Artykuły

PRZED LUSTREM TEATRU

Brawa na stojąco dostał Gustaw Holoubek, który w sobotni wieczór obchodził na deskach Ateneum jubileusz 50 lat kariery aktorskiej. Wystarczyło, że wyszedł na scenę

Nie można jedną rolą, nawet największą, podsumować 50 lat w teatrze. Portret aktorski Gustawa Holoubka byłby niesprawiedliwie ubogi, gdybyśmy go pamiętali tylko jako Aktora z "Garderobianego", którego zagrał na swój jubileusz. Ale zbyt wiele jest w tej roli autotematyzmu, zbyt wiele skojarzeń z tym, czym na co dzień żyje teatr, abyśmy nie traktowali tego wieczoru jako komentarza do jednej z największych karier aktorskich w Polsce.

"Garderobiany" Ronalda Harwooda to przewrotne i zupełnie niejubileuszowe podsumowanie kariery Gustawa Holoubka. Jest to bowiem tragikomedia o aktorach. Zbiorowym bohaterem tej sztuki jest trzeciorzędny angielski zespół teatralny, który podczas ostatniej wojny gra na objeździe sztuki Szekspira. Heroizm aktorów, którzy występują mimo alarmów lotniczych, idzie w parze z ich rozkosznie nieudolnym poziomem profesjonalnym. Najzdolniejsi poszli do wojska, zostały całkowite beztalencia.

Na czele tej śmiesznej trupy stoi Sir - stary aktor, który dobija końca kariery. Obserwujemy, jak przed lustrem przygotowuje się z pomocą garderobianego do roli Króla Leara. W tej postaci zawiera się cała wielkość i nędza teatru. Tyran i zapatrzony w siebie choleryk, który nienawidzi publiczności i innych aktorów, starzec, który nieustannie zapomina imion i nie może sobie przypomnieć nawet tytułu sztuki, w której dzisiaj gra, nieoczekiwanie potrafi zmienić się w wielkiego artystę. Gdy deklamuje tekst Króla Leara, unosząc na rękach nie istniejącą Kordelię, wybaczamy mu wszystkie jego grzechy i śmiesznostki. Sztuka czyni go wielkim.

Grający tę rolę Gustaw Holoubek przypomniał sobie, że jest nie tylko wybitnym intelektualistą, ale także wybitnym aktorem. Tym razem nie pokazuje swojego stosunku do granej postaci, nie trzyma chłodnego dystansu, nie patrzy na nas porozumiewawczo. Płacze, kiedy Sir płacze, śmieje się, gdy ten się śmieje, puszy się razem ze swoim bohaterem i razem z nim cierpi. Nie boi się śmieszności, gdy staje przed publicznością z twarzą usmarowaną szminką, z przylepioną brodą, w peruce i kostiumie, który nawet 50 lat temu uchodziłby za archaiczny. Pod tą maską potrafi pokazać dramat starego, nieszczęśliwego człowieka, którego jedynym marzeniem jest, aby mówiono o nim po śmierci dobrze, bo aktor żyje tylko w cudzych wspomnieniach.

Obok Holoubka także inni aktorzy z Ateneum przypomnieli sobie, jaki ciekawy i piękny może być teatr. Pełną sprzeczności postać tytułowego Garderobianego stworzył Marian Kociniak. Ten król kulis, zawodowy sługa, po scenie przemyka na palcach, jakby nie chciał zostać zauważony. Kociniak do perfekcji opanował śmiech przez łzy. Jego ostatnia scena, gdy po śmierci aktora dopisuje się do dedykacji, w której Sir go pominął, należy do majstersztyków tragikomedii.

Parę głównych bohaterów wspiera zróżnicowany drugi plan: Maria Pakulnis w roli żony aktora, cierpliwej i na swój sposób szczęśliwej Lady, Dominika Ostałowska jako naiwnie dziecięca debiutantka Irene oraz Tomasz Dedek i Jan Żardecki w epizodycznych rolach aktorów z trupy Sira.

Ale największą zaletą tego spektaklu jest jego ludzki wymiar. Nie mamy tu do czynienia ani z błaznami, ani z bogami, nie każą nam roztrząsać zasad rządzących wszechświatem ani też nie schlebiają tanim gustom. Teatr Ateneum, który oparty był ostatnio na kabaretach i śpiewograch, premierą "Garderobianego" przywraca sobie godność. To najlepsze, co na jubileusz mógł sobie dać w prezencie Gustaw Holoubek.

Data publikacji artykułu nieznana.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji