Artykuły

Skarpetki Stasia

Nie mam bladego pojęcia, czy biografowie Stanisława Wyspiańskiego rozpatrywali już w swych naukowych pracach problem skarpetek twórcy "Wesela". Czy zastanawiali się może, jaki wpływ na dzieła artysty miał spacer ulicą Grodzką w za ciasnych butach? Czy ocierające stopy obuwie sprawiło, że zobaczył on nagle na tejże krakowskiej ulicy zbliżające się do niego kościotrupy? Kto choć raz w życiu miał to nieszczęście przespacerować się po Rynku w za małych choćby sandałach, do których przez wzgląd na pogodę nie ubrał skarpetek, zrozumie biednego Stasia, mającego z tego powodu prawo widzieć jeszcze gorsze mary.

Zrozumieją to może kiedyś bezduszni biografowie i pójdą w ślad za oryginalnym tokiem myślenia reżysera Marka Fiedora. Otóż twórca spektaklu zatytułowanego "Tryptyk Wyspiański", zrealizowanego w Starym Teatrze, pojął bez wątpienia istotną prawdę, iż pijące buty Wyspiańskiego miały zasadniczy wpływ na jego twórczość. Cierpienie wywołane brakiem skarpetek sprawiło, że nie musiał już szukać sobie zastępczych nieszczęść, a choroba duszy, dostarczająca mu niepotrzebnego bólu, była zbędnym elementem autokreacji.

Ponieważ Marek Fiedor jest rasowym twórcą teatru, przeniósł swoje przemyślenia na scenę. Z nieludzkim uporem musiał pewnie przekonywać grającego Wyspiańskiego aktora Janusza Stolarczyka, by w ramach przygotowywania się do roli, nabył gniotące obuwie. Do czego reżyser artystę namówi, tak też artysta zrobił. Dzięki sile perswazji Marka Fiedora, możemy więc oglądać z bliska otarte stopy Janusza Stolarskiego, który demonstruje je z upodobaniem, rzucając się po łóżku ustawionym tuż obok widzów.

Bo Marek Fiedor postanowił, że nie oszczędzi nikogo. Publiczność ma z bliska patrzeć na cierpienia artystów i dlatego musi zasiąść na pozbawionych oparć ławkach, które ustawiono na scenie. Stąd autorka scenografii Monika Jaworowska, w przypływie dobroduszności, a może wręcz przeciwnie pewnych sadystycznych skłonności, każe teatromanom patrzeć na wygodne fotele znajdujące się na widowni, z której - jak mi się do tej pory wydawało - teatr też można widzieć ogromny.

Ale nie teatr Marka Fiedora. Bez pewnej dawki wygięcia kręgosłupa mógłby ktoś zaprotestować przeciwko koktajlowi z dramatów antycznych Wyspiańskiego: "Meleager", "Achilleis", "Protesilas i Laodamia" połączonych z całkiem prywatnymi, zawartymi w listach dylematami twórcy. Bo życie Wyspiańskiego przenikało się z jego dziełami, co - jak mi się zdaje - dotyczy każdego artysty. Artysta Marek Fiedor z całą dosłownością to pokazał, za co powinniśmy być mu wdzięczni.

Za to Dorota Segda jako Laodamia w żadnym wypadku nie mogła wyrazić o co jej chodzi. Otóż aktorka miotała się po deskach sceny, łóżku, stole, wyrzucając z siebie młodopolskie strofy, których sens ulatywał w ciemne przestworza nadscenia. Trudno się jej jednak dziwić, gdyż artystka zaprezentowała gładkie, wypielęgnowane, pozbawione ran pięty, o których można tylko powiedzieć, iż zaznają zawsze miękkiego, firmowego buta.

Z porażki Segdy można wyciągnąć tylko jeden wniosek - nie ma sztuki bez bukietu cierpień. Wiedział o tym nieszczęśliwy Staś i dlatego dla zasady nie odwiedzał poczciwych krakowskich szewców, którzy mogli przecież wlać w jego duszę zgniły jad mieszczańskiej moralności, czyli nóg odzianych w skarpetki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji