Artykuły

"Zgubnej miłości powieść straszliwa"

Na scenie Bałtyckiego Teatru Dramatycznego

Przed przedstawieniem, w foyer, wśród oczekującej publiczności kręcą się aktorzy. W kostiumach, z biało-czerwonymi opaskami, na których wypisano powszechnie dziś znane słowo Solidarność. Są i muzykanci, rozpoczynają koncert. Jest gwarnie, wesoło, publiczność rozbawiona i zaciekawiona.

Muzykanci wprowadzą za chwilą aktorów na scenę, otwartą, poszerzoną o duże proscenium, zabudowaną podestami. Będzie czas na żarcika kierowane przez aktorów do publiczności, aby wszyscy mogli sobie uprzytomnić, że właśnie przyszli do teatru, ale jeszcze nie pogasły światła na widowni, jeszcze spektakl się nie rozpoczyna. I zanim padną pierwsze strofy prologu, ze sceny aktorzy zamanifestują swoją Solidarność ze strajkującą służbą zdrowia i poprą żądania o przeznaczenie dwóch procent dochodu narodowego na kulturę.

Tak to rzeczywiste problemy dnia dzisiejszego wysuwają się na pierwszy plan, odwlekają chwilę, w której usłyszeć możemy Szekspira:

Dwa rody, oba jednako dostojne,

W pięknej Weronie, gdzie rzecz ta się dzieje,

Z dawnej zawiści nową wiodą wojnę...

No, może niezupełnie tak brzmi ten tekst Prologu do "Romea i Julii", cytuję przecież przekład Zofii Siwickiej, a realizatorzy tej tragedii na scenie Bałtyckiego Teatru Dramatycznego wybrali kontrowersyjny, ale najnowszy przekład Macieja Słomczyńskiego, wsławionego przecież przekładem "Ulissesa" Joyce'a.

Szekspir jest szczególnie bogaty w przekłady na język polski. Mamy przecież bez mała dwadzieścia tłumaczeń "Hamleta", co najmniej piętnaście "Makbeta" i tyleż samo ""Romea i Julii". Świadczy to o nieustającym zainteresowaniu teatrów dramatami Szekspira. Wystarczy przypomnieć, że Tadeusz Aleksandrowicz w czasie czterech sezonów teatralnych wystawił w Koszalinie "Wieczór Trzech Króli", "Poskromienie złośnicy", "Jak wam się podoba?", "Hamleta" i "Romea i Julię". Natomiast za czasów dyrekcji Lecha Komarnickiego obejrzeliśmy "Wiele hałasu o nic", "Juliusza Cezara", "Antoniusza i Kleopatrę". Z tych wszystkich realizacji sztuk szekspirowskich niewątpliwie dwie były wybitne. Mam na myśli "Hamleta" ze Stanisławem Brejdygantem (współpraca Zofii Wierchowicz) oraz "Juliusza Cezara", zaliczanego przez krytykę do czołowych przedstawień na scenach krajowych w sezonie 1963/64.

Po tak: długiej przerwie mieszkańcy Koszalina witają z radością powrót Szekspira na scenę swojego teatru. Na próbie generalnej, która odbyła się z udziałem publiczności, było tłoczno. Podczas premierowego przedstawienia trzeba było dostawiać krzesła. I chociaż nie brak głosów sprzeciwu z powodu wyboru tekstu z tłumaczeniem Słomczyńskiego, przedstawienie - wierzę - będzie się cieszyć niesłabnącym powodzeniem.

Sama zresztą należę do przeciwników tego przekładu, razi mnie jego język, brutalność, ostrość, która nie ma tu nic wspólnego z rubasznością. Niania (tu: Piastunką) jest w przekładzie Słomczyńskiego pspolitą rajfurką, matka Julii oschłą damą bez iskierki ciepła, ojciec - wyrachowanym ordynarnym brutalem. Jeśli do tego dodamy niewybredne dowcipy sług Capuletich -- Samsona i Grzegorza - rozumiem głosy sprzeciwu, chociaż nie zawsze z tego powodu je podzielam, bowiem aktorzy - Mieczysław Błochowiak i Jan Grzesiak - zgrabnie swoje sceny rozgrywają.

Wydaje mi się, że reżyser, Andrzej Rozhin, ostro prowadząc wiele scen, chciał uwypuklić czystość uczuć pary młodych bohaterów, dla których nie było miejsca w tym bezwzględnym i brutalnym świecie.

Zamysł jest niewątpliwie interesujący, ale nie w pełni został zrealizowany. Albo też zagubiła się, zatarła w trakcie realizacji intencja reżysera, chociaż znalazł parę świetnych wykonawców ról tytułowych. Oboje są młodzi, urzekają wdziękiem młodości i świeżością. Julia Joanny Tomasik jeszcze bawi się lalką, jeszcze pełna jest ciekawości i radości, jaka towarzyszy dzieciom. I wierzy się jej wielkiej miłości i metamorfozie jakiej ulega, kiedy z dziewczęcia przeradza się w świadomą swych uczuć kobietę.

Romeo Jacka Gierczaka to jeszcze chłopiec; zapalczywy, pełen temperamentu i chłopięcej buty, ale chłopiec zakochany nim poznał Julię. Jednak wierzymy mu, że nigdy żadnej kobiety nie obdarzał uczuciem, że to dopiero Julia wznieciła miłość tak wielką, że bez niej żyć nie byłby w stanie.

Tych dwoje aktorów uzasadnia przygotowanie "Tragedii Romea i Julii" Szekspira na koszalińskiej scenie. Ale w spektaklu zbyt mało mają miejsca, ledwie przemykają przez scenę i aż dziw bierze, że jednak zdążyli się poznać. Scena balkonowa poprzez rozstawienie aktorów po dwóch krańcach sceny, na podestach wzmocnionych rusztowaniami, pozbawiona jest klimatu, owego żaru i zachłyśnięcia się sobą, uczuciem, a ponadto rozprasza uwagę widzów, bo muszą kręcić głowami raz w jedną, raz w drugą stronę, aby nie spuścić z oka bohaterów tragedii.

Odnosi się wrażenie, że Andrzej Rozhin, przygotowując wielkie sceny zbiorowe, efektowne pojedynki, bale, a nawet rozbudowując je pomysłowo, zapomniał na moment, że wszystko to powinno służyć ukazaniu dziejów miłości Romea i Julii. Myślę, że bliższy prawdy był Tadeusz Aleksandrowicz, który dodał aktorom kilka sonetów miłosnych Szekspira, aby scenę balkonową przedłużyć, rozbudować.

Sporo oporów budzić musi Janina Bocheńska w roli Piastunki. To nie jest łagodna i dobra niania, która w swojej głupocie pomaga gołąbce w jej tarapatach miłosnych. Piastunka Janiny Bocheńskiej jest równie pozbawiona skrupułów jak jej skrupułów chlebodawcy, chociaż niewątpliwie kocha swoją panienkę. Janina Bocheńska ostro przerysowuje swoją rolę, z niedużej scenki robi scenę, ale jest konsekwentna przez cały spektakl. Ale też jest to aktorka doświadczona, dysponująca talentem i warsztatem i można się nie zgadzać z takim ustawieniem roli, ale każdy musi dostrzec, że gra ją aktorka w każdym calu.

Dyskusyjna jest również postać Capuleta, jaką proponuje Mieczysław Franaszek, aktor, którego szczególnie cenię za rolę Cara w "Kordianie" Słowackiego. Jego Capulet jest po trosze postacią z innej sztuki, nie z tragedii Szekspira.

Ponadto w przedstawieniu grają Aleksander Podolak - Mercutio, Włodzimierz Kubat - Benvolio, Włodzimierz Matuszak - Tybalt, Krzysztof Biliczak - Paris, Marek Rajski - Escalus, Feliks Woźniak - Monteki, Elżbieta Stawowczyk - Pani Monteki, Lidia Jeziorska - Pani Capulet, Jacek Opolski - Wawrzyniec (znany z innych przekładów Brat Laurenty), Andrzej Skupień - Aptekarz i Andrzej Szuttenbach - Baltazar oraz Sławomir Krzywiźniak, Barbara Kosmala, Małgorzata Strządała i Zbigniew Grabski.

Przedstawienie trwa niemal trzy godziny, zatem daje to wyobrażenie, jak bardzo je reżyser rozbudował. W przerwie nie można się otrząsnąć, pomyśleć, podyskutować, bowiem grupa muzykantów, która bierze udział w przedstawieniu, nadal zabawia grą publiczność. Aczkolwiek muzykanci grają wyśmienicie, nie jest to najlepszy pomysł. Nuży i właściwie nie wiadomo, czy jest to antraktowa zabawa, czy spektakl nadal trwa. Zresztą muzyka, której autorem jest Andrzej Zarycki, jest mocną stroną tego przedstawienia. Bardzo piękna, bardzo nastrojowa.

Rzecz dzieje się w Weronie i Michał Tchernaev, scenograf, zaprojektował bogatą oprawę tego przedstawienia. Na pierwszym planie dwa podesty po bokach, podest w centrum sceny i za kurtyną w głębi widok na Weronę. Wprawdzie owa Werona i kostiumy pachną bardziej Bizancjum, włoskim renesansem, ale to rzecz gustu. Nie umniejsza to przecież tragedii dwojga kochanków, Romea i Julii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji