Tandetna psychodrama
"Ogień w głowie" Mariusa von Mayenburga to trzecia - po "Shopping and Fucking" Marka Ravenhilla i "Zbombardowanych" Sarah Kane - inscenizacja warszawskiego Towarzystwa Teatralnego. Wybór tekstu nie jest niespodzianką. Szefowie Towarzystwa - Paweł Łysak i Paweł {#os#182}Wodziński - deklarują, że interesują ich tylko utwory mogące zaszokować. "Ogień w głowie" oglądali widzowie tegorocznego festiwalu Kontakt w Toruniu. Reżyserował Thomas Ostermaier - młody gniewny i nadzieja niemieckiej sceny. Jego spektakl wywołał skrajne reakcje - niektórzy byli oburzeni, inni uznali za arcydzieło. To przedstawienie nie wywoła takich emocji. Poprzednie spektakle Łysaka i Wodzińskiego "Shopping and Fucking" i "Zbombardowanych" charakteryzował brak jakiejkolwiek interpretacji tekstów, niedostatki reżyserii i niemal amatorskie aktorstwo. Szokowanie za wszelką cenę, łamanie obyczajowych tabu - to cała propozycja Towarzystwa Teatralnego. W zamierzeniach spektakle miały wstrząsnąć widownią. Skończyło się na wzruszeniu ramionami. Inscenizacje sztuk Ravenhilla i Kane udowodniły, że artyści z towarzystwa nie mają nic do powiedzenia. Ich pseudo obrazoburcze interpretacje żenowały infantylizmem i śmiertelnie nużyły. Oglądając "Ogień w głowie" trudno zapomnieć o tamtych żałosnych przedsięwzięciach. Cóż z tego, że dramat Mayenburga literacko przewyższa poprzednie, skoro reżyser Paweł Łysak zatrzymuje się na powierzchni opisywanych w nim wydarzeń. Łysak nie potrafi prowadzić aktorów ani określić tematu przedstawienia. Mayenburg mówi ostro o rozpadzie rodziny, o bezpardonowej walce pokoleń - rodziców i dzieci, która doprowadzi do potwornej j zbrodni. Ukazuje świat bez uczuć i wyższych wartości - rzeczywistość odrażającą, życie bez sensu i celu. A to w tradycyjnej z pozoru formie rodzinnego dramatu konwersacyjnego. Ten kontrast formy i treści stanowi o sile utworu, ale twórcy przedstawienia nie potrafią go wykorzystać. W ich interpretacji "Ogień w głowie" jest błahą historyjką o kazirodczym związku rodzeństwa i o tym, że chcąc zapomnieć o koszmarze codzienności, należy podpalić parę budynków. Łysak nie wadzi się z rzeczywistością, ani jej nie analizuje. Inscenizacji brak wyrazu i stylu. Ojciec Lecha Łotockiego jest jak ze slapstickowej komedii, matka Magdaleny Kuty z tandetnej psychodramy. Ciężar spada na młodych - Marię Seweryn i Tomasza Tyndyka. Sądząc po roli w "Ogniu w głowie", Tyndyk nie powinien jeszcze wychodzić na scenę. Seweryn ratuje się nadekspresją, krzykiem i płaczem. Za mało, by zrozumieć jej bohaterkę. Osobliwością przedstawienia jest udział niemal etatowego gorszyciela Towarzystwa Teatralnego Roberta Więckiewicza. Jego kariera to dowód na to, że dla Łysaka i Wodzińskiego nie liczy się rzemiosło, ale specyficznie pojmowana odwaga i brak skrupułów. Dość powiedzieć, że tym razem Więckiewicz rozbiera się na scenie. Nic więcej nie ma do zaproponowania.