Artykuły

Na Wawelu w Noc Zmartwychwstania

Każda prezentacja dramatu Wyspiań­skiego staje się wydarzeniem artystycz­nym, ale i pretekstem do dyskusji o na­szych narodowych problemach. Cóż do­piero, gdy na deski sceniczne wchodzi jedna z najtrudniejszych i najrzadziej gry­wanych sztuk - "Akropolis"? Z zamiarem wystawienia tego właśnie dramatu Ry­szard Peryt nosił się od wielu lat. Kiedy więc Jerzy Grzegorzewski zaproponował mu powrót na deski sceniczne po siedem­nastu latach nieobecności, znany z doko­nań w teatrach muzycznych Ryszard Pe­ryt wiedział, że przyszła pora realizacji własnych artystycznych zamysłów.

Sam nie miał wątpliwości, że to jeden z najważniejszych tekstów Wyspiańskie­go, stanowiący niejako syntezę przemy­śleń zawartych we wcześniejszych sztu­kach autora. Peryt powtarzał niezmiennie na konferencjach i w wywiadach poprze­dzających premierę, że tekst jednego z największych polskich wizjonerów jest jasny jak piorun. Po premierze można by jeszcze dodać: i jak piorun porażający.

Wyspiański wplótł w naszą narodową kulturalną tradycję wątki z Homerowej epopei i biblijnej Księgi Genesis. Zasto­sował jednak dość przewrotną inwersję czasową. Akt pierwszy: "Godzina Pierw­sza" - jak podkreśla z powagą reżyser, to czas, w którym ożywają duchy. Rzecz bowiem dzieje się na Wawelu w "Noc Wielką Zmartwychwstania". Podtrzymu­jąc trumnę świętego Stanisława, anioły głoszą godzinę radości. Ożywione posta­ci zdejmują żałobne kiry. Wśród głoszą­cych "Alleluja" pojawia się Konrad, przedstawiciel umęczonego narodu. Wprowadzony przez Aktora rozegra swój własny dramat. Nawiązanie do "Wyzwolenia" jest równoznaczne z osa­dzeniem tekstu "Akropolis" w nurcie na­rodowym.

W "Godzinie Drugiej" Konrad wcieli się w innego wielkiego bohatera. Teraz będzie w nim biło serce Hektora... Musi osierocić małego synka i kochającą Andromachę. Takiej powinności oczekuje od niego Troja. Winni za tę śmierć będą wszyscy ci małego ducha, którzy dla pro­fitów, kaprysu czy ambicji nie zawahają się poświęcić narodu.

I wreszcie "Godzina Trzecia". Czas biblijny. Księga Genesis. Rodzi się grzech, miłość, zdrada. Przeznaczenie musi się dokonać. Serce Konrada bije przyśpieszonym rytmem serca Jakuba - syna Izaaka, brata Ezawa. Serce, w któ­rym ożyła miłość, ale którym włada sła­bość i pokusa.

Kończy się noc. Do komnat wawel­skich powracają duchy. Historia zastyga jak wawelskie kamienie, ale pod tymi ka­mieniami pulsuje życie. I tego właśnie co żywe, szuka reżyser w tekście Wyspiań­skiego. Szuka ich w narodowej historii. Próbuje oddzielić fałszywe mity i barwne legendy od tego, co stanowi o naszej toż­samości. Oddzielić patos martyrologii od prawdziwego cierpienia. Próbuje poddać refleksji pojęcie miłości do narodu, poka­zać, na ile staje się ona przekleństwem, na ile jest naszą głęboką powinnością. Tekst wspiera inscenizacja, której szcze­gólnie dwa elementy budują nastrój. To wspaniała muzyka Wojciecha Kilara i monumentalna, ale też funkcjonalna wobec treści, scenografia Ewy Starowiej­skiej.

Bardzo polski, ale i nieco neurotycz­ny (to cecha naszych bohaterów) jest Mariusz Bonaszewski w potrójnej roli Konrada, Hektora i Jakuba. Patetyczny, ale i bezradny jako Stary Aktor, chwiej­ny Priam i wiekowy Izaak jawi się Igna­cy Gogolewski. Wśród wielu ról kobie­cych warto wyróżnić Dorotę Landow­ską i Sylwię Nowiczewską, wcielające się w różne, chociaż napiętnowane tym samym losem postacie.

Przedstawienie w Teatrze Narodowym dedykowane jest tym, którzy w wielkim repertuarze szukają materiału do dyskusji. Nie ukrywam więc, że spektakl wymaga pewnego myślowego wysiłku, ale przecież teatr jest po to, by inspirować ducha.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji