Artykuły

Warszawskie teatry czekają zmiany

- Warszawa ma 19 teatrów miejskich, ale do roku 2020 powinna mieć ich ok. 8-9. Chodzi o zmianę ich funkcjonowania. Pieniędzy z miejskiej kasy nie będzie bowiem w najbliższych latach coraz więcej, a coraz mniej - mówi Iza Natasza Czapska z Wydziału Teatru w Biurze Kultury UM w Warszawie.

Lidia Raś: Jak Pani ocenia kondycję warszawskich teatrów miejskich? Dają sobie radę w trudnych czasach, a Państwo możecie powiedzieć, że pieniądze przekazywane im z kasy miasta są dobrze spożytkowane? Iza Natasza Czapska: Miasto finansuje 19 teatrów. 19 osobnych bytów, których działalność trudno skwitować jednym zdaniem. Jedno jest pewne - zawsze może być lepiej - ale nie ma drugiego miasta w Polsce, które miałoby tak bogatą ofertę teatralną. Nawet Kraków czy Wrocław, uchodzące za ośrodki, w których stawia się na kulturę, mają zaledwie kilka teatrów instytucjonalnych, a teatry prowadzone przez organizacje pozarządowe występują tam w śladowych ilościach.

Tymczasem w Warszawie trudno je zliczyć, a są one silną konkurencją dla scen instytucjonalnych i coraz częściej stają się ich partnerem. To oznacza stymulację dla warszawskich teatrów, a co za tym idzie - rozwój. A to tylko jeden z aspektów życia teatralnego w Warszawie.

Jednak Marek Kraszewski, dyrektor Biura Kultury, już dwa lata temu mówił, że do roku 2020 Warszawa powinna mieć ok. 8-9 teatrów miejskich...

- ...co nie oznacza likwidacji któregoś z obecnie działających jako teatr miejski. Chodzi natomiast o zmianę ich funkcjonowania. Niektóre teatry mogłyby być prowadzone na zasadzie partnerstwa prywatno-publicznego, bo już dziś widać, że dobrze by na tym wyszły. Kwadrat, Roma, Komedia zawsze będą mieć widzów, a dyrektor Romy, Wojciech Kępczyński, czy Tomasz Dutkiewicz, dyrektor Komedii, to znakomici menadżerowie, artyści o otwartych głowach, dobrze zorientowani w zachodnim, komercyjnym modelu prowadzenia teatru, z odpowiednimi kontaktami na świecie - a więc przygotowani na zmiany, które muszą przyjść. Pieniędzy z miejskiej kasy nie będzie bowiem w najbliższych latach coraz więcej, a coraz mniej. Zmiana statusu teatru nie byłaby jednak nakazem, a wspólną decyzją wypracowaną z dyrektorem teatru.

Jakie kryterium przyjąć, by określić, który z teatrów powinien być miejskim, który nie?

- Te sceny, które dadzą radę same się utrzymać, za którymi ludzie "głosują nogami", mogą stać się niezależne od miasta. Ludzie wymagają od nich rzetelnej rozrywki a niekoniecznie bardzo wysokiego poziomu, i są gotowi za to dobrze zapłacić. Są też tzw. teatry misyjne, mające repertuar z wyższej półki, które wymagają wsparcia miasta - jak Teatr Rozmaitości czy Dramatyczny - choć i takie teatry ambitnym repertuarem nie mogą tłumaczyć pustek na widowni. Zwracamy więc uwagę na to, czy dyrektor produkuje tylko 2-3 premiery i nic ponad to, czy wykorzystuje potencjał miejsca, w którym pracuje, czy robi akcje edukacyjne, które są wpisane w statut każdego teatru, czy jest otwarty na osoby niepełnosprawne, czy odpowiada na akcje, które my proponujemy, jak udział w Nocy Teatrów, zainicjowanej dwa lata temu przez sceny niezależne. Wtedy na tę akcję odpowiedział tylko jeden teatr...

Czy misyjne teatry mogą wprowadzać do swego repertuaru coś komercyjnego, by zarobić na klasykę?

- Dlaczego nie? Komercja nie musi oznaczać chłamu. Tak jest np. w Ateneum, gdzie "Kolacja dla głupca" jest na afiszu ponad 1o lat. To dobre przedstawienie i na pewno nie schodzi poniżej przyzwoitego poziomu.

Czy da się tłumaczyć jeszcze "misyjność" takich teatrów jak: Roma, Kwadrat, Syrena?

- Wojciech Malajkat, dyrektor Syreny, chce wprowadzić do tego teatru nieco ambitniejsze tytuły, nie odcinając jednak od niego przyzwyczajonej przez lata do lekkiego repertuaru publiczności. "Skazani na Shawshank" są przykładem, że można, idąc z duchem czasów, połączyć popkulturę z dobrze skrojoną sztuką. Tylko, że Wojciech Malajkat, jak każdy dyrektor teatru, potrzebuje czasu, by wypracować swoją ścieżkę.

A to chyba media często oczekują, że spektakularne zmiany zajdą natychmiast?

- Każdy musi mieć czas, by się oswoić z zespołem, poznać teatr, przeprowadzić w nim czasem radykalne zmiany po poprzedniku, ale tak, by nie skrzywdzić i tak już poranionego zespołu i znów wzbudzić zaufanie widzów. Tylko na początku - podczas rozmów w gabinecie dyrektora Biura Kultury - kandydatom wszystko wydaje się proste, mają niebosiężne plany i niespożytą energię. Bardzo szybko jednak - już jako dyrektorzy - do tego gabinetu wracają, z problemami, pytaniami o pieniądze, sprawy własnościowe, remonty... Zwykle potrzeba 3-4 lat, by ocenić czy coś dobrego uda się nowemu dyrektorowi z zespołem wypracować.

Kilka lat temu dość popularne były akcje happeningowe, których uczestnicy kontestowali tradycyjne teatry, domagając się wprowadzenia do nich "świeżej krwi". Teraz chyba nieco emocje opadły, choć niektóre media nadal próbują kreować nowe gwiazdy scen. Często dość zaskakujące.

- Zmiana pokoleniowa i "drapieżność" młodych to normalne, to gwarancja rozwoju. Nigdy jednak nie było jeszcze tak, jak obecnie, że to media kreują nowe pokolenie artystów, a nie przychodzą oni w naturalnym procesie wymiany mistrz-uczeń. Jestem w teatrze dwa-trzy razy w tygodniu - nieraz widziałam ludzi przed przedstawieniem, podnieconych, zwiedzionych opiniami wyczytanymi w jakiejś gazecie, oczekujących cudu z udziałem tych wykreowanych przez gazetę gwiazd, i widziałam ich po przedstawieniu: ogłupiałych, niepewnych, czy to właśnie o tej "gwieździe" na pewno czytali. I żal mi ich i tego momentu, bo wiem, że wielu z nich długo jeszcze do teatru nie wróci.

Na zdjęciu: Teatr Komedia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji