Artykuły

Gdzieś pod tęczą demokracji

"Tęczowa Trybuna 2012" w reż. Moniki Strzępki w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Adrian Fulneczek w portalu pik.wrocław.pl

"Tęczowa Trybuna 2012" przypomina konferencję prasową PZPN'u z dużymi ilościami wódki i panią Prezydent miasta Warszawy w stroju królowej z "Alicji w Krainie Czarów": budzi kontrowersje, ale coś nowego mówią tam dopiero pod koniec ci najbardziej upici. Wcześniej bełkoczą jednak tak dużo i długo, że w pamięci zostaje głównie suknia pani Gronkiewicz-Waltz i kilka pająków-gigantów.

Spektakl, którego inspiracją i punktem wyjścia była inicjatywa TęczowaTrybuna2012.pl, Pierwszego Gejowskiego Fanklubu Polskiej Reprezentacji Narodowej w Piłce Nożnej, miał zajmować się kwestią demokratyzacji przestrzeni publicznej w Polsce i rozliczyć jaśnie panujący nam system. Homoseksualiści jako przykładowa mniejszość, powinni skojarzyć się widzom z ich staniem w urzędowych kolejkach, polską biurokratycznością i dyskryminacjami, których może doświadczają na co dzień. Takie przynajmniej były założenia.

Ostatecznie okazało się, że kwestia gejowska - ogólna, nietylko historia Tęczowej Trybuny - zdominowała ten spektakl. Nie jest to jednak minus, bo fragmenty, nadające się do sztuki o odszukiwaniu swojej tożsamości seksualnej są jednymi z najciekawszych tego dramatu - po prostu sprawiają przy okazji, że gdzieś gubi się ta demokracja. Czy to źle? Za rozwinięcie wątków takich jak mąż, rozwodzący się z żoną, bo nie chce już udawać heteroseksualisty, czy w zamian za więcej tak żarliwych, gorzkich monologów jak ten Marcina Pempusia z końcówki przedstawienia (może śmiało rywalizować z - wykorzystanym w "Trybunie... " - klasykiem Sary Kane z "Łaknąć"), mógłbym z wątku demokracji zrezygnować tutaj całkowicie. Dla reżyserki, Moniki Strzępki, to jednak kwestia kluczowa.

Właściwie od niej zaczyna nasze spotkanie z "Tęczową Trybuną 2012": widzowie oglądają krótki filmik, na którym politycy cieszą się przyznania nam Euro2012 zamiast zabezpieczać kraj przed powodzią, chuliganów zatrzymuje policja, a ujęcia z marszów równości mieszają się tam z krótko strzyżonymi panami z demonstracji równości przeciwnej - czyli demokracja po naszemu. Pierwsze z nią skojarzenia, to jednak tylko frazesy. Krótkie oceny, które opieramy na braku wiedzy, a które stały się w języku polskim właściwie obowiązkowymi częściami niezobowiązujących konwersacji. Wiadomo, że jest źle, politycy kradną, biurokracja, nic się nie da załatwić - i tym podobne. Paweł Demirski, autor dramatu, zaskakuje mnie tutaj negatywnie: w "Trybunie..." nie oddala się od tych wyświechtanych zdanek, ale stawia na nie, mocno hiperbolizując. Ośmiesza władzę do tego stopnia, że Hanna Gronkiewicz-Waltz nie wie, który mamy obecnie rok ("bo nie muszę, mam od tego asystentów").

Szkoda tylko, że to spektakl pokazuje świat polityki z założeniem "jak jest każdy wie". Zawodząca nas władza, to znów jakaś bezosobowa masa, która nie przychodzi na osiem terminów konsultacji społecznych z rzędu i która ustawia zaporowe progi dla nowych, oddolnych inicjatyw. Nie jest nawet fascynującą, tajemniczą machiną, którą tradycyjnie kojarzymy z "Procesem" Kafki. W "Tęczowej Trybunie 2012", to raczej zbiór głupich, przypadkowych trybików, które od 20 lat klepią się wzajemnie po plecach, żeby nie stracić służbowego samochodu i nie musieć dowiadywać się, czym jest autobus. Tak, tak, pomysł na postać Pani Prezydent miasta stołecznego jest fantastyczny i tak bardzo odbiegający stylem od reszty sztuki, że bawi nieustannie (ten kostium!) - ale... co z tego? Brakuje tutaj diagnozy, poszukania głębszych przyczyn takiego, a nie innego zachowania polityków Polaków. W spektaklu Teatru Polskiego są raczej tylko oskarżenia i to w dużej mierze oskarżenia powtarzane, zasłyszane. Rewolucji z tego (mimo sporych ilości rewolucyjnych piosenek) nie będzie.

Skoro polityków potraktowano powierzchownie i stereotypowo, głównym tematem spektaklu zostają "panowie-gejowie" i ich kibicowskie dążenia. Odkąd władza zabrała im lokal, w którym spotykali się, żeby oglądać razem mecze (potrzebowano go dla jakiegoś powracającego do Warszawy dyplomaty), piątka pokrzywdzonych mężczyzn stara się o specjalne, tęczowe trybuny na Euro 2012. Ich historia jest trochę jak mecz, w którym przegrywają od pierwszych minut, ale udaje im się odrobić straty. Przynajmniej na jakiś czas, bo rywale są silniejsi i mają więcej argumentów. W takich sytuacjach przydaje się dobrej klasy bramkarza.

W "Tęczowej Trybunie 2012" kimś takim jest wspomniany wcześniej Marcin Pempuś (w spektaklu: Kelner). Najmniejszy ze wszystkich, ale najbardziej zaangażowany i motywujący kolegów, gdy ci tracą wiarę. Kelner nie chce, żeby mówili później jak Nauczyciel (Adam Cywka), który w momentach zwątpienia myśli o śmierci, a może nawet czuje, że już nie żyje i zmarnował sporą część życia, na ukrywanie swojej orientacji. Ciekawa jest postać Hetero (Mariusz Kiljan), który przyjeżdża z Londynu, w odwiedziny do Nauczyciela i tak jakoś daje się "fabularnie wciągnąć" w starania gejowskiej grupy, że zostaje. Z początku twardziel w skórzanej, motocyklowej kurtce, później wraz z resztą biega bez koszulki i razem z nimi znosi poniżenia (to ze strony polityków, to kibiców).

Ikona (Igor Kujawski) jest najstarszy w tej grupie gejów. Był właścicielem lokalu, który zabrała władza. Pamięta jak to było dawniej i dziwią go dzisiejsze zwyczaje. Mówi, że to o nim pisał Witkowski w "Lubiewie", ale po co się chwalić. W drugiej części spektaklu, trochę już zmęczony przypatrywaniem się dążeniom młodszego pokolenia, wyrzuca im, że chyba w głowach im się poprzewracało (jego deklaracja ideowa przypomina narzekania ,,starych ciot" z "Lubiewa"): bo po co im osobna trybuna?! On jeśli będzie chciał, kupi sobie miejsce w sektorze vipów, wystarczy jeden telefon. A tam nie będzie nikogo obchodziło co i gdzie on sobie wkłada ("choćby i pod pachę, to co?!"). I skąd w ogóle problem, skoro najważniejsze jest człowieczeństwo? Homo czy hetero - nieważne: jeden i drugi to przecież człowiek.

"Nawet w tych z rządu można jakiś ludzki pierwiastek - po długiej modlitwie - znaleźć. Dlatego na rząd klątwy rzucać nie można" - powie bohaterka nazwana Po Przejściach (Agata Skowrońska). Ta jedna z trzech kobiet w dramacie jest... mężczyzną. Po Przejściach jako młoda dziewczyna zaszła w ciążę, usunęła ją, poźniej znalazła Jezusa w tabletkach przeciwbólowych, wstąpiła do klasztoru i tam zauważyła, że duchowni płci męskiej mają jakby łatwiejsze życie. A ona też chciała czasem kogoś ożenić, wyspowiadać.. Wyspowiadać szczególnie! Zdecydowała się więc na szereg operacji z doszyciem członka włącznie. Efekt to księdz kobieta, który pomaga grupie gejów, używając pseudonimu "Głębokie Gardło" (sic!). Szkoda, że jej kwestia o dyskryminacji ze względu na płeć - szczególnie tej w kościele katolickim - jest tak krótka.

Katarzyna Strączek ma do odegrania rolę mniej abstrakcyjna, ale jako Pani Sędzia radzi sobie doskonale. Ciągle nietrzeźwa była żona Nauczyciela i matka jego dziecka, popisuje się sceną, w której opowiada jak z pokoju syna wyniosła potencjalnie "zagrażające mu homoseksualizmem" plakaty przystojnych piłkarzy: Cristiano Ronaldo, Boruca, czy Smolarka. Ma dobrze rozpisaną rolę, ale też weszła w nią chyba najlepiej ze wszystkich bohaterów "Tęczowej Trybuny 2012". Inni nie są jednak daleko w tyle: spektakl trwa 195 minut, ale to, co nie męczy w nim w ogóle, co daje wytchnienie, to właśnie aktorstwo. Wspominany już dwukrotnie histeryczny Pempuś, Cywka we wszystkich emocjonalnych odcieniach tęczy, Jakub Giel jako zachwycony sobą i bardzo przy tym naturalny Trener, czy Jolanta Zalewska w na pozór łatwiejszej niż pozostałe, ale bardzo solidnie poprowadzonej roli Pani Prezydent - to przyjemność dla widza bez względu na jego orientację seksualną.

"Tęczowa Trybuna 2012", to z kolei... nadal podtrzymuję porównanie ze wstępu. Bo rzeczywiście dużo w niej alkoholu, dużo haseł, które już znamy i kilka nowych, małych przyjemności (gigantyczne pająki chyba ratują poziom zadowolenia widowni). Do tych ostatnich zaliczyć warto choćby bardzo funkcjonalną scenografię. Duża usypana z ziemi trybuna, której górną część można wykorzystać jako ekran do karaoke, sztuczna autostrada kończąca bieg w ścianie, umowna, duża, wolna przestrzeń na środku sceny i przeźroczysta ściana na jej skraju. Miejsca starczy zarówno na rozbijanie drewnianych elementów odebranego gejom lokalu, kopaninę kilkunastoma piłkami naraz i polityczną manifestację.

Jeśli o politykę chodzi, spektakl na swój sposób angażuje się też w sprawę Tęczowej Trybuny, bo widzowie w jednej ze scen dostaną prawdziwą petycję w sprawie sektorów dla gejów (zaadresowaną do Donalda Tuska). Można się wpisywać. Przyjemny zabieg, ale w połączeniu z tym jak sceptycznie Strzępka i Demirski podchodzą do naszych szans na załatwienie czegokolwiek u panujących, raczej tylko formalny. Oni chyba naprawdę nie widzą nadziei: jak demonstracja, to pobicie, jak już nawet termin u prezydentowej miasta, to tylko po to, żeby pooglądać ją z daleka i ostatecznie nie zostać wysłuchanym, jak piłka nożna, to korupcja, ukryci homoseksualiści i znowu pobicie (tym razem przez chuliganów).

Polska jest więc dla nich Krainą Czarów, ale tylko w negatywnym sensie tych słów: dziwną i pełną rozczarowań. Krainą, w której demokratycznym systemie nie sposób poczuć się jak w ziemi obiecanej z piosenki "Somewhere over the rainbow" ("Gdzieś nad tęczą"), w której spełniają się marzenia, jest pięknie i latają niebieskie ptaki. W Polsce żyjemy pod tęczą demokracji lub dokładniej - jeśli to w ogóle możliwe - w cieniu tej tęczy. Tutaj trybun dla "różowych vuvuzeli" nikt budować nie będzie. Zostaje nam więc ta teatralna.

Na kolorowej skali spektakl plasuje się co prawda tylko w połowie drabinki barw ciepłych, ale niekoniecznie zasługuje na wychodzenie z niego w przerwie (niektórzy się na to decydowali). Problem "Trybuny..." leży chyba już w tekście Demirskiego, który po prostu nie tworzy spójnej całości. Wiadomo, że nie musi (jest poza tym pełen świetnych pomysłów), ale w takim razie widz ogląda spektakl z tak rozproszoną myślą przewodnią, że zapamięta rzeczywiście głównie wielkie zaangażowanie aktorów, fragmenty ich słów lub małe fajerwerki formalne (i suknię Pani Prezydent).

"Tęczowa Trybuna 2012" jest więc trochę jak polskie stadiony na Euro2012: dopiero się buduje (wycięto z niej np. scenę, którą kilka dni wcześniej pokazywano dziennikarzom podczas próby prasowej). Prace przed marcowymi spektaklami kończono ekspresowo i w tygodniu przed premierą widać było, że twórcy czują presję czasu. Jeśli trener Strzępka popracuje ze swoimi piłkarzami, w kwietniowych pojedynkach z widownią wyniki powinny być lepsze. Talentów w jej drużynie nie brakuje, ale aktorzy sami tego meczu wygrać nie mogą. Taktykę ustala reżyser i to jego rozlicza się z wyniku końcowego. W klubie piłkarskim, po takim występie, kibice nie chcieliby zwolnienia Strzępki, ale raczej prosili o więcej czasu dla niej na dopracowanie planu gry. I ja to żądanie popieram.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji