Artykuły

Cyrk na kółkach

- W teatrze znalazłem poczucie sensownej i rzetelnej pracy - mówi reżyser filmowy i teatralny MARIUSZ GRZEGORZEK.

Rozmowa z Mariuszem Grzegorzkiem, gościem specjalnym Przeglądu Filmowego "Kino na granicy" w Cieszynie.

Marcin Mońka: Czy mały Mariusz Grzegorzek z Cieszyna marzył o kamerze?

Mariusz Grzegorzek, reżyser: Od początku ciągnęło mnie do sztuki, zawsze miałem wrażenie, że jestem inny od niektórych tych, którzy czasami stanowili większość. Na początku oczywiście miałem dziecięce marzenia, jednak odkąd pamiętam, zawsze fascynowało mnie kino. Nawet w podstawówce mieliśmy wszyscy pamiętniki, w których wpisywało się rozmaite "tralala nauką i pracą ludzie się bogacą", rysowało się rozmaite chłopki, Bolki i Lolki etc. W moim pamiętniku zawsze wklejałem bilety z kina Piast.

Chętnie wraca Pan do Cieszyna?

- Chcąc nie chcąc, często tu wracam, bo mam tu rodzinę. Zresztą moja żona też jest cieszynianką. Nie mam tu żadnych specjalnych miejsc, wystarcza świadomość, że tu jestem. Gdy się zbliżam do Cieszyna, jestem wewnętrznie coraz spokojniejszy.

Spotykamy się na przeglądzie, który granice ma w nazwie. Jak wiele granic musiał Pan pokonać, aby stać się niezależnym artystą?

- Nigdy się nie bałem i zawsze usuwałem granice, które były problemem dla moich rówieśników, dla innych ludzi. Od początku byłem zdeterminowany na robienie filmów, ale jakiś czas temu zaskoczyło mnie, że pojawiła się we mnie wątpliwość dotycząca kina. Zaczęło mi się wydawać, że robienie w tym kraju filmów nie ma sensu. To jest poważny dylemat, z którym walczę.

Dlatego trafił Pan do teatru?

- Film to cyrk na kółkach. Nigdy nie miałem problemu z opanowanie sytuacji na planie. Po prostu jestem silną osobowością. Teraz jednak nie mam za bardzo ochoty na ciągłe zmaganie się z ludźmi. Film jest związany z kasą. Nawet w tej biednej i smutnej Polsce jest otoczony gromadą hien, które ciągle mówią o forsie. Nie ma warunków, by pracować jak człowiek z człowiekiem. W teatrze jest większy komfort pracy. Tam mogę nawiązać prawdziwy dialog. Tu znalazłem poczucie sensownej i rzetelnej pracy.

A teledyski?

- Teledyski są odpowiednikami poezji w literaturze. Nie znoszę teledysków, które są małymi filmami, mają bohaterów i opowiadają jakąś historię. Lubię natomiast takie, które są luźną grą nastrojów i emocji. Mój romans z grupą Maanam jest w pewnym sensie przypadkiem. Jako nastolatek byłem szalenie urzeczony tym zespołem. Kochałem się w Korze (śmiech) i jakaś ironia losu sprawiła, że ktoś mi powiedział o możliwości zrobienia dla nich teledysku. Powstało ich kilka. Zresztą poza Maanamem nie realizowałem teledysków jako filmów promocyjnych utworów czy wykonawców muzyki pop.

A nie myślał Pan o świecie reklamy?

- Robiłem już reklamy. Na początku były to filmy społeczne. Powstawały na zasadzie: niech smutny reżyser zrobi jakąś smutną reklamę. Realizowałem je m.in. w kampanii przeciwko przemocy wobec kobiet Fundacji "La Strada", w kampanii "Zły dotyk". Później zająłem się reklamami stricte komercyjnymi, np. parafarmaceutyków. Każdy człowiek ma wewnętrzny kompas, który decyduje, co powinien robić, a czego nie. Propozycje, które otrzymałem, wydawały mi się sensowne, czasami dobrze płatne. Wcale nie chcę uchodzić za takiego romantycznego twórcę z Krakowa w długim szalu. Chodzi o to, żeby nie dać d... Moim zdaniem nie dałem, choć niektórzy mogą mieć inne zdanie.

Mariusz Grzegorzek [na zdjęciu] nakręcił dwa filmy pełnometrażowe: "Rozmowa z człowiekiem z szafy", "Królowa aniołów". Realizuje spektakle teatralne, kręci teledyski i filmy dokumentalne. Od lat jest także wykładowcą w łódzkiej Filmówce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji