Artykuły

Warszawa. Zbigniew Buczkowski wydał płytę

Grał w ponad 200 filmach. Największą popularność zyskał dzięki serialowi "Dom" i roli Henia - cwaniaczka, który wszystko może załatwić. Teraz Zbigniew Buczkowski debiutuje w nowej roli - wydał płytę z piosenkami o sobie i ukochanej Warszawie.

O tym nam dziś opowiada.

Urodziłem się koło kina, znaczy koło wytwórni filmowej

Urodziłem się i wychowałem na Czerniakowie. W kamienicy przy ul. Zakrzewskiej. Tu wtedy kończyło się miasto. Na Chełmskiej rosła marchewka. Ale pod nr. 21 stał już budynek Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych. W okolicy wszyscy się znali i wszystko o sobie wiedzieli. Nie tak jak teraz, gdy nawet najbliżsi sąsiedzi są dla siebie anonimowi. Jako dziecko w upalne dni biegałem z chłopakami z klatki nad sadzawkę tuż obok opuszczonych fortów przy ul. Idzikowskiego. Tam nauczyłem się pływać. W ogródku jordanowskim za kościołem przy ul. Chełmskiej graliśmy w piłkę. W czasach młodości jeździliśmy też na Ursynów, Imielin (wtedy to była wieś). Woziliśmy się tramwajem po całym mieście. Z adapterem Bambino, bo robił wrażenie na dziewczynach. Chodziłem też na Legię. Trenowałem tam boks. Legia to nadal mój ulubiony klub. Choć na mecze nie chodzę już tak często. Cieszy mnie, że moja drużyna ma wreszcie piękny stadion na europejskim poziomie. Dziś mieszkam pod Piasecznem. Ale z czasem chciałbym wrócić do Warszawy. Na Czerniaków. Tu bowiem wciąż wiele osób znam. Czerniaków aż tak bardzo się nie zmienił. Nadal jest bardzo zielony, jak w czasach mojej młodości. Tu wciąż czuję się najlepiej.

Ojciec zginął mi bardzo wcześnie, grać musiałem starszego, niż jestem. Ktoś mnie zabrał do tej wytwórni, jako chłopiec statystowałem

Nie pamiętam ojca. Gdy zginął, miałem niespełna rok. Był kapitanem LOT. W listopadzie 1951 roku miał kurs z Łodzi do Krakowa podarowanym Polsce przez Związek Radziecki samolotem Li-2. Na pokładzie poza nim było czterech członków załogi i 12 pasażerów. Wśród nich ważny działacz partyjny. Ojciec wcześniej przyprowadził samolot ze Szczecina. Po wylądowaniu zgłosił awarię silnika. Nie chciał lecieć dalej. Odmówił lotu, ale został zmuszony. Zagrożono mu bronią. Nie miał wyjścia. Minutę po starcie, w Tuszynie, samolot runął na ziemię. Wszyscy zginęli. Po wypadku mama została sama, w ciąży, z dwójką malutkich dzieci. Jak miałem dziewięć, dziesięć lat, zacząłem statystować w filmach. Dzięki temu mogłem jej trochę pomóc. Wspierali nas koledzy ojca, piloci. Jeden z nich był świadkiem tej awantury z aparatczykiem, dzięki temu wszyscy wiedzieli, jak było naprawdę. Ale bali się mówić. Dopiero w ubiegłym roku odsłonięto w Tuszynie obelisk upamiętniający ofiary. Serce się teraz cieszy, że będzie się pamiętać o tej tragedii.

"Si bon Si bon. Pieski małe dwa chciały przejść przez rzeczkę. Nie wiedziały jak, znalazły kładeczkę"

Z tą piosenką jestem bardzo związany. Utorowała mi drogę do kariery. Pamiętam to jak dziś. Był 1972 rok. Przypadkiem trafiłem wtedy na zdjęcia próbne do "Dziewczyn do wzięcia" Janusza Kondratiuka. Dziś byśmy powiedzieli, że to był casting. Reżyser dał mi kawałek gazety, kazał przeczytać, a później opowiedzieć własnymi słowami. Na koniec miałem coś zaśpiewać. Nie wiedziałem co, a reżyserowi było to obojętne. Więc ja zacząłem: "pieski małe dwa"... Bardzo się spodobało. Do tego stopnia, że później przez lata przezywano mnie "si bon si bon". Do dziś czasami słyszę to określenie. Oczywiście na mojej płycie nie mogło tej piosenki zabraknąć. Dzięki niej dziś mam za sobą ponad 200 ról filmowych. Ktoś powiedział, że jestem prawie jak Leon Niemczyk - aktor, który zagrał w największej liczbie filmów.

Gdy wskoczyłem z nią do tramwaju, czułem się jak Humphrey Bogart

W 1971 roku miałem 19 lat. Moja mama pracowała wtedy na lotnisku. I tam dowiedziała się, że w Warszawie jest Jacqueline Kennedy. Żona prezydenta USA przyleciała do Polski na pogrzeb męża swojej siostry Lee Radziwiłł - Edmunda. Mama powiedziała mi, bym jechał na pl. Bernardyński, że mogę ją tam spotkać. Tam były kocie łby, a w miejscu, gdzie dziś jest Cinema City, rosły kartofle. Nagle zobaczyłem Jacqueline. Szła samotna z pobliskiego cmentarza, rozglądała się, jakby kogoś szukała, a za nią powoli zbierał się tłum. Podbiegłem do niej. Ludzie chcieli ją oglądać, zepchnęli ją w te kartofle. Wtedy ja podałem jej ramię, powiedziałem "please, please" i pokazałem nadjeżdżający tramwaj. I pobiegliśmy przez kartoflisko, przez te kocie łby. Ja, młody chłopak, z nią. Jak dziś pamiętam - miałem czarną marynarkę ze świńskiej skóry i grzywkę zaczesaną do góry. Czułem się jak bodyguard tej pięknej kobiety. Jazda trwała tylko chwilę. Na następnym przystanku wysiadła z tramwaju, bo dogoniła nas limuzyna ambasady amerykańskiej. Miałem zaproszenie, by pojechać z nimi. Ale odmówiłem. Potem zastanawiałem się, czy dobrze zrobiłem. Bo co mogłoby mnie spotkać w ambasadzie czy w USA? Z tamtego spotkania na mokotowskim kartoflisku zostało mi kilka zdjęć. O tej historii śpiewam też na płycie. Ta tytułowa piosenka to parlando, czyli taki utwór mówiony. Słowa do niego napisał Jacek Cygan. Opowiada nie tylko o spotkaniu z Jacqueline. Tak naprawdę to mój skrócony życiorys.

Tyle legend opiewa Czerniaków, ile było tu kiedyś cwaniaków, że choć dziś już tutaj także nienudno, o legendach tych śpiewać już trudno.

Na Chełmskiej w latach 60. stało mnóstwo gołębników. Własny miał m.in. mój sąsiad Zenek. Dzisiaj już nie żyje. Ale w czasach mojego dzieciństwa miał w nim kilkanaście różnych rodzajów gołębi. Pamiętam, że kiedy miałem kilka, kilkanaście lat, przychodziłem do niego, by obserwować, jak ptaki latają. Czasami Zenek pozwalał mi je karmić. Nauczyłem się nawet na nie gwizdać na palcach, tak by od razu przylatywały. Piosenkę o gołębiach napisał na mój benefis Stasiek Wielanek z Kapeli Czerniakowskiej. Ona jest też o cwaniakach. Ja nie jestem cwaniakiem. Nigdy nim też nie byłem. Choć może przez to, że grałem właśnie takie role, to określenie do mnie przylgnęło. Cwaniak to osoba sprytna, zaradna, potrafiąca wszystko załatwić. Nie jakaś tam fajtłapa. To określenie kojarzy się bardzo z Warszawą. Nie znajdziemy przecież cwaniaka w Szczecinie czy Krakowie. Takim trochę typem jest Henio z serialu "Dom". To po tej roli zaczęto mnie tak postrzegać. A ja się taki nie czuję. Potrafię sobie w życiu całkiem nieźle radzić, jestem osobą przedsiębiorczą. I to, i tamto załatwiam, bo lubię mieć wszystko załatwione. I to wszystko.

Są takie chwile w życiu stolicy, że tylko kręcić komiczny film. I są te inne, trudno je zliczyć, gdy ją spowijał żałobny kir

Tę płytę nagrałem w hołdzie mojemu miastu. Ma trudną, skomplikowaną historię, tak wiele przeszło. A mimo to zawsze umiało się podnieść. Namówił mnie Andrzej Rutkowski. Cztery lata temu po benefisie zadzwonił do mnie i zapytał, czy nie chcę nagrać płyty z piosenkami o Warszawie. Słyszał, jak śpiewam, i stwierdził, że mam ładny, aksamitny głos. W pierwszej chwili mu odmówiłem. Pomyślałem, że nie będę się wygłupiał - aktor w końcu jest od grania, a nie śpiewania. Ale przekonała mnie żona. Powtarzała mi: "Zbyniu, zobacz najpierw, co to za piosenki, może przypadną ci do gustu". Wierciła mi dziurę w brzuchu tak długo, aż się zgodziłem. To rozrywkowa płyta z bardzo różną muzyką. Są rock and roll, blues, trochę folkloru. Każdy znajdzie na niej coś dla siebie.

cytaty pochodzą z piosenek nagranych przez Zbigniewa Buczkowskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji