Artykuły

Opera na Wawelu

Najnowsze przedstawienie Teatru Naro­dowego jest spektaklem o wielkiej pla­stycznej urodzie. Jest tak piękne... że aż nie chce się go słuchać. Sobotnia pre­miera "Akropolis" Stanisława Wyspiań­skiego była wieczorem tryumfu Ewy Sta­rowieyskiej - autorki scenografii.

Dekoracja Starowieyskiej przycią­ga uwagę od pierwszych chwil przed­stawienia. Artystka wprowadza nas w świat wawelskiej katedry, jej mrocz­nego wnętrza, ołtarza oświetlonego wątłym, niepokojącym światłem, za­mykającego sceniczną przestrzeń. Fa­scynują zstępujące z niego pokryte pa­tyną wieków Anioły o szeleszczących skrzydłach, na scenie pojawiają się go­beliny, które zainspirowały Wyspiań­skiego do włączenia w akcję "Akropo­lis" historii biblijnego Jakuba.

Wawel na scenie

Najpiękniejszą sceną tego przedstawie­nia jest finał - rozjarzające się pełnym światłem słynne witraże Wyspiańskiego projektowane przez niego specjalnie dla wawelskiej katedry. To nigdy niezre­alizowane dzieło zaistniało pełnym bla­skiem na scenie Teatru Narodowego. Wybitna artystka połączyła w jedną, w pełni harmonijną całość dekoracje, kostiumy i oświetlenie.

W tym sezonie jest to już trzecie ta­kie olśnienie. Scenografię Starowieyskiej obok dekoracji Adama Kiliana do "Don Juana" w Teatrze Polskim i prze­strzeń zakomponowaną przez Krystia­na Lupę do "Wymazywania" w Tetrze Dramatycznym można zaliczyć do naj­ważniejszych artystycznych faktów ostatnich miesięcy w naszych teatrach.

Jak w operze

Gdybyż jeszcze w tej dekoracji zagrano inne przedstawienie! "Akropolis" Wy­spiańskiego to jeden z najbardziej wizyj­nych... i pogmatwanych znaczeniowo utworów Wyspiańskiego. Zadaniem każ­dego inscenizatora jest rozwikłanie tej ła­migłówki znaczeń, sensów i symboli.

Inscenizator przedstawienia w Te­atrze Narodowym, czyli Ryszard Peryt, w starciu z Wyspiańskim poniósł klęskę. Dokonana przez niego ada­ptacja "Akropolis" jest nieczytelna, nie wydobywa z dramatu Wyspiań­skiego sensów, nuży po dwudziestu minutach...

Składające się z dwóch części przedstawienie jest wyraźnie pęknięte. Sceny z krakowskiej katedry i historia Jakuba w przedstawieniu Peryta istnie­ją w całkowitym oderwaniu od siebie. Porażkę poniósł Ryszard Peryt również w pracy z aktorami. Nawet znakomici zazwyczaj artyści w "Akropolis" spra­wiają wrażenie kompletnie pogu­bionych, ratujących się kilkoma aktor­skimi sposobami, wśród których dominuje albo metoda "głośno i wyraź­nie", albo poetyczne zawodzenie, czyli mocno oklepany styl tworzenia tzw. mistycznych nastrojów.

Na przedstawieniu Peryta ciąży ma­niera operowa - nieznośna statycz­ność, dla wygłoszenia kwestii koniecz­nie trzeba się zatrzymać... Niestety, jest to opera prawie bez muzyki. Prawie, bo w drugiej części słyszymy "Exodus" Wojciecha Kilara - nadużywany przy rozmaitych okazjach hit muzyki współ­czesnej. W utworze tym, jak wiadomo, obsesyjnie powtarza się ten sam mo­tyw. Tutaj kompozycja Kilara służy bez­piecznemu tworzeniu podniosłego na­stroju. Nie jest to chwyt zbyt drogi. I to nie z winy kompozytora.

"Akropolis" to czwarta realizacja dramaturgii Wyspiańskiego w ciągu czterech sezonów nowego Teatru Naro­dowego. Poprzednie trzy to dzieła dy­rektora Jerzego Grzegorzewskiego. Z jego inscenizacjami można było się zgadzać, można było się im sprzeciwiać, jedno jest pewne - było o czym dyskuto­wać. Żywię obawy, że po "Akropolis" pozostanie jedynie pamięć scenografii Ewy Starowieyskiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji