Artykuły

Mrożek sobie, my sobie

Cykl krótkich spektakli opartych na opowiadaniach Sławomira Mrożka w krakowskiej Łaźni Nowej. Czyli festiwal możliwości odczytywania jego tekstów - pisze Łukasz Drewniak w Dzienniku Gazecie Prawnej, dodatku Kultura.

Jak najlepiej przekładać prozę na scenę? Utopijna zasada Krystiana Lupy głosi, że odpowiednikiem jednego zdania z książki w teatrze powinna być jedna scena. Inscenizatorzy z teatru Łaźnia Nowa zrozumieli jednak, że takie założenie groziłoby zwykłą ilustracyjnością, brnięciem w konwencję realistyczną, psychologię, scenki obyczajowe z filozoficznymi monologami. Dlatego przyjęli regułę równorzędności tekstu i teatru, którą można w skrócie przedstawić tak: "Mrożek sobie, a my sobie. Może się gdzieś spotkamy". Celem większości tych spektakli jest stworzenie frapującego kontekstu formalnego dla dobrze znanego opowiadania, pożenienie go z nieoczekiwaną stylistyką, przekładanie słów, myśli i emocji na ruch, muzykę, formy przestrzenne.

Szef teatru Bartosz Szydłowski i zaproszona przez niego grupa reżyserów przyjęli jeden warunek: nie skreślamy i nie dopisujemy Mrożkowi ani słowa, poza tym wolno robić wszystko. Autor "Tanga" był zawsze kimś w rodzaju ducha opiekuńczego krakowskiej Łaźni. Nie, żeby stary mistrz stale dzwonił i pytał, co słychać u aktorów, albo kłócił się z urzędnikami o dotacje dla tego teatru. Chodzi mi raczej o to, że właściwie każdy nowy etap w działalności tej sceny wiąże się z powrotami do jego tekstów.

Testament optymisty; reżyseria i choreografia: Dominika Knapik

Tekst mówiony jest do mikrofonu, bez grania, bez rozumienia. Trójka aktorów performerów śpiewa co jakiś czas piosenki "Lonso-me Cowboy" i "Bang-bang", gra na klawiszach, gitarze i perkusji, a potem porzuca instrumenty i scala się w dziwnych układach cielesnych. Są przebrani za pensjonarkę, trenerkę fitness w różowym lateksie i wąsatego kowboja. Chorobliwy dygot scenicznego świata, zamierzone dysonanse w ruchu, powtórki zaskakujących gestów i dzielone nieco bez planu słowa Mrożka stwarzają wrażenie, jakby obserwował je i próbował zrozumieć ktoś z innej rzeczywistości - trup albo szaleniec. Finał objaśnia wszystko: demaskuje optymizm narratora, który nawet z perspektywy trumny jeszcze widzi we wszystkim sens, piękno i dobro.

Upadek orlego gniazda; reżyseria: Krzysztof Jaworski

Ten reżyser wybiera pastisz. Zmienia teatr w galerię sztuki. Na ścianie komputerowo animowany obraz z panoramą górskiej miejscowości. Wchodzi aktor Tomasz Augustynowicz i po krótkim fortepianowym intro wykonuje z pasją tekst Mrożka stylizowany na powieść gotycką. Pełna patosu interpretacja wydobywa wszystkie absurdalne elementy opowiadania: sekwencje polowania starego hrabiego na bałwany idące z wiosną w góry, ku ostatnim śniegom. Nieruchomy aktor snuje swoją opowieść, a na ekranie pojawiają się zbliżenia na detale górskich grani, zaułki miasteczek, posępne mury zamku, a potem krwawe sceny z eksterminacji śniegusów. Po zejściu aktora śpiewak interpretuje jeden z romantycznych utworów Schuberta.

Ten, który spada; instalacja: Małgorzata Szydłowska

Publiczność wchodzi do pokoju pełnego starych mebli o nieco symbolicznej wymowie. Słychać głos kobiety z offu, która czyta tekst. Z sufitu pada śnieg albo puch. Trochę to potrwa, zanim zorientujemy się, że gada do nas spadający płatek, drobina. W idealnym świecie akcja powinna trwać tak długo, aż pokój zostanie całkowicie zasypany, ale Szydłowska wyprasza nas z sali po niecałej godzinie. Szkoda.

Moja pierwsza zjawa; reżyseria: Weronika Szczawińska

Szczawińska wyświetla cały tekst opowiadania na ścianie, każe dwójce aktorom (Milenie Gauer i Piotrowi Wawrowi) wypowiedzieć go kilkakrotnie. Powtórki poszczególnych zdań, wyrywanie sobie kwestii przez wykonawców tylko podkreślają nieufność reżyserki wobec Mrożka. Szczawińska mu fundamentalnie nie wierzy. Drobny epizod o wytęsknionym przez bohatera widziadle, które zjawia się akurat wtedy, kiedy musi on podnieść alarm przeciwpożarowy, nie jest w jej interpretacji opowieścią o rozczarowaniu czy działaniu ludzkiej świadomości w sytuacji zagrożenia, kiedy nie ma miejsca na strach lub analizę fenomenu. Szczawińska stawia na "demontaż narracji męskoosobowej". Narrator pisze na tablicy dziwne równania, rysuje scenerię z opowiadania, a aktorka w roli zjawy nieustannie mu przeszkadza, zagłusza go, próbuje odnaleźć swój głos w tekście. U Szczawińskiej tak zawsze - struktury z tekstu biją się z osobami ze sceny.

Rura; reżyseria: Jarosław Tochowicz

Najbardziej filozoficzne opowiadanie Mrożka w zestawie. Tochowicz podkłada pod nie muzykę, tekst melorecytuje charyzmatyczny wokalista. Para aktorów pisze po ścianie, dmucha balony, przenosi kubki z wodą. Wszystko z założenia bez żadnego związku z tytułową rurą. W tle jeszcze giba się przez cały czas spocona tancerka. Absolutna równoległość teatru i opowiadania, nie ma żadnych przeniknięć sensów, bo być nie miało.

Nocleg; reżyseria: Paweł Kamza

Kamza lubi chwyty rodem z teatru alternatywnego. Najważniejsza dla niego jest sytuacja. Skoro bohater Mrożka gdzieś jedzie, to i my musimy. W podziemiach Łaźni budują teatralny pociąg, siadamy na ławkach, interakcje z konduktorem, narratorka prosi nas o głośną lekturę opowiadania, więc czytamy je z rozdanych kajecików jedno po drugim. Wreszcie nocleg w podejrzanym hotelu, gdzie straszy. Gdzie człowiek boi się samego siebie albo tylko możliwości, że coś nie jest już jego.

Fakir, czyli optymizm; reżyseria: Bartosz Szydłowski

Pouczająca lekcja o tym, jak ze zwyczajnej etiudy może wyewoluować manifest programowy Łaźni. W tym późnym opowiadaniu Mrożka mieszkańcy dają ogłoszenie w "Wall Street Journalu", że został im komin po komunizmie, można dobudować do niego fabrykę. Zgłasza się fakir, je i pije na ich koszt, gra na fujarce, w końcu znika i zostawia dziewczynę w ciąży. Szydłowski angażuje do spektaklu grupę amatorów z Nowej Huty, sam obsadza się z roli fakira, reżysera-hochsztaplera. Akcję otwiera jego set didżejski z poetyckim monologiem o sztuce, historii, misji i teatrze z projekcjami z dziejów Nowej Huty w tle. Elegancko ubrani starsi państwo i młode dziewczyny mówią dwa, trzy zdania z Mrożka i ilustrują je metaforyczną gimnastyką. Jakby śnili o locie nad chmurami, ujarzmianiu liny--węża, skokach w młodość i dziarskość. Sceniczne działania amatorów kontrapunktuje film dokumentujący okres prób.

Z napięcia między zapisem punktu wyjścia pracy a gotowymi etiudami granymi w obecności widzów rodzi się autentyczny chór. Opowieść Mrożka staje się parabolą losów Nowej Huty po transformacji ustrojowej. Kapitalizm zderza się z poezją, nostalgia z formą. Szydłowski głośno pyta, czy aby teatr nie jest dla niego i tych ludzi takim samym złudzeniem, porażką. Część trzecia "Fakira" to melorecytowany show w wykonaniu związanego z "Krytyką Polityczną" Igora Stokfiszewskiego i czwórki przebranych w stroje sportowe aktorów. Cała grupa wykonuje na głosy tekst krytyka, pyta o społeczny sens sztuki, analizuje właśnie odegrane przedstawienie. To recenzja, interpretacja i hip-hop w tej samej chwili. Błyskotliwa jak cała akcja.

I choć daleko jeszcze do końca festiwalu opowiadań Mrożka w Łaźni (odbywają się średnio dwie premiery w miesiącu), już można się pokusić o małą próbę bilansu tej strategii. Nowohuckie realizacje przypominają zestaw dowodów w sprawie: "Nowoczesność a Mrożek: niby im nie po drodze - a jednak".

***

SŁAWOMIR MROŻEK W ŁAŹNI NOWEJ: SPEKTAKLE, AKCJE PERFORMATYWNE, INSTALACJE | Teatr Łaźnia Nowa | Kraków /

/"Upadek orlego gniazda"/

/"Testament optymisty"/

/"Moja pierwsza zjawa"/

/" Fakir, czyli optymizm"/

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji