Teatr Wybrzeże w Warszawie (fragm.)
"Sen" Felicji Kruszewskiej to sztuka znana tylko historykom teatru. Nawet nie literatury. Kruszewska (1897-1943), niezbyt świetna poetka, napisała w 1925 r. dramat, który pozostałby w szufladzie jej biurka, gdyby nie Edmund Wierciński, który wystawił go w wileńskiej "Reducie". O tym przedstawieniu Osterwa miał powiedzieć krótko: "Cyrk". A później zbuntowany przeciw Osterwie Wierciński wychodzi z zespołu wraz z grupą młodych aktorów i tworzy "Scenę Nową". W Poznaniu raz jeszcze wystawia ten utwór i odbywa z nim tournee po kraju. Wierciński znalazł w sztuce Kruszewskiej scenariusz do inscenizacji dalekiej od stylu "Reduty", od uprawianej tam metody Stanisławskiego. Oba jego przedstawienia przez długie lata były ostro dyskutowane.
"Sen"... ma wspólnego ojca - pisał po prapremierze Wiłam Horzyca - z "Tumorem Mózgowiczem" St. I. Witkiewicza, a jest nim nikt inny tylko Strindberg. Można by "Sen" wywodzić także od ekspresjonistów, i to pośrednictwo nie jest wykluczone..."
Pod tą opinią można się i dzisiaj podpisać, wypadałoby tylko zadać pytanie, czy warto było tę sztukę przypominać. Otóż przy wszystkich walorach formalnych i przy całym prekursorstwie Kruszewskiej, niektóre z jej chwytów weszły w krwiobieg polskiej dramaturgii o dziesięciolecia później. "Sen" jest dosyć wątły myślowo. Kruszewska, choć celowała wysoko ("Wesele"!) nie sprostała zadaniu. W symbolice tej sztuki sporo jest naiwności i uproszczeń. Walka Dziewczynki, której się śni, z zalewem czarnych wojsk ma wiele cech infantylnych (czarne wojska to symbol zbiurokratyzowania współczesnej cywilizacji, a także chyba narastającego faszyzmu) - a mimo to jednak dobrze się stało, że Teatr Wybrzeże sięgnął po Kruszewską. My, Polacy, mamy na ogół zbyt nonszalancki stosunek do własnego dorobku kulturalnego, ogromnie łatwo odrzucamy wszystko, co nie wydaje się mieć najwyższej rangi. Inaczej niż na przykład Francuzi czy Anglicy pielęgnujący z pietyzmem nawet rzeczy drugo- i trzeciorzędne, co jest dowodem rozumnej świadomości, iż kulturę tworzą nie tylko arcydzieła.
"Sen" to ani "Wesele", ani "Dziady", jest jednak w tej sztuce materiał na frapujący spektakl, czego dowodem to, co zrobił STANISŁAW HEBANOWSKI. Wespół z MARIANEM KOŁODZIEJEM (znowu przepiękna scenografia!). Stworzył znakomite widowisko, barwne i inteligentne. Dopiero po wyjściu z teatru ogarniają widza wątpliwości czy to, co jest teatrem, nie jest aby bardziej interesujące od tego, co stanowiło dla teatru pretekst. Ale jak się rzekło - ma się taką literaturę, jaką się ma. Francuzi napisaliby już o Kruszewskiej, gdyby pisała po francusku, kilka dysertacji, u nas nawet w Wielkiej Encyklopedii Powszechnej nie ma takiego hasła.
Teatr Wybrzeże tymi dwoma, tak różnymi, spektaklami, potwierdził swoją wysoką rangę. Nie tylko ich wykonaniem, ale też i decyzjami repertuarowymi.