Artykuły

Pamflet na Anię Shirley

Świat sceniczny zbudowany jest z dwóch przenikających się płaszczyzn - historii książkowej Ani Shirley i Ani żyjącej we współczesnej Polsce - o spektaklu "A, nie z Zielonego Wzgórza" w reż. Katarzyny Raduszyńskiej w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu pisze Joanna Witkowska z Nowej Siły Krytycznej.

"A, nie z Zielonego Wzgórza" to kolejna premiera wałbrzyskiego Teatru Dramatycznego, zrealizowana w cyklu "Żeńsko-Męskie" tuż po "Sorry, Winnetou". Oba spektakle polemizują z utrwalonymi w literaturze rolami społecznymi przypisywanymi kobietom i mężczyznom. W zamyśle przedstawienia te mają być wystawiane jednego dnia. Spektakle wchodzą w skład projektu "Znamy Znamy do kwadratu", który jest kontynuacją programu z poprzedniego sezonu. Gdybyśmy nie znali idei przyświecającej od kilku sezonów dyrektorowi artystycznemu Teatru im. Szaniawskiego Sebastianowi Majewskiemu, moglibyśmy pomyśleć, że inscenizacje lektur, w których zazwyczaj podstarzali aktorzy nieudolnie próbują grać młodych bohaterów, to typowa próba reperowania budżetu przez prowincjonalny teatr. Wałbrzych to jednak fenomen na skalę Polski, a przyjeżdżający tu twórcy zdają sobie sprawę, w jakim mieście pracują i przygotowują spektakle odwołujące się do otaczającej ich rzeczywistości.

Katarzyna Raduszyńska wraz z Małgorzatą Głuchowską stworzyły utwór sceniczny na podstawie lektury Lucy Maud Montgomery. Zbudowany jest na zasadzie dwóch przenikających się płaszczyzn - historii książkowej Ani Shirley i Ani (skądinąd najpopularniejsze polskie imię) żyjącej we współczesnej Polsce. Ta druga (Agnieszka Kwietniewska) to już nie dziewczynka, ale młoda kobieta. Ubrana jest "po domowemu", czyli w dres, nie ma makijażu, co odziera ją z owej mitycznej kobiecości. Rozpoczyna spektakl prezentacją swojego pokoju z dzieciństwa: "to jest mój dywan, a to jest moja wersalka, w oknie zawsze musiały wisieć firany, nienawidziłam ich". Scenografia (niezmienna przez całe przedstawienie) jest na tyle sugestywna, że bez problemu utożsamiamy bohaterkę z jedną z wielu dziewczyn, które wychowały się w Polsce czasu PRL. Ania Shirley (Rozalia Mierzicka) to emblematyczna postać dziewczynki znanej nam ze szkolnej lektury. Ma burzę rudych loków, kolorową sukienkę i turkusowe buciki. Jest wiecznie uśmiechnięta, zawsze posłuszna, gotowa do spełnienia zadań córki, żony i matki. Nijaka i bez charakteru. Zupełnie inaczej prezentuje się polska Ania. Dla małomiasteczkowej ciotki, jej córki i znajomych jest solą w oku. Wyprowadziła się z rodzinnego domu, za rzadko przyjeżdża w odwiedziny, nie poświęca się opiece nad chorą matką, a teraz ostatni raz tu wróciła, by sprzedać mieszkanie, w którym się wychowała. Autorki adaptacji "rozdzieliły" książkową posłuszną Anię od Ani nieposłusznej i te dwa oblicza przypisały różnym postaciom: Ani Shirley i polskiej Ani. Nie jest to najlepszym rozwiązaniem, formuła spektaklu sugeruje jakoby bohaterka Montgomery była postacią gorszą, drugiego gatunku, bo bywa grzeczna.

Na scenie cały czas rozgrywa się akcja, w której udział bierze rodzina i znajome współczesnej Ani, ona rzadko się odzywa, przygląda się z boku, gdyż nie jest częścią tego świata. Natomiast Ania Shirley obserwuje wszystko z różowego podestu umieszczonego powyżej. Obie są wycięte z pokazanej na scenie rzeczywistości. Jedna jest zbyt grzeczna, a druga zbyt buntownicza. To rozdzielenie nie wychodzi na dobre żadnej z nich. Schizofreniczna Ania upija się ze swoją przyjaciółką Dianą, lecz gdy jej rodzice nie pozwalają im się spotykać, to na ostatnie spotkanie udaje się już grzeczna Ania Shirley. Wymowna jest też rozmowa ciotki z Anią, której rozkazuje iść do swojego pokoju, mimo że obie się w nim znajdują, co młoda kobieta śmie zauważyć. Dla ciotki ta uwaga świadczy o nieposłuszeństwie i oczekuje przeprosin, a inne kobiety jej wtórują. Bohaterka nie ma zamiaru kajać się bez powodu. "Przepraszam, czy ktoś mnie w końcu przeprosi?!" - ostatecznie odzywa się ciotka i wówczas Ania Shirley śpiewa przepraszającą piosenkę.

We wszystkich postaciach, oprócz polskiej Ani, nadal pobrzmiewają echa grzecznej panny Shirley z XIX wieku. Jedna z bohaterek, Ania Papużka (Małgorzata Białek), podaje nawet receptę na wychowanie dobrej (czyli kontynuującej pokoleniowy wzorzec potulnej kobiety) córki Nie można się dziwić bohaterce Lucy Maud Montgomery i jej decyzji o rezygnacji z kontynuowania studiów i powrotu do Maryli, z powodu śmierci Mateusza. Natomiast uznanie decyzji podejmowanych przez polską Anię za buntownicze, żyjąc w XXI wieku, śmieszy. Polemika z rolami społecznymi przypisywanymi kobietom w literaturze, w sposób, w jaki zrobiły to autorki spektaklu, to wyważanie otwartych drzwi. Sięgnięcie po "Anię z Zielonego Wzgórza" niesie w sobie potencjał, lecz niestety nie został on do końca wykorzystany. Momentami odnosi się wrażenie, że reżyserce brakowało pomysłów. Przykładem jest nadmierna liczba piosenek, które pojawiają się zdecydowanie zbyt często. Jednak największym minusem spektaklu jest rozdzielenie cech charakteru Ani i przypisanie ich oddzielnym bohaterkom z naciskiem na fakt, że książkowa Ania była uosobieniem posłusznej dziewczynki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji