Artykuły

W stronę Graala

"Parsifal" w reż. Georga Rooteringa w Operze Wrocławskiej. Pisze Adam Domagała w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Nie przypadkiem "Parsifal" w Operze Wrocławskiej ma premierę tuż przed Wielkim Tygodniem. Ponadpięciogodzinny Wagnerowski gigant - wyzwanie dla publiczności, a cóż dopiero dla wykonawców! - to przecież dzieło o ofierze i odkupieniu. Alegoria wielka, ale czy przekonująca?

W spektaklu Georga Rooteringa zamiast akcji jest ruch figur w sugestywnej i prostej dekoracji, jakże innej od utrzymanych w stylistyce taniego fantasy inscenizacji "Pierścienia Nibelunga" Hansa-Petera Lehmana sprzed kilku lat. Jeśli warto było wracać we Wrocławiu do Wagnera, to także po to, by pokazać, że nowoczesne myślenie o teatrze jest do zastosowania także w przypadku twórczości mistrza z Bayreuth.

Wysnuta ze skarbnicy arturiańskich legend opowieść o prostaczku Parsifalu, który po latach tułaczki i heroicznej aktywności stanie się mądrym władcą, piewcą ładu i czystej miłości, rozwija się majestatycznie, w kontemplacyjnym rytmie obracającej się Ziemi. To piękny pomysł reżysera: duża część spektaklu rozgrywa się na obrotowej scenie, pozwalając patrzeć na bohaterów (czy raczej: chodzące alegorie) bez poczucia, że relacjonowane przez nich wypadki i wygłaszane nauki zlewają się w niekończący, a więc nieuchronnie monotonny, potok nut i słów.

Kimś, kto machinę zdarzeń puszcza w ruch, jest rycerz-pustelnik Gurnemanz (potężny głosem i ciałem Niemiec Johann Tilli). Parsifal (tenor Michael Baba, rodak Tillego), gdy po raz pierwszy pojawia się na scenie, jest "ludzkim zwierzęciem", wyrwanym z lasu kłębkiem instynktów i popędów, nieświadomym żadnej wyższej wartości, psotnym i bezmyślnym. Czy jest szczęśliwy? Nie, przecież z bezpiecznego życia w puszczy wyrwało go właśnie pragnienie szczęścia: albo raczej iluzji szczęścia, życia w splendorze i w zgiełku. Gdy patrzy na obrzęd odsłonięcia Graala - strzeżonego przez rycerskie bractwo naczynia, z którego podczas Ostatniej Wieczerzy pił Chrystus - nie rozumie zupełnie nic: ani istoty wiary, ani czysto ludzkiego cierpienia Amfortasa (baryton Thomas Gazheli, także z Niemiec), wojownika bez skazy, który zgrzeszył, pożądając kobiety. To akt pierwszy. W akcie drugim Parsifal zrozumie, czym jest miłość: najpierw do kobiety (tę odrzuci, ale wcześniej przekona się, z jakim, hm, przeciwnikiem zmagał się Amfortas), potem do Boga (tę przyjmie, wyrzekając się siebie). W akcie trzecim Parsifal uzbrojony w mityczną włócznię obejmie tron, wyzwalając ludzi od cierpienia. Zanim to się jednak stanie, zobaczymy jeszcze tragedię Kundry i upadek Klingsora.

Kundry (Rosjanka Jewgienia Kuzniecowa) to kobieta totalna: opiekunka, wojowniczka, matka, kochanka, pokutnica. Dobro, które czyni, czyni wbrew intencjom, bo przecież jej władca, zły i zawistny Klingsor (jedyny Polak w pierwszoplanowej obsadzie - znakomity Zbigniew Kryczka, którego baryton, mimo upływu lat, nie traci mocy), wysłał ją w świat, by czyniła chaos, siała zgorszenie. Klingsor to wyjątkowa postać w tym spektaklu, ma rys naprawdę ludzki, powiedziałbym nawet: biograficzny. Urażony w swojej dumie niedoszły rycerz Graala stał się czarnoksiężnikiem, demiurgiem, który chce stwarzać świat, choć wcale nie jest pewne, czy... potrafi. Pojawia się na scenie upozowany na romantycznego kompozytora, siedząc przy czarnym fortepianie. Podoba mi się ta metafora, choć szukanie tu podobieństwa do Wagnera, którego dzieła stały się przedmiotem tylu kontrowersji i nieporozumień, jest ryzykowne.

Muzycznie spektakl broni się, chciałoby się powiedzieć, jak zawsze w przypadku Opery Wrocławskiej. Choć nagrania "Parsifala" idą w dziesiątki, trudno o sensowną miarę: wszak dzieło Wagnera ma w Polsce śladową tradycję wykonawczą. Stąd nadreprezentacja śpiewaków niemieckich w obsadzie, stąd udział naszych, uznanych przecież solistów, ledwie w epizodach, stąd także nie zawsze pewne i nieskazitelne brzmienie orkiestry, wspomagane, zdradzę tu drobny sekret, niewielkim udziałem elektroniki.

Pierwsza w powojennej historii opery we Wrocławiu, i jedna z pierwszych w Polsce, inscenizacja "uroczystego misterium scenicznego", ociera się o wzniosłą nieprzystępność, patos tak niebosiężny, że aż nieznośny - a jednocześnie fascynuje i przenosi w wymiar czystej idei; odrywa od doczesności i kieruje myśli ku sprawom ostatecznym. Kto szuka tu rozrywki, nie znajdzie jej; kto myśli, że to tylko teatr i że za cenę biletu dany mu będzie bezinteresowny zachwyt muzyką i obrazem - pomyli się. "Parsifal" jest jak wyznanie wiary, jak kazanie, jak wybuch etycznej bomby atomowej. Trudno się bronić przed narzucaną przez Wagnera kategoryczną wizją idealnego świata, w którym ludzie wyrzekają się swojej cielesności i żyją tylko modlitwą, ale też trudno przeciwko niej się nie buntować: wszak to, co boskie, zawsze będzie boskie, a to, co ludzkie, zawsze tylko ludzkie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji