Artykuły

Nawiedzony Konrad

Akcję "Wyzwolenia" umieścił Stanisław Wyspiański na scenie krakowskiego teatru, a postaciami swej sztuki uczynił ludzi teatru. Poznańskie "Wyzwolenie" rozgrywa się nie tylko - jak chciał Wyspiański - na scenie, ale i na widowni, a udział w przedstawieniu biorą nie tylko aktorzy i reżyser, ale równie - biernie - publiczność Teatru Polskiego. Najpierw na scenie zjawia się Konrad w zwyczajnym swetrze - człowiek teatru, zapewne dramatopisarz. Wkrótce z Reżyserem zasiądzie pośród widzów, aby poprowadzić próbę.

Scena Teatru Polskiego jest całkowicie naga (bez kulis) i tylko pośrodku, w głębi, znajduje się płaska płyta nagrobna. Niebawem pojawią się nad sceną potężne witraże (aluzja do tych, które malował Wyspiański np. kościotrup Kazimierza Wielkiego), z lekka pozaginane, jak kościelne feretrony na wietrze. Warto od razu zauważyć, iż scenografia jest niewątpliwym atutem tego przedstawienia. Zbigniewowi Bednarowiczowi przychodzi zresztą w sukurs architektura wnętrza sceny i sali.

Konrad wraz z Reżyserem usiłują przedstawić naród i stworzyć nowy rodzaj teatru. Demonstrują więc modne ongiś tzw. pisanie na scenie. Na oczach widzów improwizują jakby widowisko "Polska Współczesna", która kręci się w chocholim tańcu (nazbyt wytarty już symbol). Czy publiczność miała zobaczyć czym jest dzisiaj polskie społeczeństwo, czy też sekwencja ta miała być świadomą kompromitacją Sztuki? Nie bardzo wiadomo. Tak czy owak Konrad próbuje teraz przekroczyć granice sztuki teatru i wobec jej fałszu podjąć bezpośrednią dyskusję z widzami (oczywiście jako postać Wyspiańskiego i za pośrednictwem jego tekstów).

Rozmowa Konrada z Maskami, a ściślej mówiąc z widzami (centralna część przedstawienia) nie jest pomysłem pozbawionym sensu. Nie raz przecież w teatrach zdarzały się dyskusje na gorąco, także podczas otwartych prób. Ale pomysł zamiany Masek w widzów nie jest już nowy, razi dziś nawet swoją sztucznością. Inscenizator porozmieszczał na widowni aktorów, którzy udają widzów, a publiczność udaje, że w to wierzy. Konrad jest pewnym siebie, natchnionym trybunem, wiecowym mówcą, który na wszystko posiada proste (podejrzanie proste) recepty. Jest demagogiem, który załatwia swoich oponentów odbierając im głos lub ośmieszając. Posługuje się właściwie hasłami, tyleż "słusznymi" co ogólnikowymi. Czy Konrad jest zatem karykaturą polityka? Czy sam siebie miał kompromitować, a miejscami na serio przekonywać o swoich racjach? Nie wiem. Postać jest niejasna, podobnie jak samo przedstawienie.

Konrad operuje na poziomie haseł w rodzaju: naród utracił wiarę w słowo. Ale czy taki hasłowy Konrad może dziś wzbudzić zaufanie, prowokować do myślenia czy do protestu, czy można go akceptować lub się z nim nawet utożsamiać? Czy ten Konrad swoimi hasłami jest w stanie odsyłać do rzeczywistych sporów, niepokojów, czy nieufności? Nie wiem, czy realizatorzy utożsamiają się z nacjonalizmem Konrada, z jego "ideologią" bliską narodowej demokracji? Jeśli nawet wygłasza on poglądy racjonalne, to przecież nazbyt oczywiste.

Przedstawienie jest kulturalne, ale nużące i obojętne, z kilkoma efektownymi scenami, ale sprawiające wrażenie pustego w środku, chłodne, nie wywołujące emocji choć unurzane w romantyzmie.

Pomimo koturnowa-emfatycznych skłonności Wojciech Siedlecki (jako Konrad) stworzył postać wyrazistą i nietuzinkową. Grzegorz Mrówczyński jako inscenizator zdołał zaprezentować na swej scenie (w ciągu kilku zaledwie lat) wielką romantyczną trylogię, zakończoną właśnie "Wyzwoleniem", wcale z romantyzmem nie skłóconym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji