Artykuły

Dwadzieścia lat minęło...

- Nie musiałam zmieniać teatrów, aby zapoznać się z większą liczbą dyrektorów. W ciągu dwudziestu lat pracowałam z siedmioma dyrektorami - mówi BOGUSŁAWA PODSTOLSKA-KRAS, aktorka Teatru im. Solskiego w Tarnowie.

Ireneusz Kutrzuba: Zawsze marzyła Pani o scenie? Czy już w przedszkolu były pierwsze próby aktorskie?

Ale skąd. Gdy byłam mała bardzo chciałam zostać archeologiem, albo nauczycielką śpiewu. Myślenie o aktorstwie przyszło dopiero później, właściwie w liceum, dzięki mojej polonistce, która zaszczepiła we mnie bakcyl teatru. Później były jakieś szkolne akademie, konkursy recytatorskie i tak to jakoś poszło...

Poszło, czyli po maturze była szkoła teatralna?

- Nie tak od razu. Zdawałam egzamin do krakowskiej PWST, ale nie dostałam się i przez dwa lata uczyłam się w studium kulturalno-oświatowym w Opolu. Jednym słowem: jestem też panią "kaowiec", nawet ze specjalizacją teatralną. Dopiero gdy skończyłam to studium postanowiłam wrócić do aktorskich planów i dostałam się na Wydział Lalkarski PWST we Wrocławiu.

Teraz sporo studentów szkół teatralnych, jeszcze w trakcie nauki, grywa w teatrach, filmie, realizuje własne monodramy... Czy w trakcie studiów próbowała Pani w ten sposób swoich sił?

- Nie wiem, jak obecnie studenci to robią, ale w trakcie moich studiów po prostu nie było na to czasu. Nauka i zajęcia zajmowały nam tyle, że wystarczyło czasu, aby coś zjeść i się wyspać. Prawie nie wychodziło się ze szkoły. Zresztą w latach osiemdziesiątych nie było takich możliwości, jak dzisiaj. Pewnie gdyby były, to próbowalibyśmy z nich korzystać. Natomiast mieliśmy oczywiście ścisłe związki z teatrem, ale jako widzowie i "przerobiłam" w trakcie studiów całe mnóstwo spektakli. Naszymi pedagogami byli w zdecydowanej części czynni aktorzy, więc bardzo często obserwowaliśmy ich dokonania, dyskutowaliśmy o rolach, postaciach, warsztacie...

Czy po ukończeniu studiów związek z Tarnowskim Teatrem był naturalny z uwagi na fakt, że jest Pani tarnowianką?

- Już nie pamiętam, czy myślałam wówczas o powrocie do Tarnowa, ale tak się złożyło, że Ewa Marcinkówna realizowała właśnie w Tarnowskim Teatrze swój dyplom reżyserski i zaprosiła piątkę aktorów, aby w tym przedstawieniu zrealizowali swój dyplom aktorski. W ten sposób trafiłam do Tarnowa, a warz ze mną Alinka Więckiewicz, Grzegorz Janiszewski, Marek Kępiński i Mirek Bieliński. Nasza praca spodobała się dyrektorowi Ryszardowi Smożewskiemu i zostaliśmy zaangażowani. Miał on nawet w związku z nami dalej idące plany, bo marzyła mu się stała scena lalkowa przy teatrze. Częściowo te plany udało się zrealizować.

Wasza piątka stanowiła przez pewien czas lalkarski trzon Tarnowskiego Teatru i w związku z tym w repertuarze pojawiało się sporo lalkarskich przedstawień. Dodajmy od razu, że nie tylko dla dzieci, bo pamiętam lekko skandalizującą "Celestynę" wg Rojasa, zrealizowaną równocześnie z lalkami i w żywym planie.

- Tak, było takie przedstawienie, pamiętam, ale w większości były to jednak spektakle dla najmłodszych widzów i - dodajmy - cieszące się bardzo dużym powodzeniem. Do takich należy zaliczyć "Czerwoną czapeczkę", "Bajkotekę", "Tygryska Pietrka"... Później doszli do nas jeszcze koledzy-lalkarze z Białegostoku i ta scena lalkowa poważnie się rozrosła.

Na teatrze lalkowym się jednak wasza aktywność nie kończyła...

- Nie, nie. Graliśmy również "normalnie", bez lalek, czyli byliśmy obsadzani w rolach typowo dramatycznych. Bo pamiętać trzeba, że oprócz tego, iż mieliśmy wszyscy dyplomy aktorów-lalkarzy, to dodatkowo zdaliśmy egzaminy przed państwową komisją i uzyskaliśmy dyplomy aktorów dramatycznych.

Czy cała piątka, z którą trafiła Pani do Tarnowa jest nadal związana z teatrem?

- Już nie. Alinka Więckiewicz jest właścicielką jakiejś agencji teatralnej w Warszawie, Grzesiek Janiszewski-"zdradził" teatr dla dziennikarstwa i telewizji. W Tarnowie zostałam ja i Marek Kępiński, Mirek Bieliński pracuje w teatrze w Kielcach.

Jakie były te Pani lata w Tarnowskim Teatrze?

- Ogólnie jestem zadowolona. Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że nie musiałam zmieniać teatrów, aby zapoznać się z większą liczbą dyrektorów, bo fluktuacja na tym stanowisku w Tarnowskim Teatrze była naprawdę spora. W ciągu tych dwudziestu lat pracowałam z siedmioma dyrektorami, czyli średnio dyrektor zmieniał się co trzy lata. A poważnie, to miałam przyjemność pracować ze znakomitymi aktorami i znakomitymi reżyserami. Bardzo dobrze wspominam pracę z Michałem Pawlickiem, Wandą Laskowską, ostatnio z Waldemarem Wolańskim, które zrealizował niedawno na tarnowskiej scenie"Małą Syrenkę", a wcześniej pracowaliśmy razem przy "Szewcu Kopytko", Henrykiem Rezonem... Uwielbiam pracować z reżyserami, którzy są solidnie przygotowani i mają takie podejście do aktora, jak wymienione osoby.

Aktorzy patrzą na swoją biografię przez pryzmat ról, które zagrali. Które role utkwiły Pani szczególnie w pamięci?

- Tych ról było sporo, choć nie były to role znaczące, bo raczej nie byłam najbardziej wziętą aktorką. Bardzo dobrze wspominam rolę w "Czarownicach z Salem" w reżyserii Andrzeja Jakimca. To była niewielka rola, ale zapadła mi w pamięć i dała wiele satysfakcji. Oczywiście "Pieszo" Mrożka, które graliśmy również w plenerach, a spektakl był dużym wydarzeniem artystycznym w skali kraju. To była naprawdę wspaniała przygoda artystyczna, choć praktycznie pracowaliśmy od południa do świtu, co bywało bardzo męczące.Przypominając sobie swoje role zauważam szybko upływający czas. Wydaje mi się, że jeszcze nie tak dawno grałam w "Ożenku" Gogola pannę młodą, a niedawno w tej samej sztuce obsadzona zostałam w roli swatki.

Była Pani związana z innymi teatrami w Polsce, znajdą się w artystycznej biografii jakieś role filmowe?

- Nie, poza tarnowskim nie pracowałam w żadnym innym teatrze, z tutejszą sceną związana jestem od początku, z przerwą na urodzenie i wychowanie syna. A role filmowe? Jakieś tam były, raczej malutkie. Pamiętam małą rólkę w filmie "Crimen" w reżyserii Laco Adamita. Współpracuję natomiast na stałe z telewizyjnym programem "997" Michała Fajbusiewicza i często odgrywam rożne role w rekonstrukcji różnych przerażających przestępstw.

A co w życiu prywatnym? Co uznałaby Pani za swoje najważniejsze osiągnięcie?

- Syna!!! Chodzi już do czwartej klasy szkoły podstawowej i jest bardzo kochany.

Ponoć odkryła Pani w sobie ostatnio, poza aktorskimi, również inne umiejętności.

- Umiejętności to chyba za wiele powiedziane, ale od dwóch lat mam nowe hobby - malowanie. Nawet nie wiedziałam, że potrafię. Jeden z kolegów mnie zainspirował i tak się zabawiam pastelami. Bardzo dobrze mi to robi i daje sporo frajdy. Oczywiście jest to tylko malowanie dla siebie i nikomu nie pokazuję mojej "twórczości".

Na zdjęciu: Bogusława Podstolska-Kras jako Aniela w sztuce " Wszyscy moi krewni".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji