Artykuły

Bułhakow i polskie piosenki

Im silniejsze emocje są do zagrania, tym kreacja Anny Czartoryskiej staje się wiarygodniejsza, a spektakl zaczyna wciągać i intrygować - o "Morfinie" w reż. Waldemara Raźniaka w Teatrze Roma w Warszawie pisze Agnieszka Serlikowska z Nowej Siły Krytycznej.

Zrealizowanie spektaklu o ostatniej żonie oraz muzie Michaiła Bułhakowa zilustrowanego polskimi piosenkami poetyckimi wydaje się karkołomnym przedsięwzięciem, zwłaszcza, gdy wybiera się formę monodramu i powierza skomplikowaną rolę dojrzałej kobiety po przejściach 27-letniej aktorce. A jednak - zarówno reżyser Waldemar Raźniak, jak i aktorka, Anna Czartoryska, wyszli z tej trudnej próby zwycięsko.

Na deskach Novej Sceny Teatru Muzycznego Roma zapada ciemność. W oddali słychać mocny głos śpiewający piosenkę Agnieszki Osieckiej "Dobranoc panowie". Po chwili widzom ukazuje się szczupła kobieta w za dużym męskim płaszczu. Początkowo widzę aktorkę zapełniającą całą scenę, tańczącą, biegającą, wykonującą poprawnie trudne interpretacyjnie piosenki. Nagle coś się zmienia. "Poznaliśmy się w lutym. W lutym 29, w czwartek, u znajomych. Siedzieliśmy obok siebie. Umówiliśmy się następnego dnia na biegówki. I pobiegliśmy" - mówi, a ja już nie widzę Anny Czartoryskiej, przede mną stoi Jelena Bułhakowa. Sceniczny monodram przybiera formę dramatycznej opowieści o trudnej miłości, balansowaniu na granicy szaleństwa, egzystowaniu w trudnych politycznie czasach. Czuję paletę emocji bohaterki - zakochanie, szczęście, niepokój, żal, strach, determinację, irracjonalną nadzieję. Ani miłość, ani spektakl nie kończą się wraz ze śmiercią Bułhakowa. Zgon oznacza koniec jego cierpienia, koniec walki z nieprzychylną mu władzą. Ukochany pozostaje z Jeleną w jej nocnych marzeniach. "Mnie wcale nie dziwi jego zmartwychwstanie" - mówi widzom, gdy jawa zaczyna się jej mieszać ze snem.

Paradoksalnie najsłabszą częścią monodramu jest moment, gdy poznajemy Jelenę jako przykładną żonę i matkę, znudzoną codzienną rutyną. W tym krótkim fragmencie dialog i piosenka, choć dobrze wykonane, nie współgrają ze sobą, nie wciągają. Im silniejsze emocje są do zagrania, im bardziej skomplikowany ruch sceniczny, tym kreacja staje się wiarygodniejsza, a spektakl zaczyna wciągać i intrygować. Anna Czartoryska przekonująco przedstawia skomplikowaną osobowość bohaterki. W jednej chwili jest delikatna i liryczna, w drugiej drapieżna i wzburzona. Ogromne wrażenie robi wykonanie piosenki "Krzyczę przez sen" i scena czesania przed toaletką. Bohaterka zachowuje się jakby pragnęła się okaleczyć, jakby chciała, by grzebyk, który trzyma w rękach, przemienił się w żyletkę. Duży emocjonalny ładunek niesie za sobą opowieść o ostatnich dniach Bułhakowa, przedstawiona za pomocą kalendarium, w którym następują po sobie zastrzyki morfiny, krótkie okresy ozdrowienia, ogromny ból i w końcu śmierć.

Opowieści bohaterki towarzyszą piosenki Agnieszki Osieckiej, Jonasza Kofty i Marka Grechuty. Po raz kolejny potwierdzają one swój ponadczasowy charakter. Wzmacniają przekaz spektaklu, jednocześnie nie powodując żadnych kulturowych ani historycznych zgrzytów z czasem i miejscem akcji monodramu. Nie ma znaczenia, czy jesteśmy w Moskwie czy w Warszawie, w latach 30. czy 70. XX wieku. Liczy się opowieść o skomplikowanym uczuciu balansującej na granicy szaleństwa kobiety - piękne teksty polskich autorów ilustrują jej stan doskonale. Aranżacja i wykonanie piosenek są dopracowane na potrzeby spektaklu. Nawet, gdy aktorka lekko wypada z frazy czy nie dociąga dźwięku, wydaje się to uzasadnione interpretacyjnie. Imponuje forma Anny Czartoryskiej. Aktorka tańczy, przebiera się, lawiruje między leżanką a toaletką, a przy tym śpiewa bardzo czysto i dostosowuje moc głosu do charakteru piosenki. Na szczególnie warte uwagi , poza wspomnianym już "Krzyczę przez sen", są "Czarne Perfumy", "Noc Św. Łucji" i "Ulice wielkich miast". Ukłony dla zespołu muzycznego grającego na żywo, ze świetnym Andrzejem Perkmanem przy fortepianie oraz jak zawsze doskonałego - nawet gdy nieobecnego na scenie - Janusza Gajosa, użyczającego głosu Stalinowi.

Podobno za każdym wielkim mężczyzną, stoi wielka kobieta. Spektakl "Morfina" wydaje się potwierdzać tę tezę. Dzięki niemu odkrywamy ogromny wpływ Jeleny Siergiejewny na życie i twórczość Michaiła Bułhakowa. Poznajemy prawdziwą Małgorzatę, która ocaliła prawdziwego Mistrza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji