Artykuły

Emeryci bez przydziału na Wigilię

"Józef i Maria" w reż. Pawła Szkotaka w Teatrze Polskim w Poznaniu. Pisze Marta Kaźmierska w Gazecie Wyborczej - Poznań.

- Najchętniej to by mnie wymazali, jak gumką, żeby nic, ale to nic po mnie nie zostało - żali się tytułowa bohaterka sztuki "Józef i Maria" Petera Turriniego. Prapremiera spektaklu w reżyserii Pawła Szkotaka odbyła się 25 marca w Teatrze Polskim.

Działalność nowej, kameralnej sceny teatru - Galerii - zainaugurowało wystawienie dramatu dotąd w Polsce niepokazywanego. Inscenizacja chyba nieprzypadkowo odwlekła się w czasie: tak naprawdę dopiero dziś tekst Turriniego ma szansę zostać w pełni zrozumiany przez widownię znad Wisły. Prapremiera dramatu w reżyserii Gerda Heinza i wykonaniu aktorów wiedeńskiego Volkstheater odbyła się 7 listopada 1980 r. w Grazu. Polacy, by go zrozumieć, musieli najpierw doświadczyć i zachłysnąć się gospodarką wolnorynkową. Przy czym owo zachłyśnięcie się miało u nas wymowę wybitnie pozytywną: półki w sklepach zapełniły się kolorowym towarem, zniknęły legendarne kolejki. Na co tu narzekać? Musiało minąć kilka dobrych lat, żebyśmy zrozumieli, iż kapitalizm to błogosławieństwo i przekleństwo zarazem. Jednym daje dobrobyt, innych wyklucza.

Akcja "Józefa i Marii" rozgrywa się właśnie w świątyni konsumpcji - centrum handlowym. Spotykają się Maria Patzak, lat 69, sprzątaczka, i Józef Pribil, lat 71, ochroniarz. Wpadają na siebie w zamkniętym już sklepie. Większość klientów zasiadła do Wigilii. Józefa i Marii nikt nie zaprosił.

W tle pobrzmiewają jeszcze echa niedawnych świątecznych promocji, wylewających się lukrowanym strumieniem ze sklepowych głośników. Scenę przedświątecznej gorączki - równie chaotycznej, co bezsensownej krzątaniny, gdzieś między szamoczącym się karpiem a bożonarodzeniową szopką w okazyjnej cenie - u Pawła Szkotaka ilustruje kilkuminutowy monolog w wykonaniu Michała Kalety. Trafna aktorska miniatura w okrutny sposób obnaża nieludzką i fałszywą atmosferę świąt w coraz bardziej laickim państwie.

Józef Pribil jest niewierzący. W przeciwieństwie do Marii nie kupił żadnych prezentów. Bo niby dla kogo? Maria to co innego: ma syna i wnuka. I synową, której nie cierpi (z wzajemnością). To pewnie przez nią syn poprosił matkę, by nie przychodziła w tym roku na świąteczną kolację.

Rozmowa Józefa i Marii początkowo się nie klei: jedno nie słucha drugiego. Każdy z osobna wspomina swoją młodość. Dowiadujemy się, że Maria, występując pod scenicznym pseudonimem Mia, tańczyła kiedyś w variétés. Za to Józef w latach 30. związał się z ruchem proletariackim, co zwróciło na niego uwagę policji. - Za faszystów byłem w domu wariatów, skutkiem tego ubezwłasnowolniony, i teraz znów nim jestem - spowiada się na scenie ekscentryczny ochroniarz. A obca kobieta rozumie go jak mało kto.

U Pawła Szkotaka w tytułowe role wcielają się Irena Dudzińska i Zbigniew Waleryś. Mniej więcej równolatkowie granych przez siebie postaci. Gorączkowo uciekają od stereotypowych wyobrażeń o rozgoryczonych i przepełnionych cierpieniem emerytach: ona tańczy seksownie tango, on nie stroni od ryzykownych akrobacji z udziałem krzesła.

Józef Waleryś i Maria Dudzińska nie są staruszkami marzącymi już tylko o bujanym wiklinowym fotelu. Oboje, mimo pomarszczonych twarzy, w głębi duszy wciąż są młodzi i odgrywają te same role, co przed laty. Choć bywają w nich irytujący, dają się lubić.

Oboje szukają czegoś bardzo uniwersalnego: bliskości drugiego człowieka. Czy znajdą ją tam, gdzie nigdy by się nie spodziewali? A może na scenie w finale oglądamy tylko wytwory ich wyobraźni?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji