Artykuły

Śmiech na ostrzu brzytwy

Zmarła Irena Kwiatkowska. Można powiedzieć o niej, że stworzyła nowy gatunek sztuki, i nazwać go jej nazwiskiem - pisze Jacek Wakar w Przekroju.

Ostatnie lata wielkiej aktorki były pogodnym gaśnięciem. Jak wcześniej z Kabaretem Starszych Panów albo Dudkiem, tak teraz zrosła się z Domem Aktora Weterana w Skolimowie. Bywałem tam dość często i niemal za każdym razem ją widywałem. Siedziała na ławce przed budynkiem albo na krześle przy recepcji. Wystarczyło popatrzeć chwilę dłużej, by zrozumieć, że jest w swoim świecie. Zawsze się uśmiechała, często witała gości. Któregoś razu przyjechałem z dziećmi. Zaczęła mówić do nich z rozbrajającą radością. Potem opowiedziałem chłopcom, kto to był. Oby zapamiętali.

Grała, do kiedy mogła. W maju 2000 roku Jarosław Kilian wystawił w Teatrze Polskim w Warszawie "Zieloną Gęś" Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Irena Kwiatkowska znowu wcielała się w specjalnie dla niej napisaną przez poetę rolę Hermenegildy Kociubińskiej. Obok pojawiali się niemal wyłącznie młodzi aktorzy. Kabaretowy seans dzięki niej był czymś więcej niż repetycją dobrze znanego materiału. Taka "Sierotka" na przykład. "Isia ma tatusia, Basia - mamusię, Ciocia - ciocię, Zosia - stryja. Ja jestem niczyja. Biedna sierotka" - Kwiatkowska śpiewała te nieśmiertelne frazy, nie chcąc udawać, że czas stanął w miejscu. Ciągle akcentowała tembr głosu, który przez lata stał się jej znakiem rozpoznawczym. Ale tu i ówdzie zabrakło oddechu, głos stał się odrobinę bardziej zachrypnięty. A jednak z każdej piosenki stworzyła zamknięte w trzech minutach arcydzieło. Nie dało się, i ciągle się nie da, zrobić tego lepiej.

Po tym, jak usłyszałem o śmierci aktorki, posłuchałem "Sierotki" raz jeszcze z płyty DVD. A potem utworów z Kabaretu Starszych Panów, na czele z "Tangiem Kat". I przypomniałem sobie, co kiedyś o Kwiatkowskiej mówił zachwycony jej charyzmą Gustaw Holoubek: "Kunszt komediowy jest o wiele trudniejszy od dramatycznego. Zresztą granica jest prawie żadna, ale na ostrzu brzytwy. Poczucie komizmu jest pewnym typem wyobraźni, który uwzględnia absurd i jakąś destrukcję realizmu. Irena Kwiatkowska operuj e tym typem wyobraźni perfekcyjnie, ale przejście do tragedii, jestem tego pewien, nie stanowi dla niej trudności". Trafił w sedno. Kiedy patrzy się na sceniczne miniatury Kwiatkowskiej, znać, że pod śmiechem jest drugie dno. Nuta nostalgii, ledwo wyczuwalny smutek. Dlatego dziś warto powiedzieć, że straciliśmy aktorkę niewykorzystaną. Choćby to brzmiało nawet najbardziej niedorzecznie.

No bo jak? Ponad 70 lat na scenie - czy ktoś zna drugi taki dorobek? Ponad 120 teatralnych i filmowych ról, a wśród nich wiele takich, które stały się kultowe - wymieńmy tylko "Wojnę domową", "Czterdziestolatka", "Hallo Szpicbródka...". Oba wspaniałe kabarety, w których obok Przybory, Wasowskiego i Dudka Dziewońskiego była ikoną. I jeszcze arcymistrzowskie interpretacje tekstów dla dzieci, przypomnijmy "Plastusiowy pamiętnik" Kownackiej oraz "Rasie radio" Tuwima. Więc raczej nadmiar, nie niedosyt. Gdy jednak patrzy się na kolejny komiczny tour de force Kwiatkowskiej, widać, że rozsadzała każdą narzuconą jej formę. Była mistrzynią groteski, która potrafi zburzyć każdy jednoznaczny obraz. Dlatego łatwo znaleźć role, których Kwiatkowska nie zagrała, i próbować je sobie wyobrazić w jej wykonaniu. Mam wśród nich jedną ulubioną - to Janina Węgorzewska, tytułowa Matka z dramatu Witkacego. Widzę w tej partii Kwiatkowską. Zagrałaby ją, tak sądzę, jak nikt inny. Łamiąc tragiczne tony opętańczym śmiechem, uciekając przed zaszufladkowaniem, które stało się jej udziałem.

Kiedy odchodzą wielcy artyści, powtarza się ciągle te same slogany. Tyle że wobec Kwiatkowskiej nawet frazy o nieśmiertelności nie tchną ckliwym banałem. Żyła 98 lat, zatem myślało się o niej jak o punkcie stałym. Mogła milczeć w swoim świecie w Skolimowie, a jednak wydawało się, że jest, będzie, być musi. Gdy idzie o kabaret czy komedię, nie miała sobie równych. A przy tym granie przychodziło jej z bezwstydną łatwością, choć ceną za to była wytężona, trwająca lata praca. "Najtrudniejsza w sztuce jest łatwość" - napisał kiedyś Witold Gombrowicz. Irena Kwiatkowska mogła podpisać się pod tymi słowami.

Zostanie ze mną jej uśmiech.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji