Artykuły

Borys Godunow

Nie mieliśmy w warszawskiej operze inscenizacji tak monumentalnej. "Borys Godunow" w Teatrze Wielkim przygotowany bowiem został z rzeczywiście największym nakładem starań. I stał się, nie tylko dzięki wielkości dzieła Modesta Musorgskiego, ale także stosunkowi doń realizatorów, niewątpliwym wydarzeniem teatru operowego i głównym akcentem kulturalnym obchodów 60-lecia Związku Radzieckiego.

Już w chwilę po odsłonięciu kurtyny, na widowni rozlegają się brawa, brawa dla scenografii Andrzeja Majewskiego. W tym przedstawieniu zbierze on jeszcze wielokrotnie wyrazy uznania ze strony publiczności. Podkreślam ten fakt z dwóch powodów: po pierwsze dlatego, że scenografia jest głównym komponentem inscenizacyjnym tego spektaklu, ona w pierwszym rzędzie stanowi o owej monumentalności, o której była wcześniej mowa, po drugie zaś, dzięki - chciałoby się powiedzieć - autonomicznej malarskiej efektywności ma ona zdolność bardzo sugestywnego przemawiania do widza, do jego wyobraźni.

Wystylizowana przez Andrzeja Majewskiego Rosja szesnastowieczna, Rosja cerkiewna, kapie złotem bojarskich strojów, przejmuje smutkiem ikony, przytłacza szarością tłumu pospólstwa. Na ogromnej scenie Teatru Wielkiego każdy z tych elementów podlega zwielokrotnieniu.

Warszawska inscenizacja pod muzycznym kierownictwem Jana Krenza i w reżyserii Jana Świderskiego to dramat historyczny, a ściślej - dramat władzy z ostro zarysowanym zderzeniem rządzącego i rządzonych. Podkreśla to w przedstawieniu klamra fabularna. W pierwszym obrazie widzimy tłum zmuszany przez prystawów do błagania Borysa Godunowa, by przyjął koronę carów, w ostatnim - już po śmierci Godunowa - tenże tłum zbuntowany przeciw jego następcy rusza na Moskwę, tym razem pod wodzą przyszłego cara - Dymitra Samozwańca.

Finał jest wynikiem zabiegu dokonanego przez twórców warszawskiej inscenizacji. Arcydzieło Musorgskiego kończy się śmiercią Godunowa. Przestawienie kolejności obrazów ma bardzo istotne znaczenie dla sprawy interpretacji utworu. Choć może zbyt mocno stawia ono przysłowiową kropkę nad "i", wydaje się jednak zabiegiem przynajmniej dramaturgicznie uzasadnionym.

Akcja opery Musorgskiego oparta jest na trzech osobach działających: Borysie - przyjmującym koronę carską po morderstwie dokonanym na poprzednim władcy, małoletnim Dymitrze, mnichu Grigorim Otriepiewie, przyszłym Samozwańcu, zabiegającym o odebranie tronu mordercy, wreszcie kniaziu Szujskim, dworskim dostojniku, przebiegłym i chytrym, służalczym i wyniosłym, uruchamiającym mechanizm dramatycznych zdarzeń. To on jest mistrzem koronacyjnej ceremonii Borysa i on go później konsekwentnie prowadzi do zagłady. Z tych trzech postaci tylko Borys Godunow pomyślany został jako sylwetka pełnokrwista, jego przeciwnik - Dymitr Samozwaniec jest jedynie najogólniej naszkicowany, natomiast Szujski już z racji swojej funkcji - autora dramatycznej intrygi - to postać dość jednorodna, choć niewątpliwie barwna. Przedstawienie więc ludu jako bohatera zbiorowego spotęgowało konflikt dramatyczny. Na scenie Teatru Wielkiego zobaczyliśmy arcydzieło światowej opery jako monumentalny dramat historyczny, przywodzący na myśl dramaty szekspirowskie.

O powodzeniu tego zamierzenia w niemałej mierze zadecydowała kreacja Bernarda Ładysza. Jego Borys Godunow jest tematem, który - miejmy nadzieję - doczeka się teatrologicznego studium. W operze nieczęsto bowiem zdarza się rola tak pełna aktorsko, stworzenie jej w przedstawieniu komponowanym jako wielkie, chciałoby się powiedzieć - panoramiczne - widowisko jest osiągnięciem szczególnym i dodatkowo trudnym. Bogactwo sylwetki Godunowa, zwłaszcza w jej psychologicznym planie zawarte jest już w samym libretcie, Bernard Ładysz nadał jej jednak wielką różnorodność odcieni. Z okrutnego władcy zmieniał się w ludzki strzęp, miotany wyrzutami sumienia posuniętymi do psychopatii, by po chwili stać się głęboko wzruszającym ojcem.

Ogromne wrażenie robi scena śmierci Borysa, zbiegły się w niej w jedno: wielkość dzieła muzycznego, dramatyczna drapieżność oraz inscenizacyjna i aktorska perfekcja. Umierający car, car okrutny, a jednocześnie bardzo ludzki, poniżony przez bojarów niedawną ich obecnością w tej komnacie śmierci, znienawidzony przez tłum oczekujący gdzieś za murami jego zgonu, ten car do ostatniego momentu walczy o tron dla swego syna i wreszcie pada pod wielkim krzyżem z ostatnimi słowami na ustach, pojedynczymi, agonalnymi.

I choć trudno nie zaakceptować finału przedstawienia zaproponowanego przez Teatr Wielki z owym tłumem ludu i Dymitrem Samozwańcem na koniu, ruszającymi na Moskwę, to przecież pozostaje pewna nuta żalu, że właśnie tego widowiska historycznego nie kończy scena śmierci Borysa, wręcz kameralna w proporcjach monumentu, w który została wkomponowana, i może tym bardziej wstrząsająca i piękna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji