Artykuły

Pan K. nie dotarł do zamku

" Zamek" w reż. Wojciecha Kobrzyńskiego w Białostockim Teatrze Lalek. Recenzja Moniki Żmijewskiej w Gazecie Wyborczej - Białystok.

Fantasmagoryczną, pełną prostoty przypowieść o pustce, czekaniu i samotności od kilku dni snują białostoccy lalkarze. Ta historia urzeka formą. Z przesłaniem jest ciut gorzej.

Wojciech Kobrzyński, szef Białostockiego Teatru Lalek, na zakończenie urzędowania (w sierpniu odchodzi z teatru) zmierzył się z "Zamkiem" Kafki. Ze starcia ostatecznie wyszedł z tarczą, może tylko trochę pokiereszowany. Alegoryczna historia Józefa K. (który przybywa pewnego dnia do tajemniczej wsi, tam czeka na wezwanie do równie tajemniczego Zamku, tymczasem Zamek czekającym wcale się nie przejmuje) jest historią i wdzięczną do pokazania na scenie, i arcytrudną; tyle w niej symboli. Jak bowiem pokazać tajemniczy Zamek? Tak naprawdę nie wiadomo, czym (bądź kim) ów Zamek jest. Niedostępna budowla? Czarodziejska twierdza zbudowana z urojeń? Bóstwo niedosiężne? Urząd, schowany za fasadą biurokratycznych przepisów? A może po prostu cel: własne miejsce w świecie, do którego Józef K., a wraz z nim rzesze innych panów K., dotrzeć próbują, a przez całe życie dotrzeć nie zdołają? Zamek jest wszystkim tym po trosze.

Biel wrasta w skórę

Na scenie BTL-u na horyzoncie nie majaczą żadne zarysy twierdzy. Zamek - czymkolwiek jest - gdzieś tu jednak jest, wyraźny i namacalny, jakby wyłaniał się z ciemności tuż obok. Reżyser pokazuje go na rozmaite sposoby: przez pryzmat opowieści poddanych Zamku - mieszkańców wsi, równie dziwacznych, jak ona sama; przez wyobrażenia K., w którego umyśle Zamek wyrasta na dziwny fantom; wreszcie za pomocą znakomitej, ascetycznej scenografii Wiesława Jurkowskiego.

Na scenie oto króluje ogromna, biała płachta. Jest jak żywa istota. W zależności od emocji głównego bohatera: groźnie się miota, delikatnie faluje, osacza i omamia, ale może być też chwilowym schronieniem - wystarczy się w nią zawinąć i rozpłynąć jak we mgle. Gdy biel się uspokaja - przykrywa wszystko: zarówno sprzęty, jak i ludzi - poddanych Zamku. Wszyscy oni, odziani w białe stroje, biel mają nawet na twarzach - w formie niesymetrycznych półmasek, przykrywających oko i nos czy też brodę i policzek. Daje to znakomity, przejmujący efekt: mieszkańcy wsi wyglądają, jakby biel - piętno Zamku? - wrastała im w skórę.

Na ich tle Józef K. (interesujący w wielu scenach Artur Dwulit) wygląda jak człowiek z innego świata - jedyny w spektaklu czarny (bo ubrany w ciemny strój) punkt. Poza wszechogarniającą bielą i odrobiną czerni nie ma tu innych kolorów, co - przyznajmy, że nieco łopatologicznie - podkreśla obcość K.

Nekrolog dla K.

Choć w połowie spektaklu wytraca on tempo i napięcie, to ciągle gęsto tu od znaczeń i symboli. Mamy tu metaforę drogi - Józef K. kombinuje, jak może, byle tylko dotrzeć do Zamku. Próbuje wszystkiego, nawet manipulacji, wedle własnej zasady: "walcząc, trzeba wykorzystać każdą chwilę" (co też i czyni; nie marnując czasu po próżnicy uwodzi kochankę człowieka z Zamku).

Mamy tu rzecz o obsesji na punkcie Nieznanego. Metaforę kondycji człowieka uwięzionego w biurokratycznym labiryncie, w którym ważniejsze od ludzi są przepisy i hierarchie. Mamy przypowieść o samotności, błądzeniu, złudzie.

Kiedy w finałowej, pięknej scenie udręczony czekaniem K. umiera - niedopuszczający go wcześniej do swej wspólnoty poddani Zamku wygłaszają standardowe, jakby wprost z nekrologów, suche formułki: "Mój drogi, do zobaczenia na innym świecie", "Z wielkim szacunkiem będziemy go wspominać", "Szczerze ubolewamy...".

Za chwilę jednak nikt o K. nie będzie już pamiętał. Tak jak i my - po odbębnieniu zdawkowych pożegnań - zapominamy o odchodzących.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji