Artykuły

Seans narodowy

Teraz, gdy w Polsce dokonał się wybór, dzięki któremu naprzeciwko siebie stanęły właściwie dwa narody, teatr stał się jednym z ostatnich kręgów sposobnych do toczenia gwarów i dyskusji na tematy pierwsze.

Tę prawdę uświadomiłem sobie dobitnie z okazji najnowszej premiery w Teatrze Polskim w Poznaniu, który na cześć swego 115-lecia zaprezentował "Wyzwolenie" Stanisława Wyspiańskiego. Zamknął się w ten sposób cykl wielkich Inscenizacji dramatów narodowych - po "Nie-boskiej komedii" Krasińskiego i Mickiewiczowskich "Dziadach", które mimo osiągnięcia blisko stu dwudziestu przedstawień "szły na kompletach".

Już podczas unoszenia się kurtyny otrzymaliśmy pierwszy sygnał, w jakim kierunku potoczy się inscenizacja Grzegorza Mrówczyńskiego. Sygnałem tym stała się muzyka Krzesimira Dębskiego, która na początku naśladowała gwar instrumentów, strojonych w kanale operowym zanim pojawi się dyrygent. Otrzymaliśmy więc rzeczywiście informację, ze Mrówczyński odniesie się do "Wyzwolenia" jako do tekstu w swoim czasie nowatorskiego w formie, jako "teatru w teatrze", który pokazuje sztukę w trakcie stawania się, przywdziewania strojów na oczach widza i nieustannego zacierania granicy między sceną i widownią.

Konrad wychodzi spośród widzów, w ogóle wielu aktorów siedzi na widowni i toczy spór z Konradem, który zdążył już zawędrować na scenę. Aktorzy, siedzący między nami, jakby zabierają głos w naszym imieniu, są z nas, możemy się im przyjrzeć, bo światła na widowni nie gasną, możemy też spojrzeć w oczy sąsiadom i tym, co siedzą w przeciwnej loży, takim samym jak my Polakom. Konrad jest właściwie też jednym z nas: grający go Wojciech Siedlecki pojawia się w swetrze, dżinsach i adidasach. Ten zamierzony anachronizm - jak w wypadku Zbigniewa Cybulskiego w filmowej wersji "Popiołu i diamentu" - prowadzi do daleko posuniętej identyfikacji bohatera z widzem.

Grzegorz Mrówczyński, sposobiąc tekst, zrezygnował z przerw i podziału na akty, dzięki czemu ten cudowny nurt polszczyzny obmywa nas jednym nieprzerwanym strumieniem, wręcz porywa słowami Konrada, tak pięknie wypowiadanymi przez Wojciecha Siedleckiego. Słuchając poszczególnych kwestii, przypominamy je sobie, stały się bowiem własnością żywej polszczyzny i często przytaczanymi cytatami, niekiedy nawet nadużywanymi, choć inne, równie celne, jakby celowo przemilczano. Na przykład słowa o Polsce, jako o kraju gościnnym nawet dla złodziei, albo to: "Tak upływa nam życie nasze. Synowie nasi zburzą, co my budujemy. Burzymy, co zbudowali ojcowie nasi".

Najważniejszy wszak pożytek z obcowania z "Wyzwoleniem" polega na uprzytomnieniu sobie, że w naszych dzisiejszych sporach o Polskę i Polaków nie ma już nic oryginalnego, że to, co najważniejsze już dawno zostało powiedziane, przeżyte przez dawne pokolenia i uogólnione w tych strofach. Teraz dobiegają ze sceny i widowni słowa, które są już tylko przypomnieniem wcześniejszych dramatów - jest więc w tym pociecha, jaką może przynieść tylko wielka sztuka, która swym jasnym tchnieniem rozświetla naszą samotność, to wiecznie polskie szamotanie się, uzmysławiając nam, że jesteśmy tylko cząstką, chwilą w nieustannym ciągu narodowych zdarzeń, którym towarzyszą dźwięki gitarowej canzony, marsza żałobnego i poloneza, "poloneza granego dźwiękiem słów", wyłaniającego się z przejmujących kompozycji Krzesimira Dębskiego i tanecznych układów Conrada Drzewieckiego - na tle poruszających wyobraźnię witrażowych dekoracji Zbigniewa Bednarowicza.

W tym "Wyzwoleniu" nie ma pocieszenia, nie ma bowiem finału z Eryniami, które do wtóru romantycznej poezji pomagają Kordianowi rwać więzy. Wyzwolić musimy się sami, choćby na przekór gorzkiej samowiedzy, którą rzuca nam w twarz ze sceny jedna z postaci korowodu: "Mój ojciec był bohater, a my jesteśmy nic".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji