Artykuły

Chaos zamiast katharsis

"Hekabe" w reż. Łukasza Chotkowskiego w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Michalina Łubecka w Gazecie Wyborczej - Bydgoszcz.

Umiaru zabrakło twórcom najnowszej premiery Teatru Polskiego "Hekabe". Nadmiar pomysłów sprawił, że na scenie stworzył się chaos, a tekst sztuki nie zyskał odpowiedniego wydźwięku

Hekabe to dla Łukasza Chotkowskiego przede wszystkim matka przeżywająca śmierć swoich dzieci. Zamordowane potomstwo pragnie pomścić, uśmiercając zabójcę - fałszywego Polymestrona. Tytułową postać poznajemy nie jako starowinkę, jak w oryginale u Eurypidesa, ale jako odrodzoną bohaterkę - młodą dziewczynę niepozbawioną jednak ogromnego bagażu historii i cierpienia. W przeraźliwie pustym świecie pozostała ona i jej wspomnienia, jakaś złuda dawnej chwały, pamięć o dzieciach.

Ciekawa byłam, czy obsadzona w głównej roli subtelna Marta Nieradkiewicz po raz kolejny udowodni, że potrafi grać zdecydowanie i wiarygodnie. I rzeczywiście momentami radziła sobie świetnie - intrygujący początek, ciekawie zasygnalizowane stosunki z córką, dobre sceny z Agamemnonem. Te parę chwil nie przekonało jednak na tyle, by uwierzyć w motywy zemsty jej bohaterki. Zamiast oczyszczenia i siły, którą mogłaby czerpać z zamordowania kata swoich dzieci, mieliśmy tu zapis zwykłego zabójstwa.

Ale to nie wina samej Nieradkiewicz. Wszak nie ona jedyna tworzyła na naszych oczach tę historię. W "Hekabe" wykorzystano parę ciekawych, wiele wtórnych elementów, które nie stworzyły niestety dobrej całości. Na uznanie zasługuje fantastyczna scenografia Anny Met, która odpowiednio oświetlona (doskonały Robert Łosicki) świetnie oddawała przeraźliwą pustkę. O ile jednak dekoracja była szalenie ciekawa, o tyle kostiumy nie należały do najlepszych. Oczywiście żakiet Małgorzaty Witkowskiej i płaszcz Artura Krajewskiego przywoływały militarne skojarzenia, a strój Mateusza Łasowskiego spełniał swoją przekorną rolę. Jednak ten, kto kazał postaciom wejść w kostiumy, zwyczajnie wyrządził już samym aktorom krzywdę - wyglądali w nich wyjątkowo niekorzystnie: od upiornych butów, w których maszerowała Witkowska (brawa! zdecydowanie najciekawsza i najbardziej przemyślana postać zagrana z największym zaangażowaniem), przez fatalny kostium Mirosława Guzowskiego, po koszmarny strój Magdaleny Łaskiej.

Za dużo pomysłów, zbyt wiele fajerwerków, które twórcy chcieli upchnąć w godzinnym spektaklu. Niezły mógłby być chór - to przemawiający z balkonu, to z zaplecza sceny, niewidoczny, skutecznie komentujący. Ale i tu dobrze zapowiadający się element zepsuł natłok pomysłów - nagle ta właśnie grupa przypominała ludzi bawiących się w karaoke (dobre!), krzyczała rytmicznie, potem znów śpiewała, wykrzykiwała niczym na stadionie, wreszcie porzuciła bycie na uboczu i weszła na scenę. Sprawiało to wrażenie, jakby twórcy nie mogli zdecydować się na parę środków. W całym spektaklu mamy tu różne stylistycznie wideo i ekrany telewizorów, i próbę zabawy przestrzenią, i wreszcie zbędne współczesne wstawki. Tekst sztuki ginie, nie zyskując odpowiedniego wydźwięku, a na scenie tworzy się chaos.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji