Artykuły

Jaka była Lucyna Legut?

Jej humor był ostry jak żyletka, nie oszczędzała nikogo. Stać się przedmiotem jej żartów - to zawsze był zaszczyt - Magdalena Grzebałkowskai Dorota Karaś przypominają gdańską artystkę Lucynę Legut.

Zawsze, gdy do niej dzwoniłam, w słuchawce odzywało się odzywało się dźwięczne "Allo?". Nieważne, czego dotyczyła rozmowa - jej najnowszej książki, wspomnień z teatru czy najbliższych wyborów - zawsze przerywana była moimi niekontrolowanymi wybuchami śmiechu. Jej humor był ostry jak żyletka, nie oszczędzała nikogo - nawet swoich chorób i najbliższych osób - a może zwłaszcza ich. Stać się obiektem jej żartów - to zawsze był zaszczyt.

Poznałyśmy się podczas pisania reportażu, który ukazał się w "Wysokich Obcasach" dwanaście lat temu. Oto jego fragmenty.

Babcia spada z mostu szukając dziadka

- Allo? - krzyczy domofon. - Wejdźcie, dziewczynki.

Na szóstym piętrze w bloku na Żabiance w Gdańsku mieszkania oddzielone są od korytarza szklaną ścianą, na której ktoś pracowicie wymalował drobne kwiatki. Zza szyby dochodzi tubalny głos. Przygarbiona pani w bluzce w kwiaty całuje nas w policzki i wpycha do mieszkania. Z kuchni pachnie owocowym plackiem.

- Zaraz pogadamy, tylko zaparzę herbatę! - woła. - Bo ja uwielbiam herbatę.

Wiemy o tym. W kilkunastu książkach opisała prawie wszystko, co zdarzyło się w życiu jej, przyjaciół i znajomych.

Jedno z pierwszych wspomnień Lucyny Legut z dzieciństwa. Lata trzydzieste. Jeden koniec kilkunastometrowego łańcucha przyczepiony jest do jabłonki, drugi - do kostki babci. Babka drepcze po sadzie w Prokocimiu z łańcuchem na nodze (nie trzeba jej szukać po całej okolicy, kiedy ucieknie z domu). Problemy z babcią zaczęły się po tym, jak spadła z mostu szukając dziadka, który grał z kapelą na wiejskich weselach. Znaleziono ją po kilku godzinach, spódnice przymarzły jej do lodu i nie mogła się ruszyć. Chyba wtedy babka straciła pamięć. Kiedy dziadek leżał w trumnie, gadała do niego: "Wiciu, wstań, śniadanie gotowe".

- Z dzieciństwa same takie okropności pamiętam - martwi się pisarka.

Wszystkim oczy wychodzą za obraz

Tym razem na stole są truskawki z kremem domowej roboty.

Lucyna Legut parzy w kuchni herbatę. Ze ścian spoglądają na nas smutne kobiety. Madonna w krwistoczerwonej sukni z dużym dekoltem i małymi piersiami trzyma na kolanach głowę Jezusa. Zmęczona kobieta przysiadła na chwilę za teatralnymi kulisami. To autoportret malarki.

Kobiety z obrazów są do siebie podobne. Mama Lucyny wydziwiała: "Wszystkim oczy wychodzą za obraz i mają takie cienkie szyje". Może dlatego nie mają wzięcia we wsiach. Obraz ślubny, który robiła na zamówienie dla nowożeńców spod Gdańska, stoi za szafą. Za to portret, który namalowała Kalinie Jędrusik, wisiał do śmierci aktorki w centralnym punkcie jej domu. Zanim Lucyna została aktorką, przez trzy lata studiowała malarstwo w Krakowie.

Naszą rozmowę przerywa telefon. Dzwoni Ludmiła: - Luciaaa? A nie zapomnij, że karierę zaczynałyśmy w jasełkach u jezuitów.

Gdy grała amantki, płakali ze śmiechu

Po szkole teatralnej wędrowała od teatru do teatru: Warszawa, Bielsko-Biała, znów Kraków, wreszcie Toruń. Tam, w Teatrze Ziemi Pomorskiej, zagrała ponad dwadzieścia ról, m.in.: Podstolinę w "Zemście", Goplanę w "Balladynie", Anielę w "Damach i huzarach". W roku 1956 przeniosła się do Gdańska i przez trzydzieści pięć lat grała w Teatrze Wybrzeże.

Ludmiła uważa, że długo nikt się nie poznał na talencie komediowym Lucyny: - Widzowie płakali ze śmiechu, gdy grała amantki, a reżyser był na nią wściekły.

Niespełnieni aktorzy megalomani, podstarzałe aktorki czekające na rolę swego życia (lub choćby na epizod w filmie), kawalarze, którzy przy każdej okazji starają się "ugotować" (czyli rozśmieszyć) kolegów na scenie, hipochondrycy, skacowane gwiazdy jednego sezonu - zapełniają książki Lucyny Legut. Odmalowani tak, że budzą sympatię albo litość.

- Bo życie aktora jest okropne - podkreśla pisarka. - Często myślałam o tym, ile lat zmarnowałam w bufecie teatralnym. Zdało mi się na tyle, że mogę o tym książki pisać.

Testament (pisany jest w odcinkach, które powstają co kilkanaście miesięcy lub co kilka dni. Dlatego nazywany jest serialem), 16 marca 1998 r.: "(...) Wczoraj Igor [Michalski] wpadł do mnie, bo nie miał co ze sobą zrobić. Zjadł kilka wspaniałych bitek. Najpierw udawał, że się odchudza i nic nie będzie jadł, ale miał minę zgłodniałego wilka. (...) Nikt nie lubi być samotnie gruby. Ja jestem tłusta jak śledź ulik! Lubię śledzie, natomiast siebie nie znoszę. Igor przeczytał sobie i mnie (czyta bardzo dobrze!) mój testament i okazuje się, że tam już niemal wszystko jest zdezaktualizowane!!! Lućka Spadkodawca".

Ulubioną książką Buzków jest "Piotrek..."

Na początku lat dziewięćdziesiątych Lucyna Legut odeszła z Teatru Wybrzeże. Obrazy zapisała w testamencie przyjaciołom, jej książek już nie wydawano. - Nie odważyła się pójść do żadnego wydawnictwa - mówi Ludmiła Legut.

Aż jesienią 1997 roku w telewizyjnym "Tok-Szoku" wystąpiła Agata Buzek. - Nagle usłyszałam, że ulubioną książką rodziny Buzków jest "Piotrek zgubił dziadka oko, a Jasiek chce dożyć spokojnej starości" - opowiada Ludmiła. - Chwyciłam za słuchawkę: "Lucia! O twojej książce mówią!". "Daj spokój, oglądam film" - nie chciała uwierzyć pisarka.

- Oglądałyśmy "Tok-Szok" z moją mamą - opowiada gdańska dziennikarka. - Kiedy usłyszałam, że córka premiera nie pamięta, kto był autorem "Piotrka...", aż mną zatrzęsło. Klęczałyśmy z mamą przy telewizorze i krzyczałyśmy do ekranu: - Lucyna Legut!

Igor Michalski też pamięta ten dzień: - To był ciężki moment w życiu Lucyny. Nie pracowała, nie miała pieniędzy. Buzkówna powiedziała o książce i wszystko się zmieniło.

Telewidzowie zasypali premiera egzemplarzami "Piotrka...". Lucynę Legut proszono o wywiady, wystąpiła w telewizji i w radiu. I natychmiast zasiadła do pisania kolejnej części "Piotrka". Książkę kupiło na pniu wydawnictwo Akapit Press. Za nią poszły następne.

"Niech mnie pan pocałuje!" "Jak pani dorośnie"

Pewnego razu Lucyna postanowiła zrobić listę swoich kochanków. Po wpisaniu kilkunastu nazwisk machnęła ręką: - Po co mi to, przecież wszyscy byli tacy sami. Co innego wielkie miłości.

Pierwszy był Franiu od krów. Poznany w czasie wakacji u cioci.

Pan Chrapek: Lucyna siedziała właśnie na nocniku, kiedy nauczyciel muzyki, pan Chrapek, wszedł do mieszkania. Lucia długo nie mogła przebaczyć matce, że posadziła ją na nocniku właśnie w takim momencie. - On się kochał w mamie, a ja w nim - wspomina.

Karol Paukner: Przystojnego syna właściciela fabryki opon Lucyna poznała mając trzynaście lat. Kochali się szalenie, co przejawiało się w jeżdżeniu na rowerze. - To była wielka miłość, ale bez całowania - zastrzega. Rozstali się, gdy wybuchła wojna. Karol był Austriakiem.

Pewien Znany Tłumacz: - Co ja mogę o nim powiedzieć? - zastanawia się Lucyna. - Nawet nie doczytałam "Ulissesa" do końca.

Tadeusz Kondrat: Pisała dla niego bajki, które trzymał ukryte w najpiękniejszej bieliźnie. Uganiała się za nim w teatrze, ale do poważniejszej rozmowy nie doszło - była zbyt nieśmiała. Spędzili jedną romantyczną noc, sami na scenie. Grał dla niej na fortepianie. Być może doszłoby do czegoś, ale na scenie nie było łóżka. - Nie był wtedy żonaty - zastrzega Lucyna.

Pewien Znany Reżyser: Mieszkali w Toruniu, potem przenieśli się do Sopotu. Łączył ich ukochany pies Eter, dla którego Reżyser zamówił specjalne łóżeczko. Na ścianie wymalowali las. Nad psią głową powiesili krowią szczękę, niestety pies ją potem zeżarł. Rozstali się po dziesięciu latach. Lucyna odesłała Etera samolotem do Reżysera. - On mi się nigdy nie śni, pies często - wspomina.

Jedyny Mąż Lucyny: - Co to był za playboy! - wzdycha. - Nie wymawiajcie przy mnie jego nazwiska.

Współlokatorzy mieli pretensje, że sprowadza obcego człowieka. - Co było robić? - wspomina. - Wzięliśmy ślub i już nie był obcy.

Lipusz zdechł pod względem grzybów

Testament, 16 marca 1998, rano: "Mną, jako nieboszczką, ma się zająć, jak już była od początku o tym mowa, Igor! (...) Artystka [Ludmiła - red.] mi odradza Igora, że on mnie spali domowymi sposobami i że mnie najpierw porąbie tasakiem, a to okropnie boli. No i tu mamy całą naszą Artystkę! Ona myśli, że po śmierci też wszystko boli, ale czego żądać od kogoś, kto myślał, że aby ugotować jajko na miękko, to trzeba gotować bardzo długo (...). Igor ma mnie spalić i rozsypać w Przytarni. Już o tym wspominałam w wywiadach. Chcę mieć na niego oko, a zresztą w Przytarni jest teraz o wiele więcej grzybów niż w Lipuszu. Lipusz już zdechł pod względem grzybów".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji