Artykuły

Diwa do wynajęcia

- Z jednej strony mam duży dorobek operowy, z drugiej jestem obecna w telewizji, w galach sylwestrowych, programach rozrywkowych i teraz w show "Bitwa na głosy". Ale o tym, co zrobiłam w teatrach kraju i Europy, nikt nie pamięta. Chociaż tyle lat zasuwałam jako śpiewaczka, wszyscy postrzegają mnie jako... jurorkę. Okropność! - mówi śpiewaczka ALICJA WĘGORZEWSKA.

Rozmowa z ALICJĄ WĘGORZEWSKĄ, śpiewaczką operową:

Już w wieku 5 lat rozpoczęła naukę gry na fortepianie, śpiewała w chórze liceum muzycznego, by trafić do Akademii Muzycznej w Gdańsku i studiować śpiew operowy. Studia wokalne ukończyła w Akademii Muzycznej im. Chopina w Warszawie. Swój liryczny mezzosopran doskonaliła na kursach mistrzowskich w Polsce, we Włoszech, Austrii, Szwajcarii, Hiszpanii. Ma w repertuarze kilkanaście partii operowych. Za granicą okrzyknięto ją "zjawiskiem scenicznym" za wspaniały głos i wielką urodę. Uczestniczyła w międzynarodowych festiwalach i galach operowych. Jest laureatką wielu konkursów wokalnych. Nagrała ścieżkę dźwiękową do filmu "Wiedźmin", za którą otrzymała Złotą Płytę. W Kuwejcie wyreżyserowała "Carmen" i zaśpiewała tytułową partię. Teraz zasiada w jury telewizyjnego show "Bitwa na głosy" (komentator ekspert) i przygotowuje monodram "Diva for rent" ("Diwa do wynajęcia") w Teatrze Polonia w Warszawie.

Mówi się o pani "operowa diwa". Czuje się pani kimś takim?

- Dawne diwy to futra, brylanty, limuzyny, współczesne to proza życia. Dlatego nie czuję się diwą, lecz śpiewaczką operową.

Słyszałem, że fochy diw operowych nie są już mile widziane, podobnie jak nadmiar ciała. Co więc wam teraz pozostaje, aby zwracać na siebie uwagę?

- Tupanie nóżką na próbach w teatrze już dawno się skończyło, aczkolwiek diwa na gościnnych kontraktach może sobie pozwolić na więcej niż ta na etacie. Placido Domingo powiedział kiedyś, że dostaje zadyszki, gdy przytyje, a ja zapamiętałam te słowa. Ponadto tłuszcz nie rezonuje, a każda śpiewaczka z wiekiem rozrasta się, bo poszerzają się jej żebra, zwiększa przepona. Ja notorycznie się odchudzam. Najpierw liczę kalorie, ale potem o nich zapominam i rzucam się na to, co sprawia mi rozkosz...

Pytając o tuszę śpiewaczek, nie odnosiłem tego do pani, bo figurę ma pani wprost idealną...

- Dziękuję. Dzisiaj trzeba być śpiewaczką wszechstronną. Trzeba umieć wszystko: śpiewać, grać, prezentować się w jak najlepszej formie. Diwy operowe reklamują różne produkty i są na okładkach "Vogue". Kiedyś tego nie było.

No i muszą się starać, aby być na topie.

- Dlatego trzeba nieustannie funkcjonować w mediach, których roli nie można nie doceniać lub się obrażać. Przykładem jest kariera medialna Andrei Bocellego, który występuje na estradach jako śpiewak operowy, choć tak naprawdę wcale nim nie jest. Media wykreowały go na kogoś takiego i dorobiły mu ludzką twarz. Nie zrobił kariery dzięki szczególnym walorom głosowym, lecz właśnie dzięki mediom. Tak naprawdę dysponuje maleńkim, miauczącym głosikiem, którym nie potrafi interpretować, jedynie wydobywać dźwięki. Jest nudny i nie ma charyzmy.

Za to pani jest w rankingu najmodniejszych polskich mezzosopranistek.

- Są takie rankingi? Zauważyłam, że, od kiedy co tydzień jestem w telewizji, zainteresowanie moją osobą wzrosło do ogromnych rozmiarów. Z jednej strony mam duży dorobek operowy, z drugiej jestem obecna w telewizji, w galach sylwestrowych, programach rozrywkowych i teraz w show "Bitwa na głosy". Ale o tym, co zrobiłam w teatrach kraju i Europy, nikt nie pamięta. Chociaż tyle lat zasuwałam jako śpiewaczka, wszyscy postrzegają mnie jako... jurorkę. Okropność!

Jest pani rywalką bardzo medialnej śpiewaczki Małgorzaty Walewskiej. Słyszałem, że się nie lubicie?

- Lubię Małgorzatę, ale podobno bez wzajemności, od kiedy powodzi mi się lepiej w mediach i w życiu. Nie traktuję jej jako rywalki, bo dla każdej z nas jest miejsce na rynku. Nie musimy się ścigać.

Takie konflikty podsycają atmosferę wokół śpiewaczek...

- No właśnie. Pamiętam, że Maria Callas zawsze mówiła źle o Renacie Tebaldi i podawała jako przykład niefortunne porównanie szampana z coca-colą. Tebaldi też wygłaszała uszczypliwości, a potem padały sobie w ramiona. Dzisiaj, aby działać podobnie, powinnam powiedzieć: "Nie lubię się z Walewską i zazdrościmy sobie wszystkiego".

Czego?

- Domów, mężów, samochodów, sukcesów.

Co różni wasze głosy?

- Mój głos sprawiał, że otrzymywałam także role "spodenkowe", czyli chłopięce i męskie. Reżyserzy mówili, że dobrze sobie z nimi radziłam. Podobno Małgorzata też próbowała, ale słyszałam, że nie sprawdzała się w nich.

Ale to Walewska zburzyła stereotyp diwy operowej, weszła pod strzechy, śpiewając lżejszy repertuar, łącznie z piosenkami. Zamierza pani podążyć w jej ślady?

- Nie muszę, bo od zawsze to robiłam, równolegle ze śpiewaniem w operach. Grzegorz Ciechowski napisał dla mnie ścieżkę dźwiękową do "Wiedźmina", a później miał powstać nasz kolejny wspólny projekt, ale niespodziewana śmierć Grzegorza przekreśliła te plany. Nadal śpiewam lżejszy repertuar i robię to dość skutecznie i konsekwentnie.

Od czasu udziału w telewizyjnym show "Bitwa na głosy" jest pani bardzo popularna.

- Kiedyś pisał o mnie "Ruch Muzyczny" i "Muzyka 21". Pojawiałam się w książkach o Polakach na scenach zagranicznych, m.in. niemieckich, oraz wiedeńskiej operze. Teraz mam regularny flirt z innymi tytułami prasowymi, zaliczyłam wszystkie programy telewizyjne, łącznie z "Jak oni śpiewają", "Kocham cię, Polsko", "Jaka to melodia?", w których śpiewaczki operowe prawie nie goszczą. Jestem zapraszana jako ekspert do spraw edukacji w ramach mojej fundacji "STARTSMART", dzięki której są już przedszkole i żłobek.

W "Bitwie na głosy" też jest pani ekspertem. Komentatorem czy jurorem?

- Jestem ekspertem i komentatorem, który ma podpowiedzieć, co należy poprawić, ale nie jurorem. Nie muszę wyciągać tabliczek z ocenami.

Przed panią stają wokaliści, w większości amatorzy, śpiewający inną techniką. Jak postrzega pani ich głosy?

- Głos, talent, charyzma są potrzebne w każdym przekazie, bez względu na rodzaj śpiewania. Mamy w kraju grono sztucznie stworzonych gwiazdeczek, które na żywo nie są w stanie się obronić. W "Bitwie na głosy" są to wyselekcjonowani utalentowani ludzie i gwiazdy w rolach ich opiekunów. To już nie jest bitwa na głosy, bo finaliści głosy mają, to jest bitwa na osobowości, dobór repertuaru i rozwój.

Jakie kryteria stosuje pani do oceny tych ludzi?

- Pamiętając swoje początki, staram się tak oceniać młodych ludzi, by ich nie zniechęcać. Wybieram trzy dziewczyny i mówię do jednej z nich: "Twój głos najlepiej brzmiał w dolnych rejestrach, ma bogatą barwę i alikwoty oraz fajny rejestr głowowy. Gdy schodzisz w dół, to otwórz pierś, nie przyciskaj". Osoby śpiewające wiedzą, o co mi chodzi, telewidzowie nie muszą, ale to ja zwracam uwagę na błędy.

Zauważyłem, że nie krzyczy pani, gdy ktoś fałszuje...

- Nigdy nie dołuję młodych wokalistów, nie czołgam ich, nie opluwam. Jeżeli mówię do chłopaka: "Śpiewasz nie swoim głosem i dlatego jesteś pod dźwiękiem", to tylko po to, by popracował jeszcze z chórmistrzem czy opiekunem. Zależy mi, by otworzyć uczestników. Uczmy się na wzorcach zachodnich, gdzie szlifuje się wokalne diamenty i inwestuje w młodych.

Jak się pani czuje w gronie komentatorów, którzy ze śpiewaniem nie mają nic wspólnego?

- W tym show robię swoje. Zostałam wybrana, by zająć się merytoryczną stroną. Wojciech Jagielski i Grażyna Szapołowska są do mnie kontrapunktami. Grażyna omawia ogólne wrażenie z występu, a Wojtek, który pracuje w stacji muzycznej i zna śpiewających ludzi z branży, jest od tego, żeby oceniać debiutantów pod kątem przydatności w show-biznesie. Jest szczególnie uwrażliwiony na młode piękne dziewczyny.

Kto zadecydował o takim doborze jurorów?

- Producenci show, szefowie telewizyjnej Dwójki. Nikt nie pisze dla mnie tekstów, nie pyta przed programem, co powiem na antenie.

Ogląda pani konkurencyjne programy "X Factor" i "Tylko muzyka"?

- Oglądam "X Factor", bo "Tylko muzyka" jest w czasie, gdy emitowany jest nasz program. "Bitwa na głosy" jest z założenia programem familijnym, dla rodzin na sobotnie wieczory, co wyznacza jego charakter, poziom i język.

Wróćmy do pani, jest pani śpiewaczką koncertową czy operową?

- Stricte operową. Nie odnajduję się na koncertach filharmonicznych z nutami na pulpicie. Jestem zwierzęciem teatralnym, aktorskim. Zagrałam w serialu "Dom nad rozlewiskiem" rolę śpiewaczki operowej, ale zadanie było czysto aktorskie. Teraz robię monodram "Diva for rent", napisał go specjalnie dla mnie Jerzy Snakowski, reżyseruje Jerzy Bończak. Prezentuję swoje najlepsze role operowe, opowiadam o sobie i gram. Uwielbiam recital, podczas którego mogę ze sceny kontrolować reakcje publiczności. Chcę ją wzruszać, zobaczyć, czy ktoś zapłakał.

Dlaczego polskie teatry operowe nie wykorzystują pani możliwości?

- Może dlatego, że w niektórych panują koterie i układy, a ja jestem bezukładowa.

Ale te najważniejsze partie mezzosopranowe już pani zaśpiewała?

- O tak, na czele z Dalilą, Santuzzą, Carmen. Parę mi jeszcze zostało, na przykład Lady Makbet, która jest napisana na mój głos.

To chyba dość nudne zajęcie, śpiewać te same partie, chociaż w różnych inscenizacjach?

- I tak, i nie, bo "Carmen" w siódmej inscenizacji już nie jest w stanie mnie zaskoczyć, a ja wciąż szukam nowych wyzwań i form. Ale jeśli spotykam ciekawego reżysera, fajnego i mądrego dyrygenta, to mam przyjemność z pracy, nawet po raz kolejny, nad tą samą partią.

Przypuszczam, że świat reklamy, przyglądając się pani popularności, złoży propozycje. Pani je przyjmie?

- Flirtują już ze mną, ale w sprawie produkcji wokalnych. Jeżeli otrzymam propozycję reklamowania jakiegoś produktu, to moja zgoda będzie uzależniona od jego rodzaju.

Śpiewaczki operowe zawsze były elitarnymi artystkami. Nadal nimi są?

- Opera wciąż jest sztuką elitarną, ale bardzo chce flirtować z show-biznesem, co wszędzie widać, słychać i czuć.

Wspomniana elitarność stała się ograniczeniem, bo popkultura niechętnie patrzy w stronę opery.

- Ludzie popkultury nie rozumieją opery, więc spoglądają na nas jak na dziwolągi.

Zauważyłem, że opera powoli wpada w sidła popkultury...

- Niestety, wszystko się teraz miesza, nawet media niszowe są opanowane przez popkulturę.

Aby nadal błyszczeć, opera kłania się popkulturze.

Mniej wyrobiona publiczność woli śpiewaczki z prawdziwymi głosami czy raczej przeciętne, z figurą supermodelki?

- Taka publiczność nie jest w stanie odróżnić prawdziwej śpiewaczki od bardziej atrakcyjnej wizualnie, lecz komercyjnej.

Czy są słynne śpiewaczki, które miały status celebrytek?

- Celebrytkami są Anna Netrebko i Cecilia Bartoli. Ta ostatnia jest dla mnie dziwnym przypadkiem, w jej głosie jest wszystko w jednym i ja nie umiałabym tak śpiewać. Netrebko jest kobietą z krwi i kości. Na scenie bardzo zmysłowa. Widziałam ich recitale. Ilość gestów, min i grymasów Bartoli w ciągu ułamka sekundy męczy, ale gdy zamknie się oczy, efekt wokalny jest imponujący.

Co pani zrobi, gdy poczuje, że nie może robić z głosem tego, co chce?

- Boję się tego momentu. Na szczęście niższe głosy dojrzewają później. Koloratura w moim wieku już mogłaby się zacząć o to martwić. Jako mezzosopran czuję, że dojrzewam.

Nie wygląda pani na robota wokalnego, więc zapytam o rodzinę. Kto ją tworzy?

- Moja mama Irena, która przeprowadziła się ze Szczecina do Warszawy, aby opiekować się moją dziewięcioletnią córeczką, gdy mnie nie ma w domu. Amelia chodzi do szkoły muzycznej na fortepian i zaśpiewa w świątecznym wydaniu "Szansy na sukces". Mąż jest rodowitym Brytyjczykiem, w Polsce od 1996 roku. Przyjął moje nazwisko, nazywa się Peter Whiskerd-Węgorzewski. Nauczył się języka polskiego, czuje się pół-Polakiem. Chodził do szkoły muzycznej, gra na flecie i fortepianie, kiedyś miał zespół rockowy. Jest dyrektorem finansowym i wiceprezesem jednej z amerykańskich firm działających w Polsce.

Rodzina jest dla pani ważniejsza od kariery zawodowej?

- Rodzina i kariera są mi potrzebne do pełnego szczęścia.

Ale podobno w pani domu wszystko jest podporządkowane śpiewaniu?

- Tak. Od początku byłam przygotowana na to wszystko, co wiąże się z moją profesją. Gdy jestem na dwutygodniowym urlopie, to wiem, że po powrocie przez następne dwa tygodnie będę wracała do formy.

Za parę dni Wielkanoc, jak ją spędzicie?

- Na Mazurach, u bardzo bliskich przyjaciół. Spotykamy się tam po raz czwarty, przy przecudnie ozdobionym, niczym z baśni, stole. Będzie kilkanaście osób. W pobliskim kościółku dam koncert, a potem biesiadujemy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji