Artykuły

Historia furiosa scenie

"III Furie" w reż. Marcina Libera w Teatrze im. Modrzejewskiej w Legnicy. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Ostra punkowa estetyka, szybki montaż i temat najwyższego ryzyka - "III Furie" w reżyserii Marcina Libera w legnickim teatrze to spektakl dotkliwy i bardzo potrzebny. Mówi o tym, że aby uporać się z dziedzictwem historii, trzeba podjąć ryzyko porównywalne do operacji na otwartym sercu. Bez znieczulenia.

Dramatopisarski tercet - Sylwia Chutnik, Magda Fertacz i Małgorzata Sikorska-Miszczuk - łączy w "III Furiach" fabułę "Dzidzi" Chutnik z motywami z "Egzekutora" Stefana Dąmbskiego. Akcja spektaklu rozgrywa się w umownej przestrzeni polskiego czyśćca zaaranżowanego na poczekalnię dworcową - ciąg plastikowych siedzeń, bezdomny rozkładający swój barłóg w kącie, na ścianie mural inspirowany "Melancholią" Malczewskiego. Tu spotyka się historia i współczesność, ludzie i bogowie, żywi i umarli, fikcja i rzeczywistość. W dworcowej rozgłośni polskiemu hymnowi grozi wypadnięcie z rankingu narodowych przebojów, a wszyscy Polacy daremnie oczekują na pociąg relacji "stąd w pizdu", który nareszcie pozwoli im zapomnieć o tym, skąd pochodzą.

W poczekalni chór syren (zespół Moja Adrenalina) wyje ogłuszająco, Kasandra (Katarzyna Dworak) przebrana dla niepoznaki za podpitą królową prowincjonalnej dyskoteki wypowiada swoje proroctwo, a MC Apollo (Rafał Cieluch) komentuje postępy akcji i podgrzewa gęstniejącą atmosferę.

Historia jednak przypomina się uparcie, jak czkawka. Na naszych oczach chłopka Stefania Mutter (Joanna Gonschorek) posyła w 1944 roku profesorową Markiewicz (Ewa Galusińska) na śmierć z rąk esesmana - tylko dla zielonego płaszcza z lisim kołnierzem. 49 lat później za ten grzech cierpi wnuczka Stefanii Danuta (Gonschorek), która w niebiańskiej kartotece ma zapisane: "do grobowej dechy przejebane". Ta udręczona antymatka-Polka po tym, jak udusiła troje dzieci, rodzi czwarte - córkę Dzidzię, pozbawioną kończyn, obarczoną wodogłowiem oraz wszelkimi wadami genetycznymi, jakie wynalazła współczesna medycyna.

Tymczasem profesorowa czeka niecierpliwie pod drzwiami Olimpu na wyrok bogów w swojej sprawie. Okazuje się, że sam status wojennej ofiary nie wystarczy, żeby znalazła wieczny odpoczynek. Oprócz córki, która zginęła wraz z nią, miała bowiem syna zwanego tu Heraklesem, egzekutora AK, który zanadto polubił zapach i widok krwi.

Bohaterowie dziedziczą poczucie winy po swoich dzieciach i dziadkach. I domagają się za związane z nim cierpienie sprawiedliwości i odszkodowań od wyższych instancji - bogów i Parlamentu Europejskiego. Na ich dramaty zobojętnieli jednak zarówno Matka Boska, Zeus, jak i opieka społeczna. Jako pierwsza dostrzega to Danuta Mutter - matka Dzidzi domaga się odwołania historii tu i teraz, bo inaczej pochłonie nas doszczętnie, skazując na ciągłe grzebanie palcem w ranie. "Sami musimy odpuścić i zapomnieć, że mamy zapomnieć" - mówi w przejmującej improwizacji. O tym właśnie traktują "III Furie" - że żadni bogowie nam nie pomogą wyleczyć ran zadanych przez historię. Że sami musimy się do tego zabrać i że ten proces musi boleć.

Legnicki spektakl wpisuje się w żywy we współczesnym teatrze nurt rozliczeń z najnowszą historią - jako trzecia premiera w tym sezonie na Dolnym Śląsku, po "Szosie Wołokołamskiej" Heinera Mullera w reżyserii Barbary Wysockiej i "Utworze o Matce i Ojczyźnie" Bożeny Umińskiej-Keff w reżyserii Jana Klaty we wrocławskim Teatrze Polskim. Marcin Liber, reżyser "Furii", zrealizował zresztą "Utwór..." na scenie szczecińskiego Teatru Współczesnego, a do tekstu Keff odwołuje się w legnickim przedstawieniu. I znów mówi o tym, jak wielka historia odkształca się w życiu kolejnych pokoleń, tym razem jednak z perspektywy Polaków. Rozszerza pojęcie ofiar na bliskich sprawców wojennych dramatów.

Te pokrewieństwa są widoczne nawet w szczegółach - Wysocka, sięgając po tekst Mullera, opowiadający o "śladach po czołgach" zostawionych w ludzkiej pamięci i psychice, w warstwie muzycznej wykorzystała m.in. po piosenkę "Where Have All The Flowers Gone" w wykonaniu Marleny Dietrich, utwór, który w polskiej wersji ("Gdzie są chłopcy z tamtych lat") stał się motywem przewodnim "Furii". Polskie tłumaczenie od oryginału różni się przede wszystkim zdaniem pobrzmiewającym w refrenie. "A może było tak" - śpiewa Katarzyna Dworak z zespołem Moja Adrenalina w legnickim spektaklu. "When Will They Ever Learn?" - to pytanie ("Kiedy wreszcie się nauczą") pobrzmiewa w angielskiej wersji i w "Szosie...".

Na tym polega zasadnicza różnica w wymowie obu tych inscenizacji - u Wysockiej historia trzyma nas w klinczu, z którego nie sposób się wyzwolić, a powtarzające się jak mantra słowa "zapomnieć, zapomnieć, zapomnieć" są daremnym wołaniem. Liber daje nadzieję, trochę na wyrost, na ucieczkę od tego ponurego schematu.

Jego spektakl wstrząsa publicznością przez punkową, ostrą estetykę i zamach na narodową mitologię - mamy tu kosynierów prowadzących Dzidzię na tory, wielką improwizację jej matki i dziady odprawiane w dworcowej poczekalni. Także przez postawienie znaku równości między dwiema zbrodniami - tą popełnioną przez babkę Danuty z czystej chciwości i tymi, których sprawcą był egzekutor AK, działając z pobudek patriotycznych. Na zrównoważenie tych czynów pozwala twórcom spektaklu cierpienie ofiar, którego nie sposób przecież zmierzyć. Finalna decyzja Danuty, oddającej płaszcz z lisim kołnierzem duchowi profesorowej spotkanej na dworcu, to gest pojednania - wyciągnięcie ręki ponad historią, ponad pojęciem kary i winy, ponad wreszcie klasyfikacją popełnionych zbrodni.

Tym, co uwiera w tekście "III Furii", jest zderzenie dwóch wątków - groteskowej opowieści o matce Dzidzi, która wydaje się raczej alegorią historii i współczesnych społecznych problemów niż żywą postacią, z motywami z prawdziwych wspomnień egzekutora Dąmbskiego. Na scenie to połączenie świetnie się broni, dzięki inscenizacyjnym pomysłom Libera i znakomitej grze całego zespołu, z Joanną Gonschorek, Rafałem Cieluchem, Ewą Galusińską i Małgorzatą Urbańską na czele. Aktorzy wprowadzają na scenę zmienną tonację - od liryzmu, przez dramatyczne tony, po ironię i dystans. Zręcznie nimi żonglują, z wirtuozerią grając na emocjach widzów. Kiedy zapętloną sceniczną historię przerywają kibolskim refrenem "Polacy, nic się nie stało!", w tym wielkim kłamstwie udaje im się zawrzeć i kpinę, i tragizm. Tak jakby jedyne dostępne lekarstwo na dręczące poczucie winy tkwiło w upartym oszukiwaniu samych siebie. Recepta Libera jest zupełnie inna: w prawdzie jest wyzwolenie. Brzmi patetycznie, ale w "Furiach" została podana tak, że łykamy ją bez kapryszenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji