Bez krzty świętości czyli "Don Giovanni"
Ma rację Marek Weiss-Grzesiński: od pytania, kim jest Komandor, "zależy kształt przyszłego spektaklu, jego przesłanie i sens". Dotychczasowi Komandorzy - również w jego inscenizacjach - byli przybyszami z zaświatów. Najnowszy, gdański, jest Komandorem fałszywym, kimś przebranym za Komandora, postacią teatralną, a nie metafizyczną. A co się dzieje, gdy w imię racjonalizmu metafizyka zostaje z "Don Giovanniego" wyeliminowana? Nic tu prawdziwego nie zostaje, wszystko jest grą, intrygą, udaniem. Teatrem. Prawdziwa pozostaje tylko muzyka Mozarta.
To nie tyle może odważny, co bardzo ryzykowny reżyserski krok Grzesińskiego. Jego inscenizacja nie chce iść na całość, zatrzymuje się wpół drogi modernizacji. Laptop i aparat fotograficzny w torbie służącego Leporella, a zarazem kronikarza podbojów erotycznych swego pana, najbardziej rzucające się w oczy znaki uwspółcześnienia fabuły "Don Giovanniego" to mało. Mogłyby pojawić się jeszcze w rękach spiskujących przeciw chędożnikowi np. komórki.
Obnażony Don Giovanni na plakacie, zaproszeniach, w programie - na scenie obnażony nie zostaje...
Nie widzieliście jeszcze? To zobaczcie sami.