Artykuły

Ustawiczny brak sensu

Spektakl chce aspirować do miana przedstawienia w starym stylu, ale tak bardzo wystrzega się zdecydowanych środków wyrazu, że staje się po prostu miałki - o "Procesie" w reż. Bogdana Michalika w Teatrze im. Norwida w Jeleniej Górze pisze Kamil Radomski z Nowej Siły Krytycznej.

Jak miłą niespodzianką jest pojawianie się na na scenie teatru Norwida w Jeleniej Górze rozbudowanej scenografii! Czarne pudła na kółkach, pleksa w tle, światło podkreślające mocny kontrast, użycie na scenie marionetki - wszystko to wprowadza w osłupienie. Dopiero po chwili zdajemy sobie sprawę, że podczas wizyty w większości teatrów, wcale nie zareagowalibyśmy podobnie. Jednak od jakiegoś czasu jeleniogórski widz wie, że spektakli najważniejszego teatru miejskiego nie można traktować poważnie. Do ich oceny przykłada więc podobną miarę jak do występów kółka teatralnego, w którym gra znajomy. Ale czy zawodowy teatr można traktować tak protekcjonalnie? Stale stosować wobec niego taryfę ulgową? Dlaczego właściwie widz ma być pobłażliwy dla profesjonalistów?

Nowa premiera, "Proces" w reżyserii Bogdana Michalika, to przedstawienie monotonne i nudne. Nie jest to bynajmniej hipnotyzujący spokój, który bije choćby z filmów Bergmana. To zwykła, patetyczna nuda. Reżyser w przedpremierowym wywiadzie mówił, że chce pokazać swoją własną impresję na temat najsłynniejszego dzieła Kafki. Nie wiem, czy obaj tak samo rozumiemy słowo impresja. Poza kilkoma interesującymi pomysłami (a i te dotyczą przede wszystkim rozwiązań scenograficznych), spektakl jest nie tylko dosłownym, ale i słabo zrealizowanym przeniesieniem utworu w ramy sceniczne. Takie teksty jak "Proces" - niejednoznaczne, tajemnicze, niebanalne - to prawdziwa kopalnia możliwości. Nawet jeśli reżyser decyduje się na bardziej klasyczne ujęcie, w którym nie wchodzi z tekstem w polemikę, nie reinterpretuje go, ma szansę zaprezentowania na scenie dzieła interesującego. Tymczasem Bogusław Michalik zdaje się konstruować swój spektakl metodą przenoszenia na scenę streszczenia rodem ze ściągi. Struktura spektaklu jest liniowa. Kolejne sceny są przeplatane muzycznymi etiudami, które są bodaj najmocniejszymi elementami sztuki. "Proces" chce aspirować do miana przedstawienia w starym stylu, ale tak bardzo wystrzega się zdecydowanych środków wyrazu, że staje się po prostu miałki. Wydaje się, że spektakl został wystawiony tylko i wyłącznie po to, by ułatwić uczniom zadanie zapoznania się z lekturą bądź co bądź obowiązkową. Tylko czy przeciętny widz ma ochotę chodzić do teatru na małą powtórkę z licealnych lektur?

Zespół jeleniogórski składa się z aktorów o wielkim potencjale. Wystarczy przypomnieć tu niektóre z ich wcześniejszych ról, choćby rolę Magdaleny Kępińskiej w "Trzech siostrach" Krzysztofa Minkowskiego, Roberta Mani w "Dynastii" Natalii Korczakowskiej i w "Sorry, Winnetou" Piotra Ratajczaka czy Małgorzaty Osiej-Gadziny w "Honorze samuraja" Moniki Strzępki. Na rodzimej scenie dobrzy aktorzy po raz kolejny nie mieli możliwości rozwinięcia skrzydeł. Przykładem służy choćby najważniejsza postać. Józef K. grany przez Adama Majewskiego jest patetyczny i bezbarwny za razem. Nie jest to ani kreacja aspirująca do miana jednemana ani osobowość. Ze stworzoną postacią ciężko się utożsamić, nie jest on przedstawicielem żadnej szerszej zbiorowości. Tekst są deklamowane z monotonną, pompatyczną manierą. Jest to co prawda rola dyplomowa pana Majewskiego i być może to tłumaczy brak subtelności w doborze środków wyrazu. Pojawia się jednak zasadnicze pytanie: gdzie był reżyser? Niestety - jak wiemy z przedpremierowych wywiadów, wbrew woli reżysera - to jest właśnie to pytanie, które podczas oglądania spektaklu widz stawia sobie najczęściej.

Czy Teatr im. Norwida jest skazany na prowincjonalność? Czy jedyna rola, jaką może odgrywać, to rola "Teatru Kulturalnego Miasteczka"? Ilość przykładów przeciw tej tezie można by mnożyć. Wystarczy przywołać część spektakli sprzed kilku lat, o których mówiono w całym kraju. Co więcej, wiele jest miast podobnej wielkości, które nie godzą się na miernotę. I nie chodzi tu o lansowanie jednej wizji teatru, ale o zachowanie pewnego poziomu artystycznego. O teatr, który nie skupia się zacietrzewionej niechęci do nowych nurtów, ale nawet jeśli je neguje, to potrafi się swoje stanowisku obronić. "Proces" nie broni się wcale. Widz zostaje ostrzeżony na początku spektaklu przez marionetkę, że w tym świecie człowiek jest ustawicznie zagrożony sensem. Na tym spektaklu można spać spokojnie, nie ma żadnego zagrożenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji