Artykuły

Słodkie rodzynki... Rzecz naprawdę przyjemna

"Słodkie rodzynki, gorzkie migdały" w reż. Bogdana Kokotka w Teatrze Dramatycznym w Płocku. Pisze Milena Orłowska w Gazecie Wyborczej - Płock.

Jakoś nie mogę zapomnieć przedstawienia, które kilka lat temu przygotował płocki teatr. Nazywało się "Co nam zostało z tych lat" i oparte było na tekstach - piosenkach, wierszach, skeczach kabaretowych - Juliana Tuwima. Och, co to było za przedstawienie.

Prócz kilku miłych momentów, w zasadzie nie do zniesienia. Aktorzy w większości nie radzili sobie z piosenkami, w przerwach wychodził na scenę ktoś w rodzaju konferansjera i z kartki odczytywał życiorys poety. Wiało nudą, nie było w tym życia. Jak w szkolnej akademii.

Kiedy teatr ogłosił, że bierze na warsztat kolejną poetkę i chce po raz kolejny zrobić coś w tym stylu - piosenki osadzone w umownym, poetyckim scenariuszu - pomyślałam: "Ojej, znowu akademia!".

Pewnie że teatr przez ten czas zaliczył wielki sukces spektaklem-recitalem "Miłość i więcej nic", czyli piosenką francuską w wykonaniu Jana Jakuba Należytego. Ale to było co innego. Scena kameralna, na niej tylko charyzmatyczny Należyty, wspierany chwilami przez nasze aktorki, dialog z publicznością, intymna atmosfera.

Marek Mokrowiecki postanowił jednak iść za ciosem. I zaproponować coś z piosenkami. "Coś przyjemnego" - jak określił to na wtorkowej konferencji prasowej.

W sobotę była premiera "Słodkich rodzynków, gorzkich migdałów", spektaklu opartego na piosenkach Agnieszki Osieckiej. No i było przyjemnie. Naprawdę. Już ani słowa o Tuwimie i "Co nam zostało ".

Pomysł faktycznie nie jest specjalnie nowatorski. Bohaterką jest kobieta - najpierw dziecko, potem młoda dziewczyna, wreszcie kobieta dojrzała. I ta, która już żegna się z życiem. Jej losy są ledwie zaznaczone, muśnięte fabułą - dziewczynka z rodzicami na wakacjach w Sopocie, dziewczyna w białej sukience na swym pierwszym balu, sfrustrowana pani domu, starsza pani przerażona tym, co stało się z jej ukochanymi Mazurami. Bohaterkę grają kolejno cztery panie (w spektaklu udział biorą dwie dziewczynki: Oliwia Krawiec z płockiej SP nr 18 i jednocześnie członkini "Dzieci Płocka" oraz Michalina Irzyk z Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej w Płocku, która na premierze pięknie śpiewała; w rolę młodej dziewczyny wciela się Katarzyna Anzorge, kobiety dojrzałej - Magdalena Tomaszewska, tą najbardziej doświadczoną jest Hanna Zientara). Reszta zespołu wciela się w to, co akurat jest potrzebne. Są plażowiczami znad Bałtyku, walcują na balu, tańczą w kółeczku na oczepinach. I tak to idzie - od dziecięcych smutków do smutków dorosłej kobiety, od czasów okupacji do czasów współczesnych, a wszystko spięte jest jak klamrą wspaniałym sopockim Grand Hotelem.

Autorką scenariusza jest Renata Putzalcher, reżyserem Bogdan Kokotek (Kokotek jest także autorem przyjemnej dla oka i funkcjonalnej scenografii). Spełnili obietnicę, nie zrobili biografii Agnieszki Osieckiej, by potem katować nią szkolne wycieczki. Tylko spektakl tak zwyczajnie, o życiu. Co o nim mówią? No przecież wiecie. Że "to bal jest nad bale" i że "sztucznym miodem karmieni od lat ". Tak jak w piosenkach Osieckiej.

Bo najważniejszy jest jednak śpiew. Te piosenki to najmocniejsze momenty spektaklu. Wszystko mi się podobało. To, że twórcy sięgnęli po mniej znane piosenki Osieckiej, a z tych znanych, np. "Małgośki", nieco zażartowali. Aranżacje. Brzmienie orkiestry (pianino - Edward Bogdan, kontrabas Krzysztof Malinowski, Michał Zawadzki - perkusja). I śpiew. Bo jak też oni śpiewają Hanna Chojnacka po prostu wspaniale. Kroku dotrzymują jej Katarzyna Anzorge i Magdalena Tomaszewska. Panowie też dają radę - Marek Walczak, Piotr Bała, Jan Kołodziej. Klasa. Sto razy lepiej niż sceny z grupowym tańcem. Ładnie ułożonym przez Małgorzatę Fijałkowską. Ale cóż zrobić, skoro większość naszych aktorów lepiej śpiewa niż tańczy, niestety.

Jest jeszcze sprawa nagłośnienia. Aktorzy w sobotę korzystali z mikroportów i do pewnego momentu wszystko sprawdzało się świetnie. Aż nagle ten Hanny Chojnackiej wysiadł. W zasadzie wielkiej tragedii nie było, aktorka i tak zaśpiewała wspaniale. Partnerujący jej w tym momencie Marek Walczak, jak prawdziwy gentleman, także zrezygnował z urządzenia. Ale wiecie jak to jest - magia pryska, bo każdy myśli o tym szwankującym nagłośnieniu.

Na koniec uwaga - jeśli zastanawiacie się, czy wybrać się do teatru ("Słodkie rodzynki, gorzkie migdały" będą jeszcze wystawiane na początku kwietnia), może ta uwaga wam pomoże. To nie jest typ wzruszeń przeznaczony np. dla 18-letniego chłopaka. "Słodkie rodzynki..." to raczej coś dla pań. Jeśli dla panów - to tych bardziej wrażliwych i romantycznych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji