Artykuły

Jestem odpowiedzialny

- Znam twórców, którzy mawiają, że jeśli reżyser nie połamał z wściekłości krzesła, to próby nie było. To nie jest moja metoda, ale kilka krzeseł uszkodziłem - mówi MAREK FIEDOR, reżyser, który zostawił Kraków dla Poznania.

Reżyser. Jeden z nielicznych artystów, którzy z Krakowa przeprowadzili się do Poznania. W niedzielę [10 kwietnia] oglądaliśmy w Teatrze Polskim premierę "Biesów" Dostojewskiego w jego reżyserii.

Urodził się w Gorlicach, dzieciństwo spędził w podkrakowskich Krzeszowicach. Swoją drogę do teatru określa jako stereotypową. - Moja polonistka zaraziła nas swoją pasją. Robiliśmy spektakle (także kabaretowe), jeździliśmy na wszystkie przedstawienia do Starego Teatru. Widziałem Swinarskiego, Kantora, Wajdę, Jarockiego, Grzegorzewskiego, Lupę - opowiada.

Skończył teatrologię na UJ i poszedł do pracy. Do różnych prac: był instruktorem teatralnym w domu kultury, sekretarzem literackim, pisał recenzje. Po dwóch latach zdecydował się zdawać na reżyserię. Dlaczego tak późno? - Myślę, że z jakiegoś wstydu, niepewności, poczucia, że to studia dla wybranych... Sam przed sobą się nie przyznawałem, że tego właśnie chcę.

W rozmowach o nim pojawiają się czasem legendy o życiu w krakowskiej bohemie. Ale tak naprawdę nikt nic nie wie. I wszyscy powtarzają, że trudno w to uwierzyć. - Nie mogę sobie przypomnieć żadnej anegdoty na jego temat - mówi wicedyrektor Teatru Polskiego, Joanna Nowak. - Jest młodszy ode mnie, ale zawsze darzyłam go ogromnym szacunkiem, bo odkąd pamiętam porażał swoją erudycją, był jak Biblioteka Jagiellońska w pigułce - opowiada.

A Fiedor na to: - Oj, szalałem. Kraków ma przecież swoje prawa. Ale się zmieniłem. Czas robi swoje. W poniedziałek kończę 43 lata i jestem już "reżyserem średniego pokolenia" - śmieje się. Kiedy pytam o jakieś szczegóły dotyczące szaleństw, odpowiada: - Nie pamiętam. Ale ja w ogóle nie żyję przeszłością. Kończę coś i idę dalej. Z moich spektakli zostawiam parę zdjęć, program i afisz. Nawet egzemplarze reżyserskie wyrzucam. Nie kolekcjonuję notatek. Żyję tym, co jest teraz. Jak można wyprowadzić się z Krakowa? - Ano można - przekonuje. - To niezwykłe miasto: wspaniałe i potworne. Wszystko skupia się w "trójkącie bermudzkim" - między teatrem, uniwersytetem i rynkiem. To staje się nieznośne: duszne, zaściankowe, prowincjonalne. Mieszkałem tam 17 lat i z przyjemnością uciekłem. Najpierw była Warszawa, potem Poznań. Mówi, że to nie wybory, raczej sploty okoliczności. Ale jest zadowolony. I przyznaje, że z Opolem, gdzie powstały jego bardzo interesujące przedstawienia, nie związał się emocjonalnie. - Przyjeżdżałem tam co sezon na trzy miesiące i wyjeżdżałem, a w Poznaniu mieszkam, mam dom, żonę, córkę - to zupełnie co innego. Jest perfekcjonistą. Zawsze doskonale przygotowany. - Nigdy nie byłem prymusem - przekonuje. - Ani ja, ani moi rodzice nie mieli takich ambicji. Z pasją zajmowałem się tym, co mnie naprawdę interesuje.

Jego postawa budzi szacunek, ale też niechęć. A on jest bezwzględny i bywa, że się złości. - To prawda - przyznaje. - Znam twórców, którzy mawiają, że jeśli reżyser nie połamał z wściekłości krzesła, to próby nie było. To nie jest moja metoda, ale kilka krzeseł uszkodziłem. Zwykle dotyczyło to organizacyjnych niedowładów, których nienawidzę. - Jest tytanem pracy, ale nie pracoholikiem - uważa scenograf Jan Kozikowski.

- W czasie próby daje z siebie wszystko i wymaga wszystkiego, ale o 14 i 18 mówi: "koniec". Po generalnej aktorzy słyszą tylko: "dziękuję, spotykamy się jutro" - opowiada Piotr Kaźmierczak. aktor Teatru Polskiego, asystent Fiedora przy "Procesie" i "Biesach". - Przy nim nie ma za dużo roboty: wszystko jest zaplanowane, zorganizowane, krok po kroku realizowane - dodaje.

- Tego wymaga higiena psychiczna. Mnie interesuje profesjonalizm, a nie emocjonalne związki, siedzenie po nocach i zbiorowe grzebanie się w bebechach - ucina Fiedor. Kozikowski wspomina dwa zdarzenia. - Pierwsza praca z nim była dla mnie wielkim zaszczytem, ale obawiałem się, że zawdzięczam ją protekcji jego żony (aktorki Ziny Kerste), z którą studiowałem. Zapytałem o to, a ona: "Zwariowałeś? On w artystycznych sprawach nie słucha absolutnie nikogo!". Kiedy po jakimś czasie okazało się, że Kozikowski skończył wydział aktorski, a scenografią zajmuje się z pasji, Fiedor miał się skrzywić. - Nie masz dyplomu ASP? Co za brak profesjonalizmu! Z kim ja pracuję? - żartował.

Kaźmierczak: - Można mieć czasem poczucie, że on zostawia aktora, że się nim nie zajmuje. Ale to nie to. Myślę, że on nam ufa. Że czeka na to, co sami zaproponujemy i bierze to pod uwagę.

Znana jest jego fascynacja piłką nożną. - Bardzo się zaniedbałem jako kibic. Ostatnio tylko dwa razy byłem na Lechu - wyznaje ze skruchą. W czasach krakowskich wiernie kibicował Wiśle. Od jakiegoś czasu współpracuje z kompozytorem Tomaszem Hynkiem, warszawiakiem i "legionistą". - Nie wiem, jak my się dogadujemy - żartuje.

Kilka lat temu odkrył urok spływów. - Świat z poziomu kajaka na rzece wygląda zupełnie inaczej niż z brzegu. To nie jest popularny sposób spędzania wolnego czasu, więc ludzi jest mało i naprawdę odpoczywam - pozwala sobie na dwa zdania o prywatności. Jego towarzysze żartują, że wyprawa z nim jest zawsze... doskonale zaplanowana: mapy, przewodniki, precyzyjnie rozrysowana trasa. A on na to: - Jestem po prostu odpowiedzialny. Tak mnie wychowano.

Na zdjęciu: Marek Fiedor.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji