Artykuły

Straszny i... ciasny dwór

Moniuszkowski "Straszny dwór" - to bezsprzecznie najświetniejsza z polskich oper, a zarazem jedno z najwybitniejszych (choć ciągle jeszcze nie dość w świecie znanych) dzieł reprezentujących narodowe nurty w europejskiej literaturze operowej.

Oczywistą jest przeto rzeczą, iż każdy szanujący się polski teatr pragnie mieć "Straszny dwór" w swoim stałym repertuarze; zrozumiała też chęć publiczności, pragnącej oglądać to tak bliskie jej sercom dzieło w jak najdoskonalszym, najbardziej zgodnym z intencjami twórców kształcie scenicznym i możliwie najlepszym wykonaniu. Stąd także - wprowadzenie w ostatni wieczór Starego Roku na scenę warszawskiego Teatru Wielkiego nowej inscenizacji "Strasznego dworu", po zdjęciu wersji poprzedniej nie dość polskiej w swym charakterze i bez uzasadnienia nadmiernie poskracanej.

NIEWĄTPLIWE zalety tego nowego przedstawienia (którego "autorami" są: Robert Satanowski - kierownictwo muzyczne, Marek Grzesiński - reżyseria, Andrzej Sadowski - dekoracje oraz Irena Biegańska - kostiumy), to sprawność i sprężystość muzycznego przebiegu (może nawet ze skłonnością do zbyt szybkich temp), świetnie śpiewające chóry, przygotowane przez Henryka Górskiego, bardzo ładnie grająca orkiestra, a zwłaszcza przepiękna kreacja Andrzeja Hiolskiego w roli Miecznika.

On to w dużej mierze tworzył właściwy "staropolski" klimat spektaklu; polonezową arię o wzorze Polaka - patrioty słusznie musiał bisować, a kiedy śpiewał swą słynną inwokację "O drodzy goście", wielu słuchaczy ogarnęło głębokie wzruszenie. Bardzo dobrą Cześnikową była Krystyna Szostek-Radkowa (szkoda, że usunięto pierwszą strofkę jej arii), a Damazym - Krzysztof Szmyt. W partii Macieja miłą niespodziankę sprawił młody baryton Jan Wolański; partię Skołuby ładnie, acz nieco bezosobowo śpiewał Jerzy Ostapiuk, a obdarzona ładnym choć niedużym głosikiem Grażyna Ciopińska dzielnie pokonała koloraturowe trudności brawurowej arii Hanny.

Dawno też nie słyszeliśmy tak wyraziście i precyzyjnie podawanego tekstu w dużych scenach zbiorowych, zwłaszcza w skomplikowanej pod tym względem scenie kłótni myśliwych, ładnie i zabawnie rozwiązana została "groźna" scena Cześnikowej o strasznym dworze w Kalinowie.

PRZY niektórych jednak rozwiązaniach scenograficzno-reżyserskich nasuwają się dość daleko idące wątpliwości. Trudno np. dojść, czemu rodzinny dwór Stefana i Zbigniewa (synów Stolnika przecież i towarzyszy pancernych, a nie szaraczkowych szlachetków!) przypomina raczej chłopskie obejście i to nieco zrujnowane? Zresztą i dworek Miecznika, choć ładny i pomysłowo "rozkładany", też nie grzeszy splendorem ani przestronnością... Czemu następnie nocna scena z zegarem i rzekomymi strachami, miast w "wielkiej, opuszczonej sali" - jak chciał librecista - rozgrywa się... na balkonie (a mamy wszak mroźną sylwestrową noc!), w dodatku tak niewielkim, iż osoby rzekomo nie wiedzące nawzajem o swojej obecności muszą prawie ocierać się jedna o drugą? Czemu do mazura w ostatnim akcie (niepotrzebnie nb. przesuniętego na sam koniec utworu, gdzie traci on sens konstrukcyjno-dramaturgiczny) wychodzi tylko dwanaście tanecznych par, a cały tłum podpiera ściany, skoro rozmiary sceny Teatru Wielkiego pozwalają na znacznie bardziej efektowne zakomponowanie tego pięknego tańca? I czemu w ogóle na scenie tej, jednej przecież z dwu największych w Europie, lecz tutaj przez oprawę dekoracyjną, sztucznie pomniejszonej, przez większą część spektaklu panuje tłok i ciasnota, co odbiera mu wiele uroku i efektowności?

Domyślamy się: te niezbyt fortunne założenia scenograficzno-reżyserskie - podobnie jak dekoracyjne ubóstwo niektórych scen "Borysa Godunowa" - podyktowane zostały projektami zagranicznych wyjazdów zespołu TW, podczas których te właśnie spektakle grać ewentualnie wypadnie na mniejszych znacznie scenach. Godzi się zatem przypomnieć, iż przedstawienia na reprezentacyjnej polskiej scenie realizowane być winny przede wszystkim z myślą o rodzimej, wielotysięcznej publiczności oraz o gościach, którzy nasz teatr zechcą odwiedzić, spodziewając się ujrzeć w nim dzieła narodowej sztuki w możliwie najświetniejszym kształcie. Gościnne występy w prowincjonalnych zachodnich teatrach to, mimo wszelkich satysfakcji jakie mogą z tego płynąć, wtórny niejako element w działalności takiej placówki jak nasz Teatr Wielki. Jeżeli zaś sprawy te pogodzić się z dobrym skutkiem nie dadzą, to trzeba niestety przygotowywać osobną, "eksportową" wersję przedstawienia.

WRÓĆMY jeszcze na chwilę do spraw muzyczno-wokalnych. Otóż "Straszny dwór", choć zawiera trzy całkiem wdzięczne partie kobiece, jest jednak typową operą "męską" - najważniejsze bowiem w niej role pełnią Miecznik oraz dwaj młodzi rycerze - Stefan i Zbigniew. O wspaniałej kreacji Andrzeja Hiolskiego w tej pierwszej roli już mówiliśmy; natomiast młody tenor Michał Skiepko, aczkolwiek w ostatnim czasie bardzo się rozwinął, nie był w stanie podołać wszystkim trudnościom partii Stefana, zwłaszcza w jej "bohaterskiej" części (Prolog!) i godnie wstąpić w ślady swych wielkich poprzedników. Także odtwarzający partię Zbigniewa Leonard Mróz nie był tego wieczoru w najlepszej swojej formie.

Tak więc nowe przedstawienie "Strasznego dworu", mimo szeregu zalet, pozostawia jednak wrażenie niedosytu. Widać z tego, iż na prawdziwie doskonałą prezentację tej najpiękniejszej narodowej opery wypadnie nam jeszcze poczekać...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji