, co potwierdzałyby przedpremierowe deklaracje śpiewaczki z drugiej (podobno też bardzo mocnej) obsady. Swoją klasę potwierdziła też Katarzyna Trylnik (Liu), która ratowała ostatnio niejeden spektakl narodowej sceny. Cieszą także dopracowane partie drugoplanowe: Rafał Siwek jako Timur oraz trzej Mandaryni transwestyci, którzy równoważą operową podniosłość.

Orkiestra i chór radzą sobie z arcydziełem Pucciniego przyzwoicie, a jeśli coś może budzić wzburzenie purystów, to niespotykane w tradycyjnej operze (choć w wizji Trelińskiego uzasadnione) użycie mikrofonów w niektórych fragmentach. Dzięki temu jednak jesteśmy świadkami wzruszającego powrotu legendy polskiej opery Kazimierza Pustelaka (cesarz Altoum). Także dla tej roli trzeba zobaczyć "Turandot".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji