Artykuły

Być "wszą" czy "woźnicą"?

Jeśli Dostojewski miał dar wsłuchiwania się w swoją epokę, to Eugeniusz Korin potrafił to w odpowiednim momencie spożytkować. Doskonale bowiem wyczuł, iż "Zbrodnia i kara" współgra z naszą rzeczywistością jak nigdy przedtem. "Sny" w Teatrze Nowym (właśnie wg "Zbrodni i kary") to rzecz o ludzkiej nędzy, tej materialnej i duchowej, która degraduje, pcha do występków i aktów rozpaczy.

Raskolnikow poznański (Radosław Elis) jest jak ci współcześni młodzi, którzy nie chcą odróżniać dobra i zła, którzy zabijają z pychy i bezkarności, którzy buntują się przeciw beznadziei, nędzy i cierpieniu, nienawidząc. Raskolnikow jest jak ci, którzy gniew i nienawiść wobec niesprawiedliwego świata obracają przeciwko słabym i tym, którzy posiadają. Choć bywa, że dobro walczy u niego o lepsze z przemocą. Całą filozofię życiową Raskolnikowa wyprowadza reżyser z traumatycznego zdarzenia z dzieciństwa swego bohatera, który widział, jak pijani mężczyźni - zwyczajni, "porządni" ludzie - zatłukli na śmierć chudą kobyłę. Otóż Raskolnikow nie chce być "ludzką wszą", którą można tak zatłuc.

Największym atutem przedstawienia - obok jego aktualności - jest aktorstwo. Korin wraz z aktorami kreśli w tym przedstawieniu barwne, nietuzinkowe portrety ludzkie, dalekie od jednoznaczności, pozbawione schematyzmu i tendencyjności. Nie ma tu demonów, są ludzie z krwi i kości. Sędzia śledczy Porfiry (Mariusza Sabiniewicza) to nie zimny i wyrachowany prawnik, ale postać zgoła zabawna i rodzajowa, zasapany i safandułowaty pyknik. Taki rosyjski, XIX-wieczny Colombo - piekielnie skuteczny. Świetny jest także Marmieładow (Mariusza Puchalskiego), nieco komiczny pijaczyna budzący sympatię i współczucie. I rozhisteryzowana, jakże prawdziwa Katarzyna (Antoniny Choroszy).

Ale przedstawienie pozostawia jednak spory niedosyt i pewien rodzaj rozczarowania. Eugeniusz Korin jako inscenizator odwołuje się wprawdzie umiejętnie do technik filmowych, ale jednocześnie robi teatr "przegadany". W filmowy sposób zmienia na przykład miejsce akcji, stosując tzw. odwrotki czy roletki, a więc posługując się ruchomą, prostopadłą do widowni ścianą (z pionową świecąca linią), którą przesuwa to w jedną, to w drugą stronę, "ścierając" jakby poprzednią scenę i ujawniając kolejny obraz sceniczny. Ale jednocześnie serwuje przedstawienie ponad trzy i półgodzinne. Wskutek tego toczy się ono nazbyt powolnie, sceny tracą zwartość, a cały spektakl dynamiczny rytm. Zdecydowanie też nie przekonują marzenia senne, wprawdzie kreacyjne, ale nazbyt sztucznie wykoncypowane.

A jednak Eugeniusz Korin udowodnił tym, którzy są mu niechętni, że wcale nie zrezygnował z teatru o wysokich ambicjach (co mu imputowano). W końcu ile scen w Polsce gra sezon po sezonie Dostojewskiego?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji