Artykuły

Im koledzy są lepsi, tym ja jestem lepszy

Z Jackiem Mąką [na zdjęciu], laureatem Srebrnej Maski za role Ojca w "Ślubie" w reż. Krzysztofa Prusa oraz Harpagona w "Skąpcu" w rez. Jacka Andruckiego w Teatrze im. Szaniawskiego w Płocku, rozmawia Lena Szatkowska.

Pytanie do:

Jacka Mąki, laureata Srebrnej Maski

Oglądając płocki sezon teatralny i pana role, odnoszę wrażenie, jakby znalazł się pan w takim momencie artystycznej biografii, że może zagrać wiele postaci w rozmaitym repertuarze i sprosta tym zadaniom.

- Zapasiewicz powiedział, że aktorem zostaje się dopiero dziesięć lat po szkole teatralnej, a przez pierwsze dziesięć się terminuje. Mam już dwadzieścia za sobą - dla aktorów, taki wiek jak mój, to sporo ról, sporo rzeczy do zagrania. Zwłaszcza, jeśli się jest mężczyzną. Teraz czuję się w pełni aktorem. Wszyscy moi profesorowie, których podziwiałem i od których się uczyłem, najlepsze role grali w tym właśnie wieku. Gdy byłem studentem, chodziłem na "Kubusia Fatalistę", cztery czy sześć razy, do Teatru Dramatycznego, aby podziwiać Zbigniewa Zapasiewicza.

Kiedy ogląda się pańskiego Harpagona, widać w budowaniu roli dobre rzemiosło teatralne, trochę w stylu Łomnickiego, trochę Louisa de Funesa.

- Trzeba sięgać do dobrych wzorów. Mam taki sposób na budowanie roli, na pracę nad rolą, już od dosyć dawna. Kiedy grałem w sztuce Erdmana "Samobójca", myślałem, jakby to zrobił Kobiela. Tu, owszem, oglądałem filmy z de Funesem, bo przecież francuska literatura wywodzi się od Moliera. Tak jest też we współczesnym teatrze we Francji, który mało znamy. Nie przypadkiem nagrody teatralne nazywają się tam "Moliery". "Oskar" był grany w teatrze przez cztery lata, zanim został zrealizowany film.

Jest pan pierwszym płockim aktorem, który jeszcze przed oficjalną akcesją wszedł do Europy, grając od kilku lat z równym powodzeniem na scenie francuskiej.

- W teatrze francuskim jest sporo aktorów polskich, nie mówiąc o Andrzeju Sewerynie, który zrobił tam rzeczywiście karierę. Przygoda zaczęła się już w 1994. Grałem Klaudiusza w "Hamlecie", ale i bardzo polską postać Czepca w "Weselu". Widownia reagowała rozmaicie, zwłaszcza, że spektakle po miesiącu grania w Paryżu jeździły po całej Francji. W Tuluzie np. żadne przedstawienie nie będzie klapą, publiczności wszystko się podoba.

Znał pan francuski?

- Nie. Uczyłem się na studiach, ale bardzo niedbale. Pierwsze dni to była jedna muzyka, ani słowa nie mogłem zrozumieć. Ale roli nauczyłem się już w Polsce (z akcentem) dzięki Lorain'owi - nauczycielowi z Francji, który uczył w Płocku.

Zagrał pan w teatrze płockim dwie ważne role, które sprawiły, że ten sezon należy do pana.

- Obydwie mi sprawiły ogromną radość. W "Ślubie" chciałem zagrać już od... ho ho... To jedna z moich ulubionych sztuk. Zmaganie z językiem Gombrowicza było i wyzwaniem i przyjemnością. Fascynujące okazało się też odkrywanie, dlaczego pewne fragmenty napisane zostały prozą, a inne wierszem. To już budowało rolę. Tekst Ojca był dla mnie muzyką. Formalna strona wzięła mnie bardziej niż opowiadanie historii. Mam nadzieję, że jeszcze zagramy ten spektakl, zwłaszcza że jest rok Gombrowicza. Natomiast Harpagon - to rozkosz. Lubię pracować z Jackiem Andruckim i on mnie również ceni. Z Molierem zmierzyłem się już wcześniej, grając Świętoszka w Płocku i Don Juana w Łodzi. Z powodu tego ostatniego wyjechałem do Francji i bardzo cenię sobie współpracę z Robertem Cantarellą. Na Świętoszka byłem chyba trochę za młody. Zdaje się, że Świętoszek w moim wykonaniu był najmłodszy w historii teatru.

Jak mówi Kubuś Puchatek są tacy, którzy potrafią i tacy, którzy nie. Czasami przychodzi taka rola, gdzie człowiek może się odkryć. Tak się dopasuje do osobowości, co nie zawsze znaczy, że osobowość aktora musi się zgadzać z osobowością roli. Czasami jest wręcz odwrotnie i to wtedy jest dobrze. Ja wierzę w zespołowość, w teatrze zwłaszcza. Im koledzy są lepsi, tym ja jestem lepszy. Wszyscy jesteśmy jak gdyby w jednej drużynie, gramy do jednej bramki, vis a vis publiczności.

To druga Srebrna Maska?

- Pierwsza była za rolę Monserata. Wspominam dobrze Wojtka Adamczyka, który reżyserował tę sztukę Roblesa. Z płockiego teatru wyszło kilku świetnych reżyserów, z którymi pracowałem. Jeszcze mam na video piosenki z "Róbmy swoje", w reżyserii Marcina Sławińskiego. Puszczam je od czasu do czasu. Był wtedy dobry zespół śpiewający w teatrze. Był Wojciech Kępczyński, który u nas robił choreografię, a teraz zrealizował głośne "Koty".

Czy obecność pana żony Diany na próbach działa na pana dopingująco czy stresująco?

- Bardzo lubię żonę w teatrze i jej obecność podczas spektaklu. Bardzo mi to dobrze robi. Pomaga mi również w uczeniu się tekstu w domu.

Syn nie chciał być aktorem?

- Chce i przygotowuję go do egzaminu w szkole teatralnej. Co prawda Łukasz uczy się teraz angielskiego w PWSZ, prowadzi audycję w radio, ale jeśli czegoś chce, potrafi być konsekwentny. Dobrze mu życzę.

Pracuje pan także z młodzieżą, prowadząc grupę teatralną w POKlS-ie.

- Miałem obawy, czy ja to potrafię, czy nie, ale okazało się, że pojechaliśmy na Famę razem z poprzednią grupą. Teraz są nowi ludzie, widzę, że też lubią te zajęcia. Zależy im na rozumieniu i opowiadaniu świata. To dobrze wróży.

Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji