Artykuły

Nóż w pchle. Wyznania szczerego entuzjasty teatru

W Teatrze KTO, na wyreżyserowanym przez Bogdana Rudnickiego "Opowiadaniu o zoo" Edwarda Albee'go, pełną godzinę i z doskonałym politowaniem uśmiechałem się do "Gówniarzy". Tekst, ujmująco miażdżący tekst, co go Wojciech Owczarski popełnił i w branżowym miesięczniku "Dialog" wydrukował, tyczy estetycznej i myślowej nędzy najświeższego, społecznie zaangażowanego teatru nadwiślańskiego, i taki właśnie, przepiękny i prawidłowy tytuł nosi. "Gówniarze".

Chodzi o teatr, o ludzi piszących o teatrze i tych, którzy piszą dla teatru. Ci, co na łamach niepoczytalnie trąbią o Melpomenę społecznie zaangażowaną i boleśnie portretującą jęki pokolenia wstępującego w dorosłość. Ci, co na scenach maniakalnie dziergają swe "agitki" społecznie zaangażowane i boleśnie portretujące jęki pokolenia wstępującego w dorosłość. Wreszcie ci, co stalówki niszczą, wyskrobując sztuczki społecznie zaangażowane i boleśnie portretujące jęki pokolenia wstępującego w dorosłość. Nie ma siły, gdy człowiek posiedzi w bezpośredniej ich bliskości, Witkacy przypomina się z auto- matu...

"Przeglądam w myśli wszystkich mych przyjaciół twarze/ I myślę sobie, och, psiakrew! czyż wszyscy są gówniarze?" Niestety - raczej wszyscy. I ja się do nich w KTO uśmiecham z doskonałym politowaniem. Właśnie tak, gdyż odkryłem oto tajemnicę, wielką, starą jak świat tajemnicę!

Owszem, z Owczarskim zgadzam się całkowicie. Tak, ktoś wreszcie musiał spokojnym, profesorskim stylem pokazać nicość całego tego bladego plemienia masłowskopodobnych kapłaniątek Melpomeny. Z drugiej jednak strony - na cholerę aż takie armaty wytaczać? Panie Owczarski! Przecież losem naszego strzeliście zaangażowanego "gówniarza" jest błyskotliwy los łątki jednodniówki. Przecież to blade plemię dramaturgów masłowsko, shuto czy też kuczokopodobnych żyje tyle, ile trwa pstryknięcie - po czym mrze w doskonałej cichości.

Drogi Owczarski! Po diabła sobie żyły wypruwać na okoliczność tych wiatropylnych bzdecin? Hę? Proszę dziś otworzyć legendarną dramaturgiczną antologię "Pokolenie Porno". Wszystkie kartki są na powrót czyste. Bo nic tak szybko nie pierzcha, jak litery, których nigdy nie było istotnie.

Uśmiechałem się, smakowałem czysto podaną opowieść Albee'go i obracałem w myślach ową odkrytą tajemnicę. Otóż, nadwiślańscy dramaturgowie masłowskopodobni żyją marnie i mrą w cichości, ponieważ zwyczajnie - nie umieją opowiadać! Ściślej mówiąc - nie umieją zacząć, nie pojmują fundamentalnej potęgi pierwszych taktów. U nich zawsze na początku jest jakaś społecznie zaangażowana teza o naturze świata i ludzkości, oczywiście wstrząsająca i oczywiście bujająca w obłokach. Oni nie umieją zacząć od dołu - od zwyczajnej pchły na zwyczajnej ławce. Oni zawsze zaczynają od góry, od owego fatalnego dymu z komina. Bóg, Samotność, Śmierć Miłości... Nic poniżej i nic z małej litery. Tołstoj nauczał: opisz wioskę, a opiszesz świat. Czy muszę mówić, jak pojmują to nasi?

Wiem, setny, albo i dwusetny raz tych samych nieszczęść naszych dotykam, ale co czynić, skoro ulga mnie do tego skłania bezwzględnie? Uśmiecham się z doskonałym politowaniem, bo ulga obcowania z "Opowiadaniem o zoo" jest niebywale celna. Ulga patrzenia na ławkę, która nie reprezentuje jakiejś idei cierpienia ławek w Central Parku, tylko, proszę sobie wyłożyć, jest zwyczajną, pojedynczą, tylko siebie reprezentującą ławką. I tak w przedstawieniu Rudnickiego jest ze wszystkim.

Ulga patrzenia na Macieja Małysę w roli Jerry'ego i Roberta Rybczyńskiego w roli Piotra. Tutaj - dokładnie tak, jak u Albee'go - Jerry i Piotr nie mają za plecami takiej, bądź innej części ludzkości. Mają za plecami tylko powietrze. Ulga śledzenia tej podwójnej samotności. Jerry się przysiadł do nieznajomego. Piotr jest dobrze wychowany, zgodził się trochę pogadać. Ulga słuchania ich pojedynczych bezradności i ulga bycia oko w oko z aktorami, którzy nie grają, że mają pretensje do złego świata.

Małysa czysto, bardzo czysto gra potężne pokłady szarości, które gdzieś tam w Jerrym się kolebią. Jest rozpięty między uśmiechem, którego dobroć godna jest uśmiechów Matki Teresy z Kalkuty, a lodowatym okiem skrajnego psychopaty. Później te szarości ułożą się w los bolesny. Rybczyński czysto gra miękkość dobrze wychowanego dżentelmena. W finale jasna ta miękkość wyda z siebie psi skowyt. Póki co, Jerry opowiada Piotrowi strzępy swych dni...

I oto ulga największa, ulga słuchania opowieści, w której nic nie jest wywalone kawa na ławę. Po co oni gadają? Po to, by jakoś zarżnąć milczącą obojętność świata. Ulga usłyszenia tego ciemnego bełkotu, to ulga usłyszenia opowieści, którą dramaturg raczył opowiedzieć nam - od dołu.

Jeśli kto chce, może z tego tzw. ogólnoświatowe tezy wyłuskać, może, ale dopiero po opowieści, nie przed. Tylko po, gdyż Albee pisze właśnie tak, że przed nie ma żadnych tez. Nic, tylko ludzie, dwie pojedyncze pchły na pojedynczej ławce w Central Parku i kupa słów, które nie pomogą. A w finale - nóż w brzuchu pchły.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji