Artykuły

Okrutna baśń o Wrońcu

"Wroniec" w reż. Jana Peszka we Wrocławskim Teatrze Lalek. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Najnowsza premiera we Wrocławskim Teatrze Lalek - według powieści Jacka Dukaja, w reżyserii Jana Peszka - mieni się od znakomitych inscenizacyjnych pomysłów, zmontowanych w szybkim, teledyskowym tempie. Jednak słaba adaptacja i kiepskie aktorstwo stępiły "Wrońcowi" dziób i pazury

Książka Jacka Dukaja to wymarzony materiał dla teatru. Ta opowieść dziecka o stanie wojennym, który w jego rozgorączkowanej wyobraźni zamienia się w na wpół senną wizję z pogranicza rzeczywistości i okrutnej baśni, przez samą perspektywę daje nieograniczone pole do popisu dla inscenizatorów. Teatralizacja dokonuje się już w języku utworu - Dukaj pokazuje, jak w czarną grudniową noc nad Polską pojawia się cień, dziób, oko i pazur groźnego Wrońca, Opornych pałują Milipanci, zgrzytają stalowymi zębami złe Suki, Członki plenią się na plenach, a groźna Maszyna-Szarzyna robi wszystkich na szaro, odbierając wraz z kolorami wszelką ochotę na bunt. W dodatku jest we "Wrońcu" całkiem sporo gotowych tekstów piosenek, co sprawia, że tkwi w tej powieści musicalowy potencjał. Dostrzegł go Jerzy Bielunas, który przeniósł "Wrońca" w grudniu ubiegłego roku na scenę warszawskiego teatru Kamienica.

Wrocławski spektakl ma sporo zalet - scenografię, kostiumy i reżyserskie pomysły Jana Peszka. Gazowanie z pomocą dmuchanych białych balonów, podróż Adasia i siostrzyczki przez mleczną rzekę, rozmowa z pewnym bardzo ważnym Członkiem rozegrana w konwencji teatru cieni, baletowe pałowanie przez Milipantów, pieśń Bubeków, z których każdy nosi czerwoną, dość paskudną lalkę, będącą odzwierciedleniem prawdziwej twarzy jej właściciela - takimi fajerwerkami, pojawiającymi się przed naszymi oczami w kalejdoskopowym tempie, "Wroniec" porywa publiczność i dla nich właśnie warto go obejrzeć. Najbardziej przejmująca jest scena, w której Adasiowi udaje się dotrzeć do Wrońca - za jego plecami otwiera się okno prosto na wrocławską ulicę. W spektaklu pojawia się szczelina, przez którą widać przez chwilę zewnętrzny świat. To dowód, że ta okrutna bajka wydarzyła się naprawdę.

Niestety, te znakomite pomysły nie wystarczają na dobry spektakl, który jest jak ostrożnie budowana wieża z kart - wystarczy jeden fałszywy ruch, żeby całość się posypała. W tym przypadku zawiodła przede wszystkim adaptacja tekstu Dukaja, której podjął się Mateusz Pakuła. Jego błąd polegał na tym, że zamiast rozbić opowieść na dialogi, przydzielił Adasiowi (Grzegorz Mazoń) niewdzięczną rolę narratora. W efekcie jego mozolna narracja zabija spektakl. Na scenie naprawdę dużo się dzieje, a opowieści bohatera o tym, co robi i co wydarza się wokół niego, sugerują widowni, że teatr cierpi na jakieś niedostatki, skoro każe aktorom mówić tak długo i zawile o tym, co powinniśmy zobaczyć na własne oczy.

Tu jednak dochodzimy do drugiej słabości "Wrońca", jaką jest aktorstwo. Być może lepszej obsadzie udałoby się samym słowem wyczarować przed publicznością świat okrutnej bajki. Jednak nie tym razem - właściwie poza Panem Betonem, który "tymi ręcami" wszystko nam pobudował (Tomasz Maśląkowski) i Wrońcem (Marek Tatko) żaden z odtwórców głównych postaci nie wybija się ponad przeciętność. Najsłabszy jest niestety Grzegorz Mazoń jako Adaś. Gra zarówno dziecko, jak i dorosłego, który wspomina swoje dzieciństwo - w obu tych wcieleniach wypada mało przekonująco. Tak naprawdę dzieckiem staje się przez krótką chwilę - kiedy pojawia się w teatrze cieni, w zderzeniu z groźnym i ogromnym Członkiem. To pokazuje wyraźnie, w czym tkwi problem - grający w przedstawieniu aktorzy-lalkarze, przez jego lwią część pozbawieni tworzywa, z którym pracują na co dzień, zmuszeni przez konwencję spektaklu do grania twarzą i ciałem, a także do śpiewu, odsłaniają słabości warsztatu, co najwyraźniej widać i słychać w scenach tanecznych i śpiewanych "Wrońca". Wprawdzie muzyka nie jest najmocniejszą stroną spektaklu, ale także wykonanie sprawia, że tych kilka piosenek, jakie wykorzystano, w tempie ekspresowym wyparowuje z głowy.

Wszystko jednak wskazuje na to, że powrotu do spektakli wyłącznie lalkarskich we wrocławskim teatrze nie będzie. I dobrze. Takie przedstawienia jak "Wroniec", z pogranicza różnych teatralnych konwencji, wyznaczają kierunek, w którym zmierzają Lalki. Jeśli jednak aktorzy nie zaczną solidnie pracować nad sobą, efekty będą takie jak w przypadku spektaklu Peszka, który można skwitować jednym zdaniem - inscenizacyjnie porywająco, wykonawczo bez polotu. Ja jednak wierzę, że "Wroniec" z czasem będzie smakował coraz lepiej. Ale nie jak dobre wino, raczej jak nalewka - bo, jak mówią specjaliści, zamiast poleżakować, musi się przepracować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji