Artykuły

Infernum show

Nigdy nie przypuszczałem, że w piekle może być tak nudno. Z opowiadaniem o piekielnych czeluściach stykałem się, jak każdy, wiele razy. Teraz widzę, że były to jednak zawsze relacje stronnicze, fałszywie dyskretne, zbyt wiele miejsca pozostawiające wyobraźni.

Błyskanie ogni, chrzęst łańcuchów, jęki strąconych w otchłań - a przede wszystkim zapach grzechu, wielu malowniczych, sensacyjnych, krew mrożących grzechów - bo każda z potępionych dusz, jak doświadczony zbrodzień w więziennej celi, ma o czym w piekle opowiadać. Zwracano uwagę, że atrakcyjność piekła stanowi - z propagandowego punktu widzenia - niebezpieczeństwo: ludzie gotowi grzeszyć nie tylko dlatego, że przyjemnie, ale i żeby się dostać do tak ciekawego, w porównaniu z niebem, miejsca.

Wiele szkody narobili tutaj różni artyści, tacy jak Bosch, Dante, przedstawiając rzecz całą w sposób piękny i uporządkowany. Infernalny pejzaż mami u nich bogactwem motywów, łudzi niespodziewanymi perspektywami, szlachetnością barwy i światła. Autor "Boskiej Komedii" nie tylko pozwala potępionym wygadać się składnie, jakby im wcale męki nie przeszkadzały, lecz i stwarza w swej relacji z piekła wrażenie harmonii, patosu.

Wygląda na to, że swą inscenizacją "Boskiej Komedii" Józef Szajna naprawił wiele błędów włoskiego pisarza. Przede wszystkim - dokładnie pomieszał to, co było uporządkowane. Odrzucił bezsensowną, nie popartą niczym hipotezę, jakoby piekło podzielone było na kręgi, które należy zwiedzać po kolei, z wolna zagłębiając się w grzechy coraz straszliwsze. Przestarzała staje się w związku z tym konstrukcja całego poematu, misterny podział na pieśni; Józef Szajna bierze z poszczególnych pieśni co mu się podoba. Początkowo staramy się jeszcze rozpoznawać fragmenty: trzydziesta czwarta, pierwsza, trzynasta - po chwili jednak orientujemy się, że cała nasza erudycja na nic, postacie dramatu skaczą bowiem nerwowo po tekście, a w ogóle - to wcale nie są te same co u Dantego postacie. Nie ma przewodnika - Wergiliusza, jest Charon - przewoźnik, który za niego gada. Szajna nie krępuje się bowiem różnicami między przewoźnikiem a przewodnikiem; Charon - w mitologii nieodłączny od łodzi i rzeki Styks - u Szajny cyrkuluje swobodnie po lądzie. Równie śmiało jak z mitologią postępuje Szajna z teologią: Judasz, grzesznik sporej miary, wedle Dantego tkwiący w piekle w czwartym kole dziewiątego kręgu, w samej gębie Lucyfera - w Teatrze Studio pojawia się najpierw w korowodzie wędrujących przez czyściec. W ten sposób czyściec, który zawsze dotąd funkcjonował jako przedsionek nieba - został zamieniony na stację przesiadkową do piekła - ale kto by tam zwracał uwagę na takie drobiazgi. Wszystko to przecież i tak już nieaktualne, wszystko (stare poematy, mitologie, religie) jest tylko surowcem w rękach osób z inwencją.

"W życia wędrówce, na połowie

czasu,

Straciwszy z oczu szlak niemylnej

drogi;

W głębi ciemnego znalazłem się

lasu..."

Tak się wszystko zaczyna u Dantego. Potem jest góra świetlista, do której bronią dostępu bestie; zjawienie się Wergiliusza, Charon, błysk pioruna, zemdlenie poety - i dopiero w czwartej pieśni Dante budzi się w "owej bolesnej piekielnej dolinie, co nieskończonych echa jęków chłonie". Trwa to długo, pięknie i uroczyście.

U Szajny rzecz odbywa się krótko i prosto. Do piekła schodzi się z góry schodami, z teatralnego balkonu, i by nikt nie pomyślał, że zejście do Piekła jest przyjemnością - Dantego ciągną po schodach za linę, głową w dół; w tej pozycji wygłasza swoje "W życia wędrówce..." - okropnie przy tym stękając i jęcząc. Wszyscy tu zresztą bez przerwy jęczą i stękają, poruszają się z widomym trudem, słaniają się, upadają, słaniają - i tak w kółko. Opowieści grzeszników giną w tym słanianiu się, przepadają wśród monotonnych gestów, postrzępione, chaotyczne. Słusznie: nie ma się czym chwalić.

Materia plastyczna tego piekła (podobnie jak potem Raju) jest też niebywale chaotyczna, monotonnie konwulsyjna. Dawno nie widziałem tak banalnej Bramy Piekieł; składa się ona z dwóch niezdarnych trapezoidalnych figur nieokreślonego koloru, ze szklanymi kloszami, w których nie wiedzieć czemu tkwią czaszki. Przez scenę przelatują piekielne dreszcze w postaci puszczanych z epidiaskopu wzorków; słusznie wybrano dla tych wzorków zwietrzałą taszystowską konwencję - niech nikt się po piekle silnych wrażeń plastycznych nie spodziewa.

Wszystko jest tutaj nieurodziwe, ale za to dosłowne. Judasz nie w żadnej paszczy Lucyfera kończy, tylko wisi, powieszony, i słychać brzęk spadających srebrników. (Nie ma Judasza bez srebrników.) Nie wiadomo co znaczy scena finalna, gdzie Dantego przymocowali do dużej szpuli, ale nie trzeba się przejmować: szpula ta porusza się po obrotowej scenie wraz z innymi szpulami - jednak niewiele z tego pod względem wizualnym wynika, ruch jest niemrawy, niepewny.

Że też nikt na to przedtem nie wpadł: piekło nie może być interesujące, pod żadnym względem. Musi być właśnie takie: chaotyczne, monotonne przez nieustający chór jęków, męczące jak wszelkie cierpienie, jak ból zęba. Nie ma w nim miejsca na refleksję, na sublimację uczuć, porządek intelektualny, estetyczny. Bez przerwy, jak od diabła z "Mistrza i Małgorzaty" Bułhakowa - zalatywać musi w piekle czymś podejrzanym, tandetnym, operetkowym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji