Artykuły

Skromny kabaret jednej gwiazdy

"Cabaret" w reż. Andrzeja Marii Marczewskiego w Nowym Teatrze w Słupsku. Pisze Piotr Sobierski w Gazecie Wyborczej - Trójmiasto.

Znakomita muzyka, świetna Monika Węgiel jako Sally Bowls i przebojowy Nicola Palladini w roli Mistrza Ceremonii. Inscenizację "Cabaretu" w Nowym Teatrze w Słupsku ratuje to, co w jego oryginalnej wersji jest najlepsze.

Spektakl zaczyna się od wyrazistego utworu "Willkommen", w którym po zakamarkach kultowego i mającego opinię najlepszego w Berlinie klubu Kit Kat, oprowadza nas Mistrz Ceremonii. Staje się przewodnikiem, nie tylko po tym co niemoralne i nieco sprośne, ale i po życiu każdego z bohaterów. W najważniejszych momentach stoi koło nich, niczym dobry duch lub zwiastun tragedii. Wita na niemieckiej ziemi amerykańskiego pisarza Cliffa Bradshowa i towarzyszy mu podczas romansu z piosenkarką Sally Bowls. Wreszcie metaforycznie pojawia się jako postać Hitlera wśród nieświadomego zachodzących zmian towarzystwa.

Znakomicie w rolę Mistrza Ceremonii wcielił się Włoch Nicola Palladini. Aktor, nie wzorując się na wielkich poprzednikach, stworzył własną i charakterystyczną postać, co rusz wspinając się na wyżyny kabaretowych i aktorskich umiejętności. Palladini bawi w utworze "Dwie kobiety", wzrusza w odśpiewanym po angielsku "I don't care much" i budzi grozę, gdy pojawia się, parodiując niemieckiego zbrodniarza. Gdyby nie jego problemy z językiem polskim, które szczególnie drażniły w utworze "Pieniądze", byłaby to rola na miarę prawdziwego mistrza.

Takich aktorskich perełek w spektaklu mamy jednak niewiele. Zawodzi przede wszystkim Igor Chmielnik w kluczowej dla rozwoju akcji roli Cliffa. Widząc na scenie nieśmiałego, wręcz niedojrzałego aktora, trudno uwierzyć w wielki romans z Sally. Jego amerykański pisarz prowadzony jest na niezmiennym tempie i oparty o nieznikający z twarzy uśmiech. Ten stan rzeczy udaje się przełamać w jednej z ostatnich scen, gdy dochodzi do wielkiej kłótni pomiędzy kochankami, ale i tam dramatyzm sceny zawdzięczamy przede wszystkim znakomitej Monice Węgiel, która jako Sally zdominowała Chmielnika.

Węgiel, świadoma swoich głosowych i aktorskich umiejętności, potrafi zgrabnie wykorzystać w odpowiednim momencie swoje największe atuty. Najpierw delikatnie uwodzi w klubie Kit Kat, później żongluje męskim pożądaniem, aż w końcu przemienia się w mocną i świadomą swoich pragnień kobietę. Jednym z najbardziej przejmujących i dramatycznych momentów spektaklu jest wykonywany przez nią utwór "Kabaret" w drugim akcie. Chwilami może zbyt mocno ucieka w manierę i styl Edith Piaf, ale i tak barwa i siła jej głosu wywołują dreszcze emocji.

Niestety na scenie, obudowanej przeciętną scenografią, skrojoną zdaje się na miarę finansowych możliwości słupskiego teatru, reżyser Andrzej Maria Marczewski ustawił grupę aktorów i tancerzy, którzy stanowią jedynie tło dla Węgiel i Palladiniego. W całości spektaklu najbardziej porusza polityczna zmiana warty w Republice Weimarskiej, a nie miłosny wątek, który przez aktorską niemoc schodzi na dalszy plan. W klimat prawdziwego kabaretu przenosi nas znakomity, schowany na tyłach sceny, band Jarosława Barów oraz grupa tancerek, które wykonują solidnie dopracowane układy choreograficzne Alexandra Azarkevitcha.

Skromną realizację Marczewskiego ratuje to, co wydaje się być siłą samego tytułu. Ale może właśnie taki jest los "Cabaretu". W głowie pozostają nam znakomite dźwięki muzyki, barwna postać Mistrza Ceremonii i świetna kreacja Sally. Widocznie w teatrze, jak w kabarecie - gwiazda wieczoru może być tylko jedna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji