Artykuły

Śmiech po okrucieństwie

"Nasza klasa" w reż. Ondreja Spišaka w Teatrze Na Woli w Warszawie. Pisze Karol Sauerland we Frankfurter Allgemeine Zeitung.

Polska scena: Masakra z Jedwabnego w teatrze

W niegdyś robotniczym Teatrze Na Woli w Warszawie grana jest sztuka "Nasza klasa" Tadeusza Słobodzianka, ciesząc się ogromnym zainteresowaniem publiczności przy nieustająco wyprzedanych biletach. To wydarzenie teatralne sezonu, a równocześnie wydarzenie polityczne pierwszej rangi. Sztuka wywołuje bowiem złowrogie narodowe wspomnienia. Opowiada o wydarzeniach w Jedwabnem, a więc o dniu w lipcu 1941 roku, kiedy polscy mieszkańcy tego malutkiego miasta na wschód od Warszawy zapędzili swoich żydowskich sąsiadów do stodoły i wydali na śmierć w płomieniach.

Autor stuki koncentruje się na dziesięciu osobach, kolegach z klasy: trzech Żydach, dwóch Żydówkach, jednej Polce i czterech Polakach. Grają oni podwójną rolę: z jednej strony pozornie dobrych kolegów z klasy, a z drugiej strony ludzi, którzy bardzo różnie reagują na historyczne przełomy: czas sowieckiej okupacji między wrześniem 1939 roku a 22 czerwcem 1941, później niemiecką okupację, stalinizm, okres po 1956 roku, kiedy w Polsce było trochę liberalniej i ostatecznie okres po przełomie w 1989 roku.

Mord na Żydach jest w sztuce dość jednoznacznie umotywowany tym, że kolaborowali z Sowietami i wydawali Polaków. Ale jest nie tylko zły polski antysemita Zygmunt, ale także Żyd Menachem (ocalony przez zakochaną w nim Polkę Zochę), który po zakończeniu wojny wstępuje do UB, żeby zemścić się na Polakach, którzy aktywnie brali udział w mordzie z lipca 1941 roku. W tym momencie odpowiada stereotypowi sadystycznego "Żydo-bolszewika".

Można rozpoznać na scenie wiele osób, których nazwiska pojawiały się w Polsce podczas burzliwie przebiegającej debaty nad Jedwabnem w 2000 roku. Jednakże "Nasza Klasa" nie jest jeszcze jedną sceniczną ilustracją tego, co wiadomo dzięki filmowi dokumentalnemu Agnieszki Arnold z 1998 roku, "Sąsiadom" Jana Tomasza Grossa i świetnej książce Anny Bikont "My z Jedwabnego" (F.A.Z. z 3 września 2004). Autor czerpie, co prawda, inspirację ze wszystkich tych pozycji, ale wydaje się, że bardziej fascynuje go, jak ludzie zachowują się w ekstremalnych sytuacjach. Z jednej strony kierują się egoistycznym interesem, z drugiej kierują nimi ideologie. W czasach historycznych przełomów prowadzi to do tragedii.

Uderzające jest, że warszawskie przedstawienie przypomina stylem "Umarłą klasę" Tadeusza Kantora. Na scenie stoją takie same ławki, taka sama brama jest w tle i tak jak w legendarnej "Umarłej Klasie" (która pokazywana była w latach siedemdziesiątych w większości teatrów europejskich) na początku "Naszej Klasy" wszystkie dzieci zgłaszają się do odpowiedzi, deklamują wierszyki i śpiewają piosenki jak pierwszoklasiści. Jednocześnie brakuje tu tej niesamowicie surrealistycznej domieszki, chaosu i lalek, którymi kiedyś tak wirtuozersko grał Kantor.

Tutaj nie rządzi prawo podświadomości, tylko prawo świadomej chronologii. Wiele brutalnych scen, tortury, gwałty i morderstwa stają się łatwiejsze do wytrzymania przez to, że są komentowane przez aktorów i dzięki temu utrzymywane na dystans. Okrucieństwo jest kwitowane uśmiechem. A gwałcona przez Polaków Żydówka Dora oświadcza, że najgorsze było odczucie gwałtu jako przyjemności

Wydaje się, że pochodzący ze Słowacji reżyser Ondrej Spišák nauczył się dużo z epickiego teatru Brechta. Często pokazuje, że coś jest pokazywane: należy wyobrazić sobie, że to, co się widzi działo się naprawdę, ale przy całym zdenerwowaniu i oburzeniu nie należy zapominać, w jakich okolicznościach się to wydarzyło. Zaraz po tym jak widzowie przeżywają nowy nawrót okrucieństwa, następuje nagła zmiana poprzez absurdalną uwagę, taniec lub śpiew. Przedstawienie nadaje wydarzeniom historycznego kontekstu przez proste symbole. Nad bramą widać najpierw krzyż, potem zostaje on zamieniony na sierp i młot, następnie swastykę, znowu sierp i młot, a wreszcie na nowo zostaje powieszony krzyż.

Na końcu Abram Piekarz, który w 1938 roku wyjechał do Ameryki na studia, opowiada jak duża stała się jego rodzina. Wylicza przy tym imiona swoich synów i córek, wnuków i prawnuków. Jest ich tylu, że publiczność zaczyna się w pewnym momencie śmiać. Czy jest to znak, że naród żydowski, który zginął w Polsce, w ten sposób zmartwychwstał?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji