Artykuły

Opus magnum Józefa Szajny

SPEKTAKL nazwany "DANTE". Najnowsza premiera warszawskiego Teatru STUDIO, z którą teatr jeździł na florencki festiwal. "Dante" - o którym szeptało się po cichu od dawna, o którym entuzjastycznie pisała prasa włoska. Rzecz zrobiona na kanwie "BOSKIEJ KOMEDII" w przekładzie Edwarda Porębowicza. Autonomiczna, autorska rzecz Szajny: scenarzysty, reżysera i scenografa.

Więc "Dante" - przedstawienie wybitne. Jak dotąd, chyba w dorobku Szajny najcenniejsze.

Co można napisać o GENIUSZU, który swoimi regularnymi tercynami otworzył nową epokę? "Boska Komedia" nie może być traktowana jako utwór literacki. Przerasta tę kategorię, rozpycha ją. Dla kultury humanistycznej świata pozostanie "Boska" swoistą Biblią, wiecznym układem odniesienia.

Na temat żywota człowieczego, który jest "wichrem miotany, w w mroku i męce, w łzach i udręce", dzieło Dantego mówi WSZYSTKO. Raz na zawsze, raz na całą naszą cywilizację. Piekło, Czyściec, Raj. W tych trzech wymiarach rzeczywistość i mity całej ludzkości, to wyczerpuje zagadnienie bytu, odnajdzie się tu każdy. Stop. O geniuszach i dziełach genialnych nie pisuje się - powtarzam - wypracowań.

Zdanie, które samo ciśnie mi się pod pióro, nie będzie retorycznym ozdobnikiem, ale jedynie adekwatną w tym wypadku konstatacją: Szajna ustrzegł się teatralnego wypracowania z Dantego, przełożył całą problematykę na język własnych znaków i działań plastyczno-ruchowo-przestrzennych, wmontował w to aktorów i okrojone słowo, całość wrzucając do przemiennej kąpieli mroku i światła. Stworzył dzieło, o którym pedanci-klasyfikatorzy napiszą zapewne: teatr obrazu, klasyczny przykład udramatyzowania plastyki etc. Będą mieli rację, ale co to znaczy dla widza "Dantego", bombardowanego szalonym bogactwem wizji, skojarzeń, układów, fantazji teatralnych, zmuszanego do aktywnego uczestniczenia w ceremonii, zaczepianego przez aktorów, otoczonego nimi, wpisanego w środek akcji? Tylko to, że odbiór przedstawienia jest odbiorem wrażeniowym, że widz przez niepełne dwie godziny tkwi w gigantycznej amplitudzie emocji i doznań, że się mu nieustannie narzuca określony nastrój, że się potem tymi nastrojami umiejętnie żongluje... Tak, tak - całkowite poddanie magii, całkowite pójście za tym, co proponuje teatr.

Brak czasu na refleksję, odbiór jest gorący, natychmiastowy. Jeżeli o to chodziło Szajnie (a któremu artyście teatru chodzi o co innego?) - wygrał. Wygrał podwójnie, dzięki temu, że taki teatr zaproponował w związku z Dantem i z "Baśką", nie usiłując trawestować, przedstawiać i komentować na płaszczyźnie sporu filozoficznego, intelektualnych przewrotności, literackich przypomnień.

Na scenie jest więc w całym rozpasaniu i mnogości podtekstów uniwersalny żywot człowieczy. Przerzucony przez widownię pomost z drabiną sięgającą balkonu tworzy krzyż, na którego ramionach wiszą łotry... Po szczeblach drabiny schodzą pielgrzymi, spada Dante, tu - na drabinie i pomoście - rozgrywa się realność, golgota i męka ludzkiej egzystencji. Na scenie fantasmagorie nadświadomości: wizje Piekła, Czyśćca i Raju. Oszałamiająca wirówka świateł, obrazów, kształtów i barw rzadkiej urody. Symbole, Alegorie, Znaki.

Czerwony Świat Piekła ze Ścianą Płaczu, na którą padają projekcje filmowe, łachmany i rany, męki piekielne wyraziste jak w złej i okrutnej bajce, Judasz w pętli u pułapu ze srebrnikami sypiącymi się z martwej ręki. Czyściec - wygaszenie częściowe krzyków, jeremiad i namiętności, tonacja raczej elegijna, spokojniejsze barwy. Wreszcie Raj - nagły przerzut, przeskok, całkowite oczyszczenie wyobraźni. Biele - sterylne i niewinne, płótno - całe zwoje, które spadają z góry i pokrywają scenę, pomost i część widowni i - spokój. Tu także, w tej sekwencji, przepiękna scena - niewiasty z miednicami proponują widzom: "umyj ręce". Symbol, zabieg techniczny, a przecież dreszcz. Współuczestnictwo? Ano właśnie, coś z tego na pewno dokonuje się z widzami w Teatrze Studio. W finale przedstawienia (może lepiej byłoby napisać: misterium?) na scenie wirują słońca - planety z wkomponowanymi w nie ludźmi. Tło słońc jest czyste i puste. Owa "czystość" obrazów teatralnych uderza zresztą w tym spektaklu nad podziw zwartym, przejrzystym, rozfantazjowanym, ale utrzymanym w pewnych rygorach. Jak regularne tercyny stu pieśni Dantego, jak jego symetria i porządek zamykające rozpasanie myśli...

Ba, czy nie za wysokie parantele? Może, ale one muszą przyjść na myśl po tym dziele, które jest tak dalece "innym Szajna", chociaż stanowi rozwinięcie - konsekwentne i logiczne - dotychczasowej formuły teatru zintegrowanych elementów działających na wyobraźnię widza wprost, bez opóźnień.

Odrębną sprawą są w tym spektaklu, aktorzy. Nie mają najłatwiejszego zadania. Żąda się od nich heroicznych wysiłków, wyrzeczeń, bycia kukłą tylko lub biologicznym składnikiem plastycznego environnement. Żąda się znakomitej sprawności fizycznej, wytrzymałości, maksymalnej koncentracji. To wszystko nie daje szansy na popis, gwiazdorską solówkę, zwrócenie uwagi na siebie. Tekstu mówi się niewiele, czasem ma on charakter motywu muzycznego tylko. Dlatego godzi się wymienić choćby kilkoro tych, którzy mają coś do "zagrania", a czoła schylić przed całym zespołem. Tak więc odnotowuję: Dante - Leszek Herdegen, Beatrycze - Anna Milewska, Charon - Antoni Pszoniak, apostołowie: Jakub - Zygmunt Maciejewski, Jan - Piotr Cieślak, Judasz - Józef Wieczorek oraz miłość kobieca w różnych wcieleniach: Maria - Aleksandra Karzyńska, Magdalena - Jolanta Lothe, Franczeska - Ewa Kozłowska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji