Artykuły

Śpiewać nie każdy może

"Naprawdę nie dzieje się nic... czyli piosenki z Opola" w rez. Tomasza Koniny w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu. Pisze Aleksandra Konopko w Gazecie Wyborczej - Opole.

Najnowszą premierę opolskiego teatru zapowiadano jako wielkie widowisko muzyczne. Niestety, to, co miało być w nim najważniejsze, czyli piosenka, zupełnie się zagubiło.

Długo czekaliśmy na kolejną premierę Teatru im. Kochanowskiego. Dyrektor Tomasz Konina zaplanował muzyczny spektakl pt. "Naprawdę nie dzieje się nic... czyli piosenki z Opola" z własnym scenariuszem, scenografią i we własnej reżyserii.

Zrealizowane przez teatr promocyjne filmiki z powstawania spektaklu pokazywały nieocenione zaangażowanie zespołu, kolejne etapy budowania monumentalnej scenografii i jak mantrę powtarzane przez realizatorów hasło "sukces". Praca i oddanie aktorów były z pewnością ogromne i warte podziwu. Tym bardziej żal, że rzeczywistość brutalnie rozminęła się z zapowiedziami. Pamiętając pierwszy opolski, naprawdę dobry (!), muzyczny spektakl Koniny ("Brel"), do którego nagrań chętnie wracam do dziś, wybrałam się na premierę właściwie spokojna. Liczyłam na to, że będzie można napisać, że teatr zaprasza na lekki, rozrywkowy spektakl, którego po prostu miło posłuchać. Niestety, właśnie wysłuchanie tego przedstawienia wydaje się być najbardziej dotkliwe.

Efekt rozczarowuje, bo choć aktorzy wykonujący poszczególne piosenki bardzo się starają, nie wszyscy mają dobry głos i nie wszyscy potrafią śpiewać. Nic w tym dziwnego, w końcu nie jest to teatr muzyczny i brak predyspozycji wokalnych nie wyklucza bycia nawet znakomitym aktorem.

Trudno jednak zrozumieć decyzję reżysera, który do przedstawienia zaangażował niemal cały zespół (brakuje chyba tylko Mirosława Bednarka, który w "Brelu" zaśpiewał świetnie), obnażając tym samym artystyczne słabości części ekipy. Wszystkie niedociągnięcia widać jak na dłoni, ponieważ bazą spektaklu stały się piosenki, które przez ponad czterdzieści lat były topowymi kawałkami polskiej sceny muzycznej, które gościły na scenie opolskiego amfiteatru podczas Festiwalu Polskiej Piosenki, wyznaczającego dawniej istotne kierunki rozwoju polskiej muzyki. W przedstawieniu można usłyszeć ich prawie pięćdziesiąt! W tym cały zestaw utworów Agnieszki Osieckiej, a także Marka Grechuty, Wojciecha Młynarskiego, Jonasza Kofty, Jeremiego Przybory, Grzegorza Ciechowskiego czy Kazika. Zaśpiewano także "Cała sala śpiewa z nami" i nie zapomniano o akcencie patriotycznym ("Żeby Polska była Polską", słowa: Jan Pietrzak, muzyka: Włodzimierz Korcz), który odśpiewała (dobre wykonanie) ubrana w suknię ślubną Kornelia Angowska.

Kolejność pojawiania się w przedstawieniu piosenek bywa niekiedy równie zaskakująca jak ich wykonanie, ale ważniejsze jest to, że aktorzy z jednej strony musieli opracować tzw. samograje, a z drugiej przyszło się im zmierzyć z legendarnymi wykonaniami. Obronili się właściwie tylko ci, którzy pokusili się na próbę własnej interpretacji.

***

Reżyser swoją muzyczną opowieść przeniósł na opolski Dworzec Główny. Zbudował na scenie monumentalną scenografię odwzorowującą halę dworca PKP niemal w najmniejszych szczegółach, uznając, że dworzec kolejowy jest przestrzenią uniwersalną i metaforyczną, w której zderzają się najróżniejsze codzienne historie zwykłych, przypadkowych podróżnych. Pomysł jest może i atrakcyjny (wizualnie), ale nie do końca oryginalny - wystarczy przypomnieć koncert dedykowany pamięci Jonasza Kofty "Na wszystkich dworcach świata".

Szkoda, że Konina postawił tym razem na rozmach inscenizacyjny, w którym zagubiło się to, co najważniejsze - piosenka. A przecież realizując "Brela", udowodnił, że kiedy na warsztat bierze się dobrą piosenkę, należy pozwolić jej wybrzmieć, czemu sprzyjają skromne i proste środki.

Pokusa zrobienia monumentalnego widowiska zemściła się na wielu polach - dialogi pojawiające się między utworami zaskakiwały banałem, choreografia (Rafał Wróblewski) była nieznośnie ilustracyjna, a długość przedstawienia (ponad trzy godziny!) obnażyła brak umiejętności selekcji i konstrukcji wartkiego scenariusza, tak potrzebnego w spektaklu muzycznym.

Po tym wszystkim wydaje się, że tytuł "Naprawdę nie dzieje się nic " - w założeniu realizatorów przewrotny - jak ulał pasuje do tego przedstawienia.

W programie można przeczytać, że spektakl "nie ma ambicji definiowania rzeczywistości". I to się zgadza, nic też w tym złego. Jednak niedopuszczalne jest to, że nie ma też ambicji bycia dobrym przedstawieniem muzycznym (niewystarczająca dbałość o wykonanie, brak muzyki na żywo, choreografia bez polotu). I trudno ten fakt usprawiedliwić wyłącznie chęcią zrobienia spektaklu muzycznego z zespołem dramatycznym (na swój sposób z pewnością cennego i ciekawego eksperymentu). Widz czeka na jakość, a nie na chęci i ideę.

***

Są na szczęście w tej inscenizacji jasne punkty - wykonania i interpretacje, które koniecznie trzeba wyróżnić i które warto usłyszeć. Prym wiedzie fantastyczna Zofia Bielewicz - znakomita w interpretacji "Ech, mała" i poruszająca wykonaniem "Tomaszowa", klasę wokalną pokazują też jak zawsze Grażyna Rogowska, Ewa Wyszomirska świetnym wykonaniem piosenki "Ten taniec", ale także trio Jacek Dzisiewicz, Grzegorz Minkiewicz, Waldemar Kotas w utworze Wojciecha Młynarskiego "W Polskę idziemy". Dobrze radzi sobie także Maciej Namysło.

Tym bardziej więc żal, że reżyser podążył za myślą "Śpiewać każdy może ". Bo - niestety - w teatrze, inaczej niż w tej piosence, właśnie o to chodzi, jak co komu wychodzi

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji