Dramat przypomniany
Stanisław Hebanowski, kierownik artystyczny Teatru Wybrzeża który stworzył ostatnio nader interesujący spektakl realizując "Sen" - sztukę Felicji Kruszewskiej, nie graną od czasu głośnej jej prapremiery (w r. 1927) - zasłużył sobie jeszcze na dodatkową wdzięczność za znakomicie opracowany program do tego widowiska, zawierający pełny tekst sztuki! M. in. zamieścił tam artykuł Wiliama Horzycy, opublikowany w "Drodze" po ówczesnym spektaklu. Horzyca niezbyt wysoko ocenia utwór młodej autorki; zarzuca jej wtórność i wyprowadza jej rodowód z jednej strony - od ekspresjonistów i Strindberga, z drugiej - z wielkiej poezji i dramaturgii polskiej. Chwaląc Kruszewską za jej wysiłek, aby "połączyć realistyczną wizję ekspresjonizmu z pierwiastkami rodzimymi, choćby rodzimość reprezentowała tylko nuta polityczna" (podkr. moje, L.J.), stwierdza jednak w konkluzji, że utwór choć "w swoich granicach" godny uwagi, na pewno "nie zastąpi niepodległej Polsce ani Dziadów ani Wesela".
To ostatnie sformułowanie jest oczywiście niepodważalne: jakakolwiek próba windowania dziełka Kruszewskiej, choćby w pobliże arcydzieł naszego dramatu, świadczyłaby o zatraceniu wszelkich mierników wartości, byłaby po prostu nonsensem. "Sen" to twór skromny, daleki od dojrzałości, chwilami trąci nawet infantylizmem; drażniący nie tylko owymi wspomnianymi przez Horzycę, zapożyczeniami stylistycznymi, stosowaniem raz po raz elementów ornamentyki symbolicznej już zużytej, wyświechtanej i stereotypowej - ale i pewną dozą typowo kobiecej czułostkowości, tendencją do roztkliwiania się nad słabością i bezbronnym wdziękiem bohaterki, owej "Dziewczynki, której się śni", stanowiącej niewątpliwie projekcję samej autorki.
Jednakże wszystkie te mankamenty nie powinny przesłaniać autentycznych wartości "Snu", wartości wcale niepoślednich, których Horzyca nie doceniał. I mylił się chyba również, uznając, że o związkach tej sztuki z wielką dramaturgią rodzimą decyduje tylko "nuta polityczna" (którą zresztą przypisuje po części również wpływom ekspresjonizmu).
Trudno oczywiście nie dostrzec w "Śnie" odblasku określonej rzeczywistości historycznej i politycznej. Cała akcja tego utworu utrzymanego w poetyce "onirycznej'', przebiega w wymiarze sennej fantasmagorii, w której przewijają się i plączą ze sobą rozliczne wątki, ale której głównym motywem jest zagrożenie miasta "i całej Polski" przez najazd "Czarnych Wojsk". Ocalić przed nimi może jedynie "Książę", upostaciowany w posągu zastygłego na swym rumaku księcia Józefa, "Dziewczynka, której się śni" otrzymuje tajne "zlecenie": ma do niego dotrzeć i skłonić go do walki. Dramatyczność utworu wyraża się w nieustannych przeszkodach jakie bohaterka napotyka na swojej drodze. Jeśli zważyć, że sztuka pisana jest w r. 1924, na dwa lata przez przewrotem majowym, kiedy dotychczasowy Naczelnik państwa, w odczuciu ogółu traktowany jako przywódca narodu, odseparowany od władzy, trzyma się na uboczu, w samotni Sulejówka; i kiedy w całym kraju, pod wpływem narastającej aktywizacji sił prawicy i elementów wstecznictwa, rodzą się nastroje niepewności i pesymizmu - alegoria staje się aż nadto przejrzysta i - trzeba przyznać - nader naiwna.
Oczywiście, w ówczesnym momencie historycznym, Horzyca podobnie jak inni współcześni mu odbiorcy, rozszyfrowywali fantastykę tego litworu jako aktualną aluzję polityczną. Ale dziś, kiedy dla przeważającej większości widzów ówczesne wypadki przedstawiają się raczej mętnie - "Sen" traci wszelką nośność polityczną. Jego sens ideowy nie zawiera się przecież w żadnym określonym programie, a Czarne Wojska nie reprezentują żadnej partii czy ugrupowania społecznego - z prawa, czy z lewa. Ci najeźdźcy stanowią śmiertelne niebezpieczeństwo, nie ze względu na hasła, które głoszą, ale ponieważ sami w te hasła nie wierzą. Nie chodzi o ich ideologię, lecz o ich cynizm, obłudę i brutalność - właściwości, które rozprzestrzeniają się z niesłychaną łatwością. To właśnie jasno uwidacznia Kruszewska, przenikliwie obrazując reakcję zniewolonych mieszkańców, wobec potoków frazeologii, którymi wita ich wódz agresorów. Najtragiczniejsze zawęźlenie tej koszmarnej akcji stanowi scena, w której obywatele opanowanego miasta z euforią i entuzjazmem witają zdobywców, w swym zaślepieniu przyjmując za dobrą monetę najbardziej zdarte liczmany obietnic z ust nowego "trybuna ludu". I trzeba stwierdzić, że ta scena wyzbyta jest już wszelkich atrybutów naiwnej i taniej symboliki; przeciwnie, zaskakuje swą wnikliwością i gorzką wiedzą o psychice zbiorowości.
Trudno więc mówić tutaj o "nucie politycznej"; to raczej głos moralisty, podejmującego we własnym, skromnym zakresie, odwieczną walkę "o duszę narodu"; demaskując znów - który to raz już w dziejach naszej kultury? - owe, znane nam dobrze, "grzechy śmiertelne Lechitów": lekkomyślność, snobizm, beztroskę i lenistwo myślowe, prywatę, koniunkturalizm... I z tego punktu widzenia można mówić o istotnych związkach sztuki Kruszewskiej z nurtem wielkiej poezji i dramaturgii polskiej. ,,I śniłem życie mojego narodu" - któryż z prominentów naszego romantyzmu i Młodej Polski - aż do autora "Róży" włącznie - nie mógłby wziąć tego stwierdzenia na swój rachunek? I każdy z nich tworzy swój odrębny sen poetycki, w którym rozgrywa wstrząsającą rozprawę z narodem.
Debiutująca autorka dorzuca doń swój własny ubożuchny, nieporadny głos: Oczywiście, "nie dorosła do wielkich skal", ale na pewno nie pisze "pour passer le temps" tylko; pisze z żarem, z pasją, z autentycznym zaangażowaniem i głębokim poczuciem odpowiedzialności, ujawniając przy tym nie tylko szczerość i czystość moralną, ale i trafne rozeznanie, chwilami nawet - zaskakującą odkrywczość myślową.
Wszystko to jednak są walory treści - interesujących, ale nie stanowiących jeszcze o czysto teatralnej nośności tekstu, którą we "Śnie" łatwo zauważyć. Bezładne przenikające się sekwencje tego sennego widziadła mają w sobie ową irracjonalność, ów szczególny zestrój fantastyki i realizmu, rozpływającej się mglistości i dosadnie zarysowanego konkretu, które są tak znamienne - zarówno dla "techniki" marzeń sennych jak dla techniki dramatu poetyckiego. W ogóle Kruszewska zdradza niewątpliwy "sensus theatralis": objawia się on zwłaszcza w drugiej części utworu, by wymienić choćby scenę rozegraną z ,.Panami od stolika", reprezentującymi świat biurokracji. W znakomicie skonstruowanym dialogu Dziewczynki z owymi przedstawicielami bezdusznej i absurdalnej papierkowości, uchwycona została sama istota obłędnego mechanizmu, który tak skutecznie potrafi sparaliżować wszelkie działanie indywidualne. Tutaj osiągnięty został pewien skrót syntetyczny o charakterze czysto teatralnym, bo poprzez samą konstrukcję słowa scenicznego, poprzez charakter krzyżujących się replik, absurdalne powtórzenia, automatyczne naginanie żywego języka do pewnej, ustalonej, spetryfikowanej normy biurokratycznego "zapisu".
Ta potencjalna teatralność tekstu Kruszewskiej zafascynowała niewątpliwie przed laty Edmunda Wiercińskiego, twórcy owego spektaklu prapremierowego, który już przeszedł do legendy. Sądząc ze wspomnień - niestety dość ogólnikowych - ówczesnych uczestników i odbiorców tego przedstawienia oraz z dochowanych nielicznych zdjęć - należy wnosić, że uderzało ono przede wszystkim swą nowatorską wówczas, deformacją ekspresjonistyczną wyrażającą się zarówno w scenografii, w kubistycznym ujęciu przestrzeni scenicznej i kostiumów, jak w kształtowaniu gestu i ruchu, i rytmice wypowiedzi aktorskiej. (Szczególnie pamiętna stała się pod tym względem kreacja samego Wiercińskiego, niezwykle sugestywnego w roli Pajaca, dręczącego bohaterkę swym nieustannym pytaniem: "Czy pani lubi zielone pomarańcze?").
Spektakl obecny idzie w zgoła innym kierunku. Już poprzez samą scenografię, której twórcą jest Marian Kołodziej. Dynamiczność formy, bogactwo kolorystyczne, barokowa rozrzutność, jaką olśniewa ukształtowana przez niego wizja sceniczna, nie ma oczywiście nic wspólnego z surową, geometryzującą i dość oschłą manierą kubistyczną: jest wręcz jej przeciwieństwem. Obrazy sceniczne tej sennej fantasmagorii mają piękno liryczne i groźne zarazem, przepływają przez siebie w rytmie zwolnionego ralenfauda lub gwałtownego staccatto w zależności od nastroju poszczególnych sekwencji. Kadencję wyznacza batuta reżyserska Hebanowskiego, który bezbłędnie chyba wyczuwa wewnętrzną "melodię" tego sennego marzenia.
Dotyczy to zwłaszcza drugiej części spektaklu. W partiach początkowych przydałoby się może skomasować trochę tekst, który wydaje się tu raczej rozwlekły, zawiera wiele nużących powtórzeń. Myślę też, że dobrze byłoby ograniczyć nieco funkcję Pajaca; nie ze względu na wykonanie aktorskie, tylko po prostu dla uratowania efektu jego nieustannych ingerencji; jest ich za wiele i tracą przez to swą siłę atrakcyjną.
Byłoby to chyba zresztą zgodne z założeniami obecnej inscenizacji, w której - w przeciwieństwie do spektaklu Wiercińskiego - nieważny przecież staje się taki czy inny "modus" estetyczny. Nie chodzi wszakże teraz o przełamanie starej konwencji nieznośnego naturalizmu, co było przede wszystkim celem tamtej realizacji; dziś byłoby to wywalaniem drzwi dawno otwartych. Toteż Hebanowskiemu zależy nade wszystko na sprawach treści, na wydobyciu nurtu problematyki moralnej i narodowej. I to założenie mocno i wyraziście konkretyzuje się w dalszych obrazach, które nabierają głębokiej i przejmującej wymowy. Jak niezwykle pięknie rozegrane "spotkanie Dziewczynki z Młodym Oficerem" - spotkanie z Umarłym, żołnierzem poległym w walce o sprawę, która zdaje się zaprzepaszczona. I scena z Matką, pełna prostoty, a sugestywnie narzucająca poczucie jakiegoś nieprzekraczalnego oddalenia, wewnętrznego rozdarcia. Doskonale oddany został gorzki i zjadliwy sens przemówienia Wodza Czarnych Wojsk i reakcja przyjmującego go z euforią tłumu.
Najtrudniejsze zadanie przypadli oczywiście Wandzie Neumann, wykonawczyni roli głównej - roli, która jest właściwie wielką monodią. Artystka stworzyła postać wzruszającą w swej niekłamanej żarliwości. Może chciałoby się w pewnych momentach nieco bardziej kontrastowych barw uczuciowych, przełamania od czasu do czasu tonacji lirycznej i patetycznej jakimś ostrzejszym, zgrzytliwszym nawet, podźwiękiem sarkazmu czy ironii.