Artykuły

Przemoc nasza powszednia

"Nakręcana pomarańcza" w reż. Jana Klaty w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu. Pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Najnowsze przedstawienie Jana Klaty wpisuje się w aktualną dyskusję o potrzebie moralnej odnowy. Wytrwały krytyk społecznej rzeczywistości uważa, że to przyzwolenie na kłamstwo i manipulację w życiu publicznym otwiera drogę przemocy.

Jan Klata w swojej pasjonującej dyskusji ze współczesnym światem prędzej czy później musiał zderzyć się z powieścią Anthony'ego Burgessa rozsławioną przez film Stanleya Kubricka, którego polski tytuł brzmiał "Mechaniczna Pomarańcza". Wcześniejsze przedstawienia Klaty miały w tle główne pytanie "Nakręcanej pomarańczy" - skąd zło? Czy był to "Rewizor", rzecz o korupcji, czy "Lochy Watykanu", portret współczesnego nihilizmu, czy "Hamlet", opowieść o upadku elit politycznych, wszędzie u źródeł była kwestia: czy przemoc wynika z ludzkiej natury, czy jest efektem fałszywych wzorców kulturowych.

Wydana w 1962 roku antyutopia do dziś pozostaje jedną z najbardziej przenikliwych analiz społeczeństwa ogarniętego epidemią przemocy. Przemoc jest nie tylko w czynach bohaterów: nastoletnich bandytów terroryzujących miasto, ale także w języku. Krew i inne płyny fizjologiczne płyną szerokim strumieniem przez strony tej prozy, a towarzyszy im krzyk bitych, gwałconych i poniżanych.

Wrocławski spektakl według powieści Burgessa miał wszelkie szanse, aby stać się wydarzeniem: społeczna pasja Klaty spotkała się tu z trafnie wybranym tekstem i brawurowym aktorstwem Eryka Lubosa, który ze swoim wyglądem boksera i wrażliwością poety jest idealnym odtwórcą głównego bohatera powieści, Alexa, przywódcy ulicznej bandy nastolatków. A jednak przedstawienie nie ma siły książki, która w nowym, podwójnym przekładzie Roberta Stillera nie brzmi wcale jak opowieść o utopijnym przyszłościowym społeczeństwie, ale jak reportaż z dzisiaj, chwilami nawet - z wczoraj.

Stiller przetłumaczył sztuczny język Burgessa w dwóch wersjach: jedna oparta jest na zapożyczeniach i neologizmach z rosyjskiego, druga z angielskiego i amerykańskiego. Klata oparł spektakl właśnie na tej drugiej wersji, która staje się coraz bliższa językowi codziennemu Polaków, którzy robią zakupy w szopie, lukają przez okno, piją drynki i raczej nie czytają buksów. Reżyser nie poszedł jednak śladem odwołań do dzisiejszego polskiego społeczeństwa. Stworzył sztuczną, komiksową rzeczywistość, która równie dobrze może być Polską, co Szwajcarią.

Jest to bliskie idei Burgessa, który zatarł w powieści geograficzne wskazówki (nazwy ulic są londyńskie, ale napis nad jedną z knajp - cyrylicą). Bohaterowie wrocławskiego spektaklu nie noszą więc dresów ani złotych bransolet "ludzi z miasta", ale obcisłe spodnie ze sportowymi nakolannikami, a od pasa w górę są nadzy. Stróże prawa w motocyklowych kaskach i skórzanych spodniach przypominają policjantów z fantastycznych filmów Piotra Szulkina, z kolei minister spraw wewnętrznych chodzi we fraku i cylindrze. Większa część akcji rozgrywa się za ogromnym oknem - witryną, gdzie jest futurystyczny bar i plastikowe mieszkania napadniętych przez bandę Alexa ofiar.

Usunięcie wszelkich znaków, które umiejscowiłyby akcję, ma oczywiście sens głębszy: rozumiemy, że "Nakręcana pomarańcza" dzieje się w globalnej wiosce, w której wszyscy słuchają tej samej muzyki i ubierają się w te same ciuchy. Rzecz w tym, że globalna wioska Klaty pochodzi z przyszłości, tymczasem utopia Burgessa już dawno - podobnie jak "Rok 1984" Orwella - stała się utopią spełnioną.

Nie tylko przeniesienie akcji w nigdzie i nigdy przeszkadza w utożsamieniu się z historią. Przeszkadza także sposób pokazania przemocy, która jest sprężyną opowieści. Klata zrezygnował z naturalizmu, i bardzo dobrze: nic nie jest tak fałszywe jak farba udająca krew. Ale jednocześnie nie znalazł dla przemocy symbolu na tyle wyraźnego, abyśmy poczuli jej przerażające działanie. Nocne wyczyny bohaterów przypominają walki wrestlingu, w których zawodnicy symulują mordercze ciosy, łamią sobie na niby kości i wyłamują stawy, w istocie nic sobie nie robiąc. W sekwencjach bójek biorą udział mimowie Pantomimy Wrocławskiej, co sprawia, że przemoc nabiera charakteru perfekcyjnie wykonanego ćwiczenia i gubi swą przerażającą siłę. Jest tylko gimnastyką. Tylko w jednym momencie staje się groźna: kiedy bandyci przed walką tańczą maoryski taniec wojenny, z wywalonymi językami, uderzając się w piersi i po nogach. Śmiech wtedy zamiera w gardle.

Mimo licznych słabości "Nakręcana pomarańcza" to ważne przedstawienie, bo w wielu sugestywnych obrazach pokazuje bezsilność społeczeństwa wobec przemocy i zakłamanie instytucji powołanych do jej zwalczania. Bezsilni są rodzice Alexa, uwięzieni między monotonną pracą a telewizorem, bezsilny jest więzienny kapelan (świetny Zdzisław Kuźniar), bo wizja mąk piekielnych już nie działa, skoro piekło mamy na jawie. Nie potrafi rozwiązać problemu policja, która na przemoc odpowiada eskalacją przemocy, ani politycy, dla których walka z przemocą służy jedynie do walki wyborczej. Spektakl obala jeszcze jeden stereotyp na temat zła: że kultura czyni człowieka lepszym. Alex równie wielką miłością co przemoc darzy muzykę poważną, której jest koneserem, w tle gwałtów i bójek słychać operowe arie z Bizeta.

Na pytanie - skąd zło? - Klata nie daje jednej odpowiedzi. Kieruje uwagę w stronę odpowiedzialności całego społeczeństwa: to przyzwolenie na kłamstwo i manipulację w życiu publicznym otwiera drogę przemocy. Warto poświęcić dwie godziny w teatrze tej kwestii, zwłaszcza teraz, kiedy politycy tyle mówią o konieczności moralnej odnowy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji