Artykuły

Pierwszy dzień "Interpretacji" za nami

Rozdzierającym pesymizmem, krzykiem na ten zły XXI wiek i złą naturę ludzką rozpoczęła się katowicki festiwal - o przedstawieniu "Babel" w reż. Mai Kleczewskiej z Teatru Polskiego w Bydgoszczy, prezentowanym jako spektakl mistrzowski na Festiwalu Sztuki Reżyserskiej Interpretacje w Katowicach pisze Edyta Walicka z Nowej Siły Krytycznej.

Poczęstowano nas "Bablem" Mai Kleczewskiej na powitanie, na dobry początek. Temat trudny, i dobrze, w końcu nie przyszliśmy na farsę ani operę mydlaną, nie oczekujemy "łatwego teatru" - nie na festiwalu sztuki reżyserskiej. Toteż spektakl Kleczewskiej do łatwych nie należy. Reżyserka sięgnęła po tekst Elfride Jelinek, zainspirowany doniesieniami o torturach w więzieniu Abu Ghraib. Pamiętamy tę sprawę sprzed kilku lat. Gazety krzyczały, telewizja szalała, a w Internecie można było znaleźć wszystko. Zdjęcia, filmy I to jest punkt wyjścia. Z bagażem tej wiedzy wchodzimy na spektakl.

Uderza pustka, chłód, nicość na scenie. Szara podłoga, szara ściana - mur szarości. Cztery stoły prosektoryjne. Jesteśmy zatem w prosektorium? Może to czyściec, a może piekło? Przestrzeń nie jest dookreślona. W tej szarości za chwilę zobaczymy ludzkie upiory. Jest też woda. Zaskakująco dużo wody. Słychać jej plusk, gdy aktorzy przechadzają się po scenie. Na szarym tle pojawiają się kręgi, delikatne fale, rozprzestrzeniające się promieniście. To jedyna subtelność w tym spektaklu. Woda koi, uspokaja, jest azylem. Nasuwają się skojarzenia z wodami płodowymi. Wokół macierzyństwa jest bowiem osnuta cała historia. Kilkakrotnie pojawia się motyw piety. Matki rozmawiają ze swoimi zamordowanymi synami, matki cierpią, matki nienawidzą, matki potrzebują męczeństwa i uświęcenia dla swojego dziecka i - w pewien sposób - dla siebie. Obraz matki cierpiącej jest wykrzywiony, karykaturalny, nie budzi współczucia. Ale też nikt nie chce nas, widzów, wzruszać.

Zaproponowano nam medialny kolaż - trochę krzyku, trochę łez, sporo wulgaryzmów, niemało okrucieństwa - telewizyjne cierpienie znane każdemu telewidzowi. Potem chwila na uśmiech do kamery i powrót do swojej wielkiej małej tragedii. Tu nie ma miejsca na prawdę, bo na szklanym ekranie nic nie jest prawdziwie. Nawet to, co autentyczne, w odbiorze konsumenckim - jesteśmy w końcu pochłaniaczami codziennych informacji - staje się "na niby". W estetyce medialnego kiczu Kleczewska rozgrywa swoje "na niby". Powstają ruchome obrazy, których siłę oddziaływania można przyrównać do medialnych doniesień o kolejnym zamachu terrorystycznym, torturowanych więźniach, gwałconych kobietach, molestowanych dzieciach Oglądamy to najczęściej przez barierę szklanego ekranu. W teatrze także powstaje taka bariera - jest sukcesywnie budowana. Dramatyzm przełamywany jest rozrywką. Rozrywka przemienia się w dramat. Swoiste interludium spektaklu stanowi pojawienie się aktora, który w przebraniu ciężarnej kobiety prowadzi szkołę rodzenia. To daje wytchnienie. Po chwili jednak wracamy w świat papki, gdzie bolejąca nad zwłokami matka przerywa lament, by uśmiechnąć się do widzów.

"Babel" jest z pewnością spektaklem mistrzowskim pod względem formy i aktorstwa. Całość rozbija się na poszczególne etiudy. Cztery duety (matka - syn) płynnie przechodzą w sceny zbiorowe. Każdy szczegół został dopracowany. Nagą przestrzeń ogrywa światło, przepływające z głębi sceny na proscenium. Zespół aktorski okazał się doskonałym narzędziem w rękach reżyserki. Aktorzy jak ludzkie marionetki grają w tym nieboskim teatrzyku - z pełnym poświęceniem i - jak można sądzić - przekonaniem. Zupełnie ogołoceni, odarci nawet z teatralnego kostiumu. Ich ciała posłużyły za ornamenty na tle szarej dekoracji. Ten formalny minimalizm jest siłą spektaklu, kojąco równoważy agresywną treść.

Wieża Babel miała zbliżyć ludzi do Boga. A Pan zstąpił z nieba i rzekł: "Zejdźmy więc i pomieszajmy tam ich język, aby jeden nie rozumiał drugiego!". Ta teatralna wieża przeobraziła się w gigantyczny kocioł złości na rzeczywistość. Do kotła wpadł ukrzyżowany Jezus, umorusany własną krwią i fekaliami. Wpadł i Marsjasz, obdarty ze skóry za pychę, święty Krzysztof, przeprawiający przez rzekę małych chłopców - czy miał złe intencje? Wpadło też wiele połaci mięsa: rozkrojone penisy, nagie zwłoki, upośledzone dziewczynki, ciężarne kobiety Patrzę i nic nie czuję. Czy o to chodziło? Czy to kolejny krzyk o społeczną znieczulicę? Kolejna rzecz o złej rzeczywistości, złych ludziach, gdzie brak świętości, brak środka - kręgosłupa, który trzymałby tę bezkształtną papkę naszych wyobrażeń o świecie. Wszystko już było, wszystko już przerobiliśmy. Widownią nie da się już wstrząsnąć (a na pewno nie takimi środkami), nie da się jej nawet obrazić. Gdy aktor w pewnym momencie krzyczy w stronę widzów, oskarżając nas o wampiryczne podglądactwo, uśmiecham się ironicznie.

Źle się dzieje, ale oko kamery (czy "kamerki" telefonu komórkowego) jest wszędzie. Gdzie jest oko, tam jest widz. Gdzie jest spojrzenie - tam jest pożądanie. Gdzie mięso i krew, tam wampiry Zarzuca się nam, widzom, bezmyślny wampiryzm. Oczywiście jesteśmy winni. Tak samo winni jak wtedy, gdy szkodzimy sobie przebywając w pomieszczeniu dla palących. Nie można uciec z tej medialnej papki. Nie ma katharsis - został tylko niesmak i poczucie, że przyszło nam żyć w świecie wampirów, że jesteśmy częścią tego świata - czy chcemy czy nie. Doszliśmy do ściany - do tej szarej potężnej ściany, którą bez wytchnienia oglądaliśmy przez 180 minut. Może tylko woda złagodzi ten ból...

Tak rozpoczęła się XIII edycja "Interpretacji". Rozdzierającym pesymizmem, krzykiem na ten zły XXI wiek i złą naturę ludzką. Plusem takiej uwertury jest dyskusja - mam nadzieję, że rozgorzeje - o kształcie i celach współczesnego polskiego teatru. Czy wciąż potrzebny nam brutalizm?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji