Artykuły

Niewesoły dzień o miłości

"Ożenek" w reż. Justyny Celedy w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Artur D. Liskowacki w Kurierze Szczecińskim.

"Ożenek" to klasyka komediowa w stanie czystym: sztuka prosta, a zabawna, pokazująca wyraziste, różnorodne ludzkie typy.

Dziwak i samotnik Podkolesin (Jacek Piątkowski) pod wpływem namów swego znajomego Koczkariowa (Arkadiusz Buszko) i działań swatki Fiokły (Maria Dworakowska) decyduje się podjąć starania o rękę Agafii (Beata Zygarlicka). Musi jednak pokonać nie tylko innych kandydatów do jej ręki, ale i własne opory, fobie, a przy tym zmierzyć się z obudzonymi namiętnościami i tęsknotami...

Siłą-nie tylko komediową-Gogola, a i "Ożenku", jest umiejętność portretowania ludzi - z psychologiczną biegłością i w skrócie karykatury - ale też środowisk. Nie tyle nawet w obyczaj owym szczególe, który sam w sobie jest smaczny, ile w mechanizmach, które nimi kierują. To wszystko sprawia, że XIX-wieczny autor jest niezwykle uniwersalny, mimo kostiumu, w jaki są wpisane jego sztuki. A często - i dzięki temu kostiumowi. Bo świat urzędników puszących się rangą (choć na ogół niewysoką), drobnomieszczan i inteligentów bez inteligencji jest nie tylko śmieszny i trafnie przedstawiony, ale i umowny. A zatem modelowy dla każdej współczesności.

Takie też bywały najlepsze - że przypomnę tylko najbardziej znane, telewizyjne - inscenizacje Gogola: brawurowy "Rewizor" Jerzego Gruzy (1977) czy na pozór tylko słodki, pyszny aktorsko "Ożenek" Ewy Bonackiej (1976).

Bywa i odwrotnie - kostium, rodzajowość (oczywiście: rosyjska) stanowią alibi inscenizacji "lekturowych", płaskich bombonierek. Z kolei te, które mocno wpisując się współczesność -jak np. ciekawy ,Rewizor" Jana Klaty, sytuujący fabułę w PRL lat 70. - zyskują na drapieżności, ale wpadają w sidła publicystyki.

Justyna Celeda wybrała drogę pośrednią. Zdając sobie sprawę z pewnej archaiczności "Ożenku", lecz i atrakcyjności, uniwersalności jego kostiumu, nie przeniosła akcji na siłę w nasze tu i teraz. Ale ją do nas przybliżyła, umieszczając w latach 30. ubiegłego wieku.

Pomysł był uzasadniony, bo nie był to jedynie wybór scenerii. Celeda wpisała "Ożenek" w poetykę teatru, a i kultury radzieckiej w ogóle: aurę Erenburga, Majakowskiego, "Samobójcy" Erdmana, Bułhakowa, Zoszczenki; i filmu, dokładnie - komedii "Świat się śmieje".

Mam wrażenie, że ów słynny musical z 1934 r. - którego realia tak odbiegały od stalinowskiej rzeczywistości, że aż przebiega dreszcz -groteskowy i dynamiczny, nieunikający absurdalnego humoru, ale i trywialnych żartów - był często inspiracją Celedy. Choćby w scenach -jakby wziętych żywcem z ekranu - w których bohaterowie policzkują się nawzajem z rozmachem i ze śmiechem... W tych scenach - wyraźnie i celowo aż po cyrkową klaunadę przerysowanych -jest równocześnie, a może przede wszystkim, tonacja bolesna, gorzka.

Że Celeda nie inspirowała się wprost komedią Aleksandrowa? Być może. Rzecz w tym, że zanurzając się w klimacie ZSRR lat 30., wydobywała z nich, mniej czy bardziej świadomie, to, co było obecne w ich sztuce. I co z niej wciąż żywo bije. Zderzenie groteski

i grozy, ponurej opresji z tęsknotą za wolnością i pięknem.

Dlatego jej "Ożenek" ma atmosferę sennego koszmaru, w którym to co śmieszne bywa surrealistyczne, a chwilami przypomina horror.

O czym to sen? O pułapkach, w które zapędza nas dzisiejszy świat. Narzucający nam wzory kulturowe, obyczajowe - w tym wypadku model miłości i mit małżeństwa - wmawiając nam,

że wszystko to dla naszego dobra i szczęścia. Bohaterowie Celedy, samotni, wyalienowani i po prostu osobni, inni od społecznych norm, starają się podporządkować owym wzorcom i ideałom, agresywnym i brutalnym jak reklama, płacąc za to cenę upokorzenia, wstydu i utraty nadziei - ale też zyskując w zamian poczucie tożsamości, podmiotowości.

Jak to wszystko się sprawdza na scenie? Otóż nie jestem pewien, czy tak dobrze jak dobrze zostało pomyślane. Bo - paradoksalnie - inscynizacyjne bogactwo, odwaga i oryginalność tego przedstawienia zdają mu się jakby ciążyć.

Podkolesnikow podejmujący się wyzwania, które stawia przed nim świat i wyobraźnia (w roli Marzenia - zmysłowego i poetyckiego - Dominika Klimaty) staje w konkury, jakby szedł na wojnę. Jest w tym, owszem, ton ironiczny, a i zaproszenie do zabawy, lecz nad całością dominuje przesłanie serio. Ale przeszkadza mi tu nie powaga, a patos, z jaką się ją głosi. Finałowa ucieczka Podkolesnikowa oknem - z domu strojnej w welon Agafii -staje się już nie aktem desperacji, ale czynem heroicznym, gestem o ideowym wymiarze.

A spektakl obciążają także inne damsko-męskie wątki, dopisane do dramatu - ciotki Ariny (Anna Januszewska) i Starikowa (Adam Kuzycz-Berezowski) oraz pary służących: Duniaszy (Magdalena Myszkiewicz) i Stiepana (Wiesław Orłowski). To nasycone aż do bólu "przypisy do miłości" w codziennym życiu.

Przedstawienie zdaje się za to w ogóle dźwigać z wysiłkiem swój rozmiar i wymiar. Owszem, pełne jest pomysłów - tych większych(znakomita poczekalnia w domu Agafii, gdy konkurenci podczepiani są przez Duniaszę do lin, na których wiszą jak kukiełki lub ubrania na wieszaku - a każde z owych "zawieszeń" ma, że tak powiem, własną opowieść choreograficzną) i tych drobnych (czasem nieczytelnych

- że wspomnę piach sypiący się z egzekutora Jajecznicy). Chwilami miałem wrażenie, iż staje się wystawą grepsów i scenicznych chwytów. Szarże, na jakich są zbudowane role demoniczno-komicznego Koczkariowa (Buszko) i jego wspólniczki, ale zarazem rywalki Fiokły (Dąbrowska), też prędko zaczynają męczyć, a niektóre epizody, rozpisane na szczegóły, wloką się, wbrew założeniu, że to wszystko takie dynamicznie zmienne.

Spektakl toczy się więc wprawdzie w poetyce snu, przyspieszając, to znów zwalniając, ale nie jest to sen, który dałoby się śnić lekko. Pomimo funkcjonalnej, efektownej scenografii - martwocie i ubóstwu mieszkania Podkolesina, które otwiera się na głębię sceny, przeciwstawiane są ruchome podesty domu Agafii

- sprawia wrażenie toczącego się własnym rytmem, ale mało zwrotnego, ospałego.

Energii dodaje mu aktorstwo. Na przykład świetnie zagrane

- w bogactwie środków, ale też przy ich powściągliwości - role zalotników: Jajecznicy (Marian Dworakowski), Ąnuczkina (Wojciech Sandach) i Żewłakina (Robert Gondek).

Piątkowski i Zygarlicka jako Podkolesin i Agafia tworzą na scenie parę o dużej sile wyrazu - ich bohaterowie obdarzeni są osobowością; niezdarni, zagubieni, szarzy i nijacy w trakcie wydarzeń ujawniają swój styl, urok i charakter.

"Ożenek" Celedy opowiada o nich oryginalnie, chwilami w sposób niezwykły. Czy nie za wiele tego jednak jak na Gogola, który - tak sobie myślę - i w swojej prostocie bywa przejmującą opowieścią o nas samych, śmiesznych i biednych ludziach szukających szczęścia...

i

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji