Posłuchajcie błazna
Zrazu można popaść w zdumienie, bo oto za chwilę ma się rozpocząć spektakl "Wieczoru Trzech Króli", a zatem coś co siłą rzeczy kojarzy się z określoną porą roku. Tymczasem przed naszymi oczyma rozciąga się słoneczna plaża. Wszystko - parasole, wiklinowe kosze, mola, intensywne żołto-pomarańczowe tło - wskazuje raczej na kanikułę, niż na środek zimy. I gdy tak siedzimy lekko oniemiali, z hukiem otwierają się drzwi za naszymi plecami i wpada chałastra, na czele której dumnie kroczy hrabianka Oliwia (jej stroje od pierwszej do ostatniej sceny to po prostu poezja!). Całe to towarzystwo wpada na scenę i od tego momentu, przez bite dwie godziny akcja toczy się w tempie przyprawiającym o zawrót głowy Reżyser Henryk Adamek dał aktorom nieźle w kość... I nagle wszystko - plaża, lato, staje się jasne. Szekspir zatytułował swoją sztukę - "Dwunasta noc albo co chcecie". A kto powiedział, że czas radości i zabaw przynależy wyłącznie karnawałowi?
Jak to w przypadku klasyki treść z reguły jest nam doskonale znana, najbardziej interesujące jest to w jaki sposób się ją nam poda. Tu, przypomnijmy jednym zdaniem rzecz cała opiera się na tradycyjnej komedii pomyłek i zamiany płci. Reżyser sosnowieckiej inscenizacji trzyma się wiernie szekspirowskiego tekstu, ale przez takie a nie inne ustawienie postaci, kwestie brzmią nadzwyczaj współcześnie, a to co u Szekspira było ledwie zarysowane, tu balansuje na granicy dosłowności. Może i momentami ją przekracza, mimo wszystko Orsino (Grzegorz Widera) mógłby być nieco bardziej męski. Przerysowani, jakby żywcem wyjęci z jarmarcznej dell arte są Chudogęba (Wojciech Leśniak) i Tobiasz Czkawka (Zbigniew Leraczyk). Tworzą iście diabelski tandem, a gdy dołącza do nich Maria, dama do towarzystwa Oliwii (Barbara Lubos-Święs) to już szatańskie trio. Ale to akurat nie zarzut, dzięki nim ubawicie się po pachy! Rozczulająca w swym męskim przebraniu jest Viola-Cesario (Joanna Litwin). Tak naprawdę bardziej eteryczna i dziewczęca, niż w kobiecych łaszkach. Może i trudno się dziwić księciu Orsino, że tak ulega czarowi Cesaria?
W tym zawrotnym tempie, przy kanonadzie humoru w wykonaniu nieustannie balujących, nie trzeźwiejących ani na moment Tobiasza i Chudogęby napuszona wyniosłość Malvolia (Dariusz Niebudek) śmieszy w dwójnasób. Scena z żółtymi podwiązkami jest po prostu pyszna. Ale... brawura dwóch wesołków ma i swoje niezamierzone następstwa. Biedny Malvolio-Niebudek z trudem zachowuje powagę.
Dla Juliusza Krzysztofa Warunka rola Błazna Feste wydaje się być wymarzona (ma nawiasem mówiąc, do odegrania podobną scenę jak w ,,Amfitrionie" Moliera, którą to zachwycił widownię na Scenie Kameralnej Teatru Śląskiego). Warunek potra-fil wygrać to co w tej postaci najważniejsze - błazenadę połączyć z filozoficzną zadumą.
Zanim na koniec skłoni nas do ciszy piosenka błazna, rozbawi nas setnie Ksiądz w wykonaniu Adama Kopciuszewskiego. Tak właściwie to nic nie musi mówić wystarczy, że po prostu pojawia się na scenie.
Ta super komedia Szekspira ma jednak coś więcej niż samą zabawę. Są tu dwie naprawdę tragiczne postaci: Błazen Feste i intendent Oliwii Malvolio. O ile jednak pierwszy mający za zadanie rozśmieszać, czyni to w sposób mądry godny największych filozofów, w sposób dojmujący przypominając nam o nieuchronnym upływie czasu. O tyle drugi, choć to przecież z racji funkcji chodząca powaga jest śmieszny. Żałośnie śmieszny i... niebezpieczny. Żądny zemsty i żądny władzy osiągnie ją za wszelką cenę. Przecież nie zakłada "żółtych podwiązek wiązanych na krzyż" i nie robi z siebie durnia z czystej miłości do pięknej Oliwii, Oliwia jest dla Malvolia li tylko celem do sięgnięcia po władzę. Szekspir mówi o tym bardzo wyraźnie, niech nas nie zmyli farsa i komedia pomyłek. Śpiewający w finałowej scenie Błazen nie przypadkiem zwraca się wprost do widowni. Posłuchajcie go uważnie.