Artykuły

Gry wojenne Polaków

"Bitwa o Nangar Khel" w reż. Łukasza Witt-Michałowskiego w Teatrze Polskim w w Bielsku-Białej. Pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Aszuk, Fazel, Rusnoma, Gol Majda, Borona, Abdul Rahman. To nazwiska zabitych z Nangar Khel. W Polsce pierwszy raz wypowiedziano je publicznie ze sceny teatru w Bielsku-Białej.

Pomysł, aby w Bielsku-Białej zrealizować dokumentalny spektakl o Nangar Khel, wydawał się świetny. Tu stacjonuje 18. Batalion Desantowo-Szturmowy, w którym służyli żołnierze oskarżeni o zbrodnię wojenną na cywilach z afgańskiej wioski. Na błoniach - ulubionym miejscu rodzinnych spacerów - słychać strzały ze strzelnicy, na której ćwiczą komandosi. Wielu z nich mieszka w mieście, ich dzieci chodzą do szkół, żony robią zakupy w centrach handlowych. Dlatego spektakl o tragicznych wydarzeniach sprzed czterech lat mógł stać się swoistą terapią dla lokalnej społeczności, a zarazem wywołać szerszą dyskusję na temat udziału Polski w wojnie. To się jednak powiodło tylko w części.

Dramaturg Artur Pałyga i reżyser Łukasz Witt-Michałowski mieli dobrą intuicję, aby nie oceniać postępowania żołnierzy, którzy 16 października 2007 roku ostrzelali z moździerza wioskę Nangar Khel w południowo-wschodnim Afganistanie, zabijając sześcioro cywili, w tym kobiety i dzieci. Spektakl nie rozstrzyga, czy wykonywali oni rozkaz przełożonego, czy też działali samowolnie, pod wpływem emocji wywołanych śmiercią kolegi, traumy czy zwykłej brawury. Czy świadomie celowali w zabudowania cywilne, czy też była to wina niesprawnej broni. Od tego jest sąd.

Zamiast osądzać żołnierzy, autorzy spektaklu skupili się na społecznym, psychologicznym i kulturowym kontekście wojny.

Świetnym pomysłem było przedstawienie całego zdarzenia jako rekonstrukcji, którą przeprowadzają w Polsce młodzi fani gier wojennych i militariów (Rafał Sawicki, Sławomir Miska, Tomasz Drabek). Przebrani w polowe mundury naśladują prawdziwych żołnierzy. Ich wojna jest jednak tylko zabawą bez konsekwencji. Śmierci nie da się zrekonstruować, podobnie jak cierpienia.

W tych momentach teatr trafia w sedno problemu, pokazuje ideologiczne tło wojny, która w polskiej tradycji jest przedstawiana jako męska przygoda oraz realizacja patriotycznego obowiązku. To ostra krytyka polskiego militaryzmu, który odradza się w ostatnich latach pod wpływem polityki historycznej. W jednej ze scen rekonstruktorzy odgrywają patriotyczno-militarne widowisko nawiązujące do słynnej defilady w Warszawie na Święto Wojska Polskiego z 2007 roku. Fragmenty pieśni religijnych i wojskowych brzmią groteskowo i anachronicznie. Nie ma tu miejsca na cierpienie, traumę, poczucie winy.

Duchy tańczą

Spektakl traci krytyczną siłę, kiedy twórcy próbują wejść w skórę Innego. Idea jest nawet trafna: naprzeciw żołnierzy stają duchy Afganek, które zginęły w ostrzale Nangar Khel (Magdalena Gera, Marta Gzowska-Sawicka, Maria Suprun). Mają być oskarżeniem, a zarazem symbolem obcego świata, którego nie rozumieją przybysze z Zachodu. To właśnie m.in. w obronie tych kobiet przed dyktaturą talibów prowadzona jest rzekomo wojna w Afganistanie. Niestety, ich teatralny wizerunek jest do bólu stereotypowy, reżyser przebrał je w burki i kazał tańczyć w grobie, czyli w zapadni, w snopie trupioniebieskiego światła, bo to przecież duchy. Tania metafizyka tego obrazu unieważnia autentyczne cierpienie i odbiera rację zmarłym.

Nie udała się również próba przedstawienia specyfiki Afganistanu. Nie poznajemy podstawowych faktów, skąd wzięły się tam obce wojska, na czym polega konflikt, dlaczego wojna trwa tam z przerwami od połowy XIX wieku. Zamiast politycznego kontekstu spektakl pokazuje folklorystyczną egzotykę, którą widać w scenie wesela jak z baśni z tysiąca i jednej nocy. To nie przybliża problemu, ale buduje dystans.

Przedstawienie odzyskuje siłę w ostatnich minutach, kiedy relacje żołnierzy usprawiedliwiających ostrzał a to wadą broni, a to zagrożeniem ze strony talibów, a to pomyłką dowództwa zostają skonfrontowane ze wstrząsającym opisem obrażeń ofiar. Aktorzy siedzą nieruchomo na krzesłach, po jednej stronie mężczyźni, po drugiej kobiety. Padają - po raz pierwszy publicznie w Polsce - imiona zabitych z Nangar Khel: Aszuk, Fazel, Rusnoma, Gol Majda, Borona, Abdul Rahman. To dziwne, że ofiary pozostawały dotąd anonimowe, podczas gdy nazwiska żołnierzy są powszechnie znane. Choćby dla uczczenia ofiar warto było zrobić ten spektakl.

Afganistan czy Poligon

W finale naprzeciw siebie stają dwie autentyczne osoby - chorąży Andrzej "Osa" Osiecki, jeden z oskarżonych w procesie o Nangar Khel, i Safia Rabati, Afganka, która od lat 80. mieszka w Polsce. Ten moment jest chyba najbardziej ryzykowny w całym przedstawieniu. Twórcy pozwolili obojgu mówić to, co chcą, i to okazało się pułapką. "Osa" wygłasza kilkuminutowy monolog, który składa się z samych propagandowych klisz uzasadniających wojnę z terrorem. Lepiej, aby wojna toczyła się daleko od was niż tu, w kraju, jestem bronią w waszych rękach, nie możecie mieć pretensji, że broń wystrzeli, to wy pociągacie za spust. Jakbym słuchał przemówienia Donalda Rumsfelda, sekretarza obrony USA, który na pytanie o masakrę cywili w Iraku odpowiedział: "Takie rzeczy się zdarzają".

Przeciwwagą dla "Osy" miała być wypowiedź Safii Rabati, ale głęboko poruszona Afganka na premierowym spektaklu była w stanie wypowiedzieć tylko jedno zdanie: "Zmieńcie nazwę mojego kraju na poligon". Z teatru wychodziłem więc z propagandową papką "Osy" w głowie. Wypowiedź "profesjonalisty", który "tylko wykonuje rozkazy", nieoczekiwanie obroniła się na tle hobbystów bawiących się w wojnę. Nie możemy z nim polemizować, bo przecież wojna to jego zawód. Co my wiemy o zabijaniu?

To zrozumiałe, że twórcy przedstawienia, zapraszając do udziału jednego z oskarżonych, dali mu swobodę i nie narzucali, co ma powiedzieć. "Osa" ma prawo się bronić. Ale teatr ma obowiązek tę obronę podważać, a to się twórcom spektaklu nie udało.

Mimo słabości spektakl Pałygi i Witt-Michałowskiego jest ważnym wydarzeniem. To kolejna w repertuarze bielskiego teatru próba dotknięcia zapalnych tematów - po "Żydzie" analizującym problem antysemityzmu i "Tak wiele przeszliśmy, tak wiele przed nami", spektaklu o pamięci stanu wojennego. To, że teatr w małym mieście podejmuje ryzyko i zabiera głos w publicznej dyskusji, zasługuje na szacunek.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji