Artykuły

Elektra

Teatr Wojska Polskiego w Łodzi swymi dwoma ostatnimi przedstawieniami "Weselem Figara" i "Elektrą" wysunął się zdecydowanie na czoło naszych scen. Po raz pierwszy widz polski miał możność zobaczyć "Elektrę" Jana Giraudoux (w tłum. Iwaszkiewicza). Giraudoux udramatyzował starożytny mit o Elektrze, córce Agamemnona i Klitemnestry. Rzecz idzie o to, że Klitemnestra do spółki z Egistosem zamordowali Agamemnona. Mija wiele lat, dowiaduje się o tym Elektra i zmusza brata swego, by pomścił ich ojca i zabił Klitemnestrę i Egistosa. Ale wróg jest u bram państwa Argos a jeden Egistos może uratować ojczyznę. Elektra się nie waha ani chwili. Niech zginie Argos, byleby sprawiedliwości stało się zadość. "Elektra" wystawiona po raz pierwszy w Paryżu na parę lat przed wojną, stała się już wówczas przedmiotem ożywionej dyskusji. Teraz po wojnie, gdy według słów "Żebraka" jest "świtanie", tragedia Elektry, która - jak określa sam autor - "nie chce dopuścić, aby wielkie zbrodnie były wchłonięte przez łatwość zapomnienia i obawę komplikacji, i temu wchłonięciu sprzeciwia się", tragedia ta nabiera nowej dwuznacznej aktualności. Czy Elektra dla prawdy i sprawiedliwości ma prawo poświęcić całe miasto zagładzie? Giraudoux sądzi, że powinna tak uczynić. Te wzniosłe słowa brzmią ze sceny bardzo ładnie, ale dla nas fałszywie. Elektra jest fanatyczką jakiejś abstrakcyjnej i bliżej nieokreślonej idei sprawiedliwości. Oddanie państwa na łup wdzierającego się do miasta wroga na pewno nie wprowadzi w nim sprawiedliwości społecznej (co stara się nam wmówić autor, a przede wszystkim reżyser) ani go też nie umoralni na przyszłość. Elektra winna była, bronić ojczyzny w niebezpieczeństwie, a potem robić w niej porządki, a nie na odwrót. Nic dziwnego, że sympatia widowni pod koniec przedstawienia jest całkowicie po stronie Egistosa, który chce bronić ojczyzny i patrzy na Elektrę jak na niebezpieczną i szkodliwą maniaczkę.

W toku dyskusji w łódzkim literackim "Klubie Pickwicka", w której brali udział wybitni teatrolodzy z Leonem Schillerem na czele, dominowało zagadnienie: czy obecnie należało wystawiać "Elektrę" gdyż sztuka może wywołać dużo nieporozumień i być zupełnie fałszywie zrozumiana. Nie powzięto na razie żadnych uchwał. Jednak ogromne zainteresowanie jakie wywołała, a przede wszystkim jej piękna forma literacka i sceniczna całkowicie usprawiedliwiają premierę "Elektry". To jest teatr specjalnego gatunku i nawet sztuka o błędnych założeniach powinna w nim dojść do głosu, aby stała się podstawą rozmów i doświadczeń. Inna rzecz, że "Elektra" wygląda dziwnie na tle tego co się dzieje w teatrach w całej Polsce. Zupełna bezideowość i marazm wszystkich naszych scen - tak jest: wszystkich - budzi przerażenie. "Elektrę" można obronić dzięki jej walorom specjalnym. Tego co się dzieje w naszych teatrach w ogóle, nikt nie obroni. To jeden wielki skandal.

przedstawienie łódzkie było niewątpliwie najlepszym, oglądanym po wojnie, spektaklem. Cały zespół grał znakomicie. Młodziutka aktorka Mrozowska - w tytułowej roli prosta i przejmująca. Zelwerowicz był znakomitym, klasycznym, spokojnie oceniającym losy ludzkie Bogiem-Żebrakiem. Ciekawym eksperymentem jest dublowanie obu ról czołowych, Elektry - przez Kossobudzką i Żebraka - przez Woszczerowicza. Ten swoisty konkurs między wybitnymi aktorami o odtworzenie Żebraka - jest imprezą na naszych scenach niezwykłą, rezultaty której mogą być nader pouczające i dla wykonawców i dla widzów. W danym wypadku obaj aktorzy dali kreacje dużej klasy.

Inscenizacja "Elektry" niesłusznie odbiegła od zasadniczej koncepcji samego Giraudoux, pozostawiając tylko zewnętrzne, najbardziej drastyczne jej rekwizyty. Koncepcja autora polegała na tym, iż teatr rozgrywa się w teatrze, aktorzy chcąc zilustrować filozoficzne tezy Giraudoux, przebierają się za Greków, by odegrać odwieczny mit o "Elektrze". Przebierając się w pośpiechu - zapominają zdjąć zegarek, odrzucić srebrną papierośnicę. Inscenizacja łódzka starała się dekoracjami i kostiumami stworzyć najpełniejsze złudzenie naszej wyobraźni świata greckiego. Na takim tle raziły niesłychanie i złoty zegarek na ręku Kreczmara i jego srebrna papierośnica, a i symboliczna czerwona frygijka na głowie kobiety Narses - nie zdaje się być zrozumiałą dla publiczności.

Sztukę reżyserował Edmund Wierciński, poza wyżej wspomnianym zastrzeżeniem, bez zarzutu. Muzykę opracował Roman Palester. Dekoracje i kostiumy - Teresa Ruszkowska.

Publiczność - jak niestety dziś w znakomitej większości teatrów polskich - kaszlaniem i kręceniem się zagłusza aktorów.

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji