Artykuły

"Zbłąkana" czy heroina?

Dziś już nikogo nie szokuje fakt, że paryska kurtyzana zostaje tytułową postacią dzieła operowego, ale w dniu premiery 6 marca 1853 roku w Wenecji swoją współczesnością podpartą faktami Giuseppe Verdi poniósł kleskę, tak bolesną po sukcesie o dwa miesiące wcześniejszej premiery "Trubadura" . Ale nowatorstwo werystyczne kompozytora i liryzm muzyki "Traviaty" musiały zwyciężyć już wkrótce i spowodować wejście dzieła do kanonu operowego, oklaskiwanego i wywołującego wzruszenia do dziś. Każdy teatr operowy chce i powinien mieć swoją "Traviatę". Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu oparte na "Damie kameliowej" Aleksandra Dumasa dzieło Verdiego wystawiał już nieraz. Do reżyserskiego grona m.in. Stanisława Tarnawskiego, Romana Kordzińskiego i Sławomira Żerdzickiego dołączył Marek Weiss-Grzesiński, a wśród kierowników muzycznych tej miary, co Walerian Bierdiajew czy Mieczysław Nowakowski znalazła się pierwsza kobieta, Ewa Michnik.

Zwłaszcza muzyczną stronę spektaklu poznańskiego uznać należy za dobrze zrealizowaną, choć i w niej znalazły się elementy co najmniej dyskusyjne (szalone tempa w I akcie ze słynnym toastem na czele, czy rozejścia akompaniamentu z chórem i solistami).

Doceniam twórcze poszukiwania reżyserskie Marka Weissa-Grzesińskiego, widoczne także i w omawianym spektaklu, ale niektóre z nich wydają mi się mocno dyskusyjne. Zaliczyłbym do nich zwłaszcza "konstrukcję" salonu w domu Violetty (akt I), czy choćby przeniesienie miejsca śmierci Violetty z jej mieszkania do nieokreślonego bliżej szpitala (przytułku?), nawet jeśli jest on atrakcyjny scenograficznie (Andrzej Sadowski).

Pod względem wokalnym "Traviata" Verdiego opiera się na trzech postaciach, największe wymagania stawiając głównej bohaterce. Tę potężną i trudną partię Violetty Valery, tak aktorsko, jak i wokalnie z sukcesem udźwignęła studentka Akademii Muzycznej w Poznaniu, Iwona Hossa. I choć nie jest to jeszcze kreacja bezbłędna, ale urzeka młodzieńczym dynamizmem i sporymi już umiejętnościami technicznymi.

Nie można mieć także dużych zastrzeżeń do Adama Zdunikowskiego realizującego partię Alfreda Germonta. Swój nie największy przecież, ale ładny głos, potrafił w wielu miejscach poprowadzić ujmująco i z dużym liryzmem. Bogusław Szynalski (Georges Germont, ojciec) dość często spłaszcza swój barytonowy głos, kamuflując dykcję i łamiąc intonację, ale swoją finałową arię w drugim akcie potrafił natchnąć sporym liryzmem i dramaturgią.

Szkoda, że w programie nie uwidoczniono wykonawców sekwencji tanecznej, a zwłaszcza wyróżniających się Anny Huk i Andrzej Płatka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji