Artykuły

Niemiecka precyzja i śpiew

Zabrakło pola do dyskusji, podjęcia dialogu - o dniu berlińskim XLVI Przeglądu Teatrów Małych Form Kontrapunkt w Szczecinie pisze Ewa Uniejewska z Nowej Siły Krytycznej.

Jednodniowy wyjazd do Berlina od lat stanowi niekwestionowaną atrakcję Kontrapunktu. Zgodnie z tradycją festiwalu, spod szczecińskiej Pleciugi do stolicy Niemiec wyruszyły cztery autokary. Trzy spektakle na trzech najważniejszych scenach Berlina wprawiły publiczność w podziw dla aktorskiego kunsztu i scenicznej precyzji, ale przyniosły również kilka rozczarowań.

Podróż po niemieckich scenach rozpoczęła się od "Powrotu Odysa" [na zdjęciu scena ze spektaklu] z dobrze znanego już festiwalowej publiczności Schaubühne. Spektakl w ciekawy sposób łączy klasyczny teatr dramatyczny z teatrem operowym, umożliwiając aktorom prezentację całego wachlarza umiejętności: precyzyjnej (ale wciąż emocjonalnej) gry, fenomenalnych zdolności wokalnych oraz gry na przeróżnych instrumentach. Z niemieckiego (miejscami przesadnego i nieuzasadnionego) chaosu przeziera ogromna samotność Penelopy, której dramat reżyser David Morton uczynił głównym tematem spektaklu. Więziona przez wspomnienia o mężu, który wyruszył po nieśmiertelną sławę i wojenne tryumfy, czeka na wieść o jego powrocie lub śmierci. Niezdolna do miłości, tkwi w stanie zawieszenia, skazana na samotne borykanie się z grupą zalotników.

Kolejny spektakl - "Bakunin na tylnym siedzeniu" - rozczarował. Pustą scenę dopełniał umieszczony w tyle duży ekran, na którym pojawiały się animacje, mające zastąpić scenografię oraz rekwizyty. Konwencja ciekawa, ale jej potencjał niestety szybko się wyczerpał. Historia opowiadana przez aktorów Deutsches Theater zaczęła nużyć. Losy psa Bakunina (którego właściciel zatruł się gazem) w szybkim tempie opowiadane na scenicznych deskach, zniechęciły publiczność, która w trakcie spektaklu zaczęła opuszczać widownię.

"Lulu" w reżyserii wybitnego amerykańskiego artysty Roberta Wilsona miała być wiśnią na niemieckim torcie i uświetnić festiwalowy dzień. Wielkie rozczarowanie sprawiła wiadomość o nagłej chorobie Angeli Winkler, wcielającej się w główną postać sztandarowego tekstu niemieckiego ekspresjonizmu. "Na tej chwilowości polega prawdziwa tragedia, ale i cud teatru" - mówiła inspicjentka Berliner Ensemble, zachęcając licznie zgromadzoną publiczność do pozostania na widowni. Ci, którzy podjęli taką decyzję, nie zawiedli się. Trudno jednak ocenić, jaki mógł być ten spektakl. Silnie ucharakteryzowani artyści w lśniących czarno-srebrnych strojach zaprezentowali część songów należących do spektaklu, utrzymanych w klimacie teledysków Freddiego Mercurego i londyńskiej atmosfery Sweeneya Todda. Ciężko było podejrzewać Wilsona o tego typu połączenie, dlatego tym bardziej żal spektaklu, który się nie odbył.

Z wyjazdu do Berlina przywieźliśmy mieszane uczucia. Z pewnością jest to zachwyt nad precyzją i kunsztem, tak silnie przypominającymi o niemieckiej koncepcji Gesamtkunstwerk. To jednak trochę za mało w stosunku do oczekiwań, z jakimi wyruszyliśmy nad Szprewę. Zabrakło pola do dyskusji, podjęcia dialogu. Niemcy zachwycili formą, ale liczyliśmy na treść.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji